30 września 2013

Przystanek Kobiór (Antologia polskich dworców kolejowych w drugiej dekadzie XXI wieku, fotografowanych w celu dokumentacyjnym, bez intencji prześmiewczej ani żadnej innej propagandowej, odcinek 1)

Przystanek Kobiór leży na linii kolejowej Katowice–Zwardoń przez Pszczynę, Bielsko-Białą, Żywiec. Piękna to trasa, ze Śląska w góry, i czynna na dodatek, przez ludność miejscową gromadnie używana. W przedziałach słyszy się różne języki, a to ktoś przydechnie z małopolska, a to przemówi po śląsku, a to po ogólnopolsku. Ludzie tu sympatyczni, uprzejmie rozmawiają; o ich dobry humor dba w każdym wagonie napis České Dráhy, choć przecież wszyscy wiedzą, że jeszcze nas rodacy Szwejka nie skolonizowali – że to tylko Koleje Śląskie własnych składów nie mają. W dzień powszedni staje w Kobiórze czternaście pociągów do Katowic, jedenaście do Zwardonia, pięć do Żywca, jeden nawet do Gliwic. Dookoła las, za lasem Tychy, a mijana stacja wygląda tak:
Przykro ta stacja wygląda, budynek jest bowiem starannie osidingowany blachą w kolorze mokro-słomiano-żółtym, kurzo-jajko-skorupkowatym. Kolor to znany, kształt i faktura także, któż w Polsce nie widział budy, baraku, blaszaka z takiej właśnie blachy?
Skorośmy wysiedli, obejdźmy budynek dookoła, starając się wniknąć w naturę tej blachy, usiłując wydestylować z niej esencję, opar, w których zamknięty jest nasz wspólny duch.
Na zdjęciu powyżej boczna ściana budyneczku oznaczonego kryptonimem WC ZAKAZ WSTĘPU ZAKAZ WSTĘPU, tego samego co na początku posta. Z imponującą stylistyczną konsekwencją blachą wykończone jest także surowe, lecz czyste i po swojemu sympatyczne wnętrze stacji:
Dociekliwy podróżny, który przeczytał już uważnie swą gazetę, z każdym tygodniem cieńszą, a nawet obejrzał w niej obrazki, i w rezultacie, nie mając co począć, błądzi okiem wśród drzew, źdźbeł i domów przesuwających się za oknem, łatwo jednak dostrzeże tuż obok żółtego budynku kilka innych zabudowań stacyjnych, pełniących dziś chyba funkcję mieszkalną, których nie sięgnął siding. Wszystko to są, rzecz jasna, przybytki ceglane, o kształcie w tej okolicy typowym, prostym, lecz nie pozbawionym urody. Kto wie, może pod żółtym sidingiem głównego budynku kryją się nawet kunsztowniej ułożone cegły?
Dokonawszy tego odkrycia, wraz z którym wtargnęła w nas zaduma nad pytaniem: po jaką cholerę zadawać sobie trud mający za jedyny skutek przemianę urody w szpetotę, wróćmy jeszcze do żółtej stacji. Kto uważnie się przyjrzał wcześniejszym zdjęciom, wie już, że nie na wszystko przystoi tam kierować obiektyw, skierujmy go jednak na to okno, w dalszym ciągu poszukując ducha, oparu, esencji:
Na koniec zauważmy dwie kapsułki czasu zlokalizowane po dwóch stronach budynku, niewiele centymetrów nad ziemią. Nie wiem, co to właściwie jest i jaką pełni funkcję? Ćwiek czy tarcza po lewej (z przodu stacji) wskazuje chyba wysokość nad poziomem morza – czy też jakąś odległość?
Ostatni post w miesiącu to z zasady nie-Warszawa. Kobiór wybrałem, bo mi się skojarzył z poprzednim postem przez wspólne obu wątki odkrywania cegły pod tym, co ją zakrywa i szukania atrakcji tam, gdzie atrakcyjność nie jest oczywista. Przy okazji otwieram kolejny cykl, co do którego nie wiem, czy i kiedy go będę kontynuował. Przyjemność bloga polega jednak między innymi na tym, że jest to z dzieło z natury otwarte, można sobie coś otwierać, nie martwiąc się, czy się kiedyś zamknie. Ponieważ zaś wewnętrzne prawo tego bloga mówi, że pozawarszawski jest każdy ostatni post w miesiącu, ale nie mówi, że tylko on – Kobiórowi poświęcony będzie wkrótce jeszcze jeden wpis. Ahoj!

