Przystanek Kobiór leży na linii kolejowej Katowice–Zwardoń przez Pszczynę, Bielsko-Białą, Żywiec. Piękna to trasa, ze Śląska w góry, i czynna na dodatek, przez ludność miejscową gromadnie używana. W przedziałach słyszy się różne języki, a to ktoś przydechnie z małopolska, a to przemówi po śląsku, a to po ogólnopolsku. Ludzie tu sympatyczni, uprzejmie rozmawiają; o ich dobry humor dba w każdym wagonie napis České Dráhy, choć przecież wszyscy wiedzą, że jeszcze nas rodacy Szwejka nie skolonizowali – że to tylko Koleje Śląskie własnych składów nie mają. W dzień powszedni staje w Kobiórze czternaście pociągów do Katowic, jedenaście do Zwardonia, pięć do Żywca, jeden nawet do Gliwic. Dookoła las, za lasem Tychy, a mijana stacja wygląda tak:
Przykro ta stacja wygląda, budynek jest bowiem starannie osidingowany blachą w kolorze mokro-słomiano-żółtym, kurzo-jajko-skorupkowatym. Kolor to znany, kształt i faktura także, któż w Polsce nie widział budy, baraku, blaszaka z takiej właśnie blachy?
Skorośmy wysiedli, obejdźmy budynek dookoła, starając się wniknąć w naturę tej blachy, usiłując wydestylować z niej esencję, opar, w których zamknięty jest nasz wspólny duch.
Na zdjęciu powyżej boczna ściana budyneczku oznaczonego kryptonimem WC ZAKAZ WSTĘPU ZAKAZ WSTĘPU, tego samego co na początku posta. Z imponującą stylistyczną konsekwencją blachą wykończone jest także surowe, lecz czyste i po swojemu sympatyczne wnętrze stacji:
Dociekliwy podróżny, który przeczytał już uważnie swą gazetę, z każdym tygodniem cieńszą, a nawet obejrzał w niej obrazki, i w rezultacie, nie mając co począć, błądzi okiem wśród drzew, źdźbeł i domów przesuwających się za oknem, łatwo jednak dostrzeże tuż obok żółtego budynku kilka innych zabudowań stacyjnych, pełniących dziś chyba funkcję mieszkalną, których nie sięgnął siding. Wszystko to są, rzecz jasna, przybytki ceglane, o kształcie w tej okolicy typowym, prostym, lecz nie pozbawionym urody. Kto wie, może pod żółtym sidingiem głównego budynku kryją się nawet kunsztowniej ułożone cegły?
Dokonawszy tego odkrycia, wraz z którym wtargnęła w nas zaduma nad pytaniem: po jaką cholerę zadawać sobie trud mający za jedyny skutek przemianę urody w szpetotę, wróćmy jeszcze do żółtej stacji. Kto uważnie się przyjrzał wcześniejszym zdjęciom, wie już, że nie na wszystko przystoi tam kierować obiektyw, skierujmy go jednak na to okno, w dalszym ciągu poszukując ducha, oparu, esencji:
Na koniec zauważmy dwie kapsułki czasu zlokalizowane po dwóch stronach budynku, niewiele centymetrów nad ziemią. Nie wiem, co to właściwie jest i jaką pełni funkcję? Ćwiek czy tarcza po lewej (z przodu stacji) wskazuje chyba wysokość nad poziomem morza – czy też jakąś odległość?
Ostatni post w miesiącu to z zasady nie-Warszawa. Kobiór wybrałem, bo mi się skojarzył z poprzednim postem przez wspólne obu wątki odkrywania cegły pod tym, co ją zakrywa i szukania atrakcji tam, gdzie atrakcyjność nie jest oczywista. Przy okazji otwieram kolejny cykl, co do którego nie wiem, czy i kiedy go będę kontynuował. Przyjemność bloga polega jednak między innymi na tym, że jest to z dzieło z natury otwarte, można sobie coś otwierać, nie martwiąc się, czy się kiedyś zamknie. Ponieważ zaś wewnętrzne prawo tego bloga mówi, że pozawarszawski jest każdy ostatni post w miesiącu, ale nie mówi, że tylko on – Kobiórowi poświęcony będzie wkrótce jeszcze jeden wpis. Ahoj!