27 września 2013

Lubelska 16

To zdjęcie miało być jedną z wakacyjnych pocztówek, na pocztówkach jednak mieści się mało tekstu, a w tym wypadku chciałem napisać więcej. Zdjęcie jest z ulicy Berka Joselewicza, ale przedstawia budynek o adresie Lubelska 16. Budynek ten powstał w roku 1904 jako fabryka wyrobów metalowych Metalik, własność Józefa Rosenthala; głównym wyrabianym tam przedmiotem były zawiasy. Krótko to trwało, bo już w roku 1910 fabryczkę przejął Paweł Moszkowski, który miał wcześniej na Lubelskiej pod nieustalonym adresem wytwórnię blachy, gwoździ i drutu. W roku 1919 po kolejnej zmianie właściciela fabryka przebranżowiła się na garbarnię braci Lejzerowiczów (garbarń działało wówczas na Kamionku dużo). Najdłużej zaś, bo od roku 1947 aż do dziś, daje schronienie warsztatom samochodowym, dawniej pod szyldem Pomozbytu. Zabudowań fabrycznych było niegdyś więcej – do dziś przetrwał tylko budynek frontowy, znikły boczny i tylny – za to były one niższe, bo jak nam mówi mądry atlas pana Zielińskiego, za którym powtórzyłem też wcześniejsze wiadomości, pięterko dobudowano do fabryczki pierwotnie parterowej:
Być może nie byłoby w tym budynku nic, nad czym warto się pochylić, gdyby nie to, że w Warszawie warto się pochylić nad każdym budynkiem stojącym od roku 1904 nieprzerwanie w tym samym miejscu, a na Kamionku warto się w szczególności pochylić nad wszystkim, co zawiera w swych murach historię tego niegdyś przemysłowego przedmieścia, jeszcze całkiem niedawno – jednej z głównych przemysłowych dzielnic wielkiego miasta. Pochylmy się więc. Pochylając się, dostrzeżemy, że jest to zasadniczo budynek ceglany, z pierwotnie ceglaną elewacją, bardzo tandetnie ochlapaną tynkiem w czasach powojennych – dziś ten tynk odłazi wielkimi płatami. Ponieważ mieszkam w budynku, w którym dokładnie to samo dzieje się z tynkiem – tej samej nawet barwy – położonym w drugiej połowie lat 80., mam na to własny termin: tynk jaruzelski, w nawiązaniu do jaruzelskiej poligrafii (książki klejone, rozpadające się na pojedyncze kartki po pierwszej próbie otwarcia, w dodatku z papieru, który przy odwracaniu kartek rozciera się w dłoniach). Nie wiem, jednak, czy w tym wypadku tynk nie jest starszy, może to jeszcze gierek?
Załóżmy, że zaszłoby coś, co w dzisiejszej Warszawie zachodzi rzadko, ale czasem się zdarza – mianowicie ktoś wpadłby na pomysł sensownego wykorzystania tego obiektu po przywróceniu historycznego kształtu i umożliwiono by mu to; pomocą byłby fakt wpisania fabryczki w rejestr zabytków. Być może zaszłaby metamorfoza podobna – pomijając inną skalę obiektu – do przekształcenia szarej, zapuszczonej elektrowni tramwajowej w ceglane, pełnokrwiste Muzeum Powstania Warszawskiego. Starając się znaleźć argumenty za tym, że ten pomysł nie jest oderwaną od rzeczywistości fantazją, zwróćmy uwagę, że mimo pozornej uboczności lokalizacja jest całkiem niezła: 215 metrów stąd jest największy co do liczby odprawianych pociągów dworzec kolejowy w Warszawie, 120 metrów jest do dworca autobusowego i pętli autobusów miejskich, 190 do przystanku tramwajów, a około siedmiuset będzie niebawem do metra.

Tuż obok byłej fabryki, ale chyba już w orbicie ulicy Frycza-Modrzewskiego, stoi zaś sobie baraczek w klimacie pocztówek odrzuconych:
Oj, Robert.

22 września 2013

Kościół Opatrzności Bożej w Wesołej 4/4

Jak już pisałem w pierwszym poście o kościele w Wesołej, Nowosielski nie tylko pokrył w nim polichromiami absydę i przedsionek (narteks) oraz namalował drogę krzyżową, ale też zaprojektował bądź wykonał niemal wszystkie pozostałe elementy wystroju. Ich przedstawienie rozpocznę od sufitu, również on bowiem jest dziełem malarskim. Strop jest podzielony na kasetony i pomalowany na indygo – kolor dominujący w narteksie. Wewnątrz kasetonów umieszczone są według pewnego systemu, widocznego na pierwszym zdjęciu, jaśniejsze motywy ni to geometryczne, ni to organiczne, kolorystycznie odpowiadające z kolei absydzie. Być może mają one jakiś sens symboliczny, znany jednak tylko autorowi; w każdym razie dla oka są bardzo przyjemne.
Elementem do sufitu przeciwległym, z którym zresztą ma się więcej kontaktu zarówno cielesnego, jak i wzrokowego, nie tylko wskutek właściwej wiernemu postawy prostracji, ale też wskutek ostrożności, podpowiadającej, by zerkać czasem, gdzie się stąpa, jest posadzka z małych, kwadratowych kafelków.
W nawie ułożony jest prostokąt kafli białych (w odcieniu szarawo-żółtawym), między którymi nieregularnie rozsypane są czarne. Boki prostokąta wykreślają pojedyncze rzędy kafli czerwonych i szarych; na zewnątrz kafle czarne nieregularnie przeplatane są białymi i szarymi. Środek kościoła wyznacza kwadrat kafli czerwonych. Wreszcie prezbiterium wyodrębnione jest kaflami tylko jednej, rudej barwy.  

Posadzka ta ogromnie mi się podoba. Skądinąd jestem wielbicielem basenu na Inflanckiej, nasuwają się jednak i inne skojarzenia. Mimo że ułożona w latach siedemdziesiątych, posadzka w Wesołej przypomina klimatem międzywojenne posadzki z ceramiki spod szyldu Dziewulski i Lange, powszechne w warszawskich budynkach modernistycznych z lat trzydziestych. (Zresztą te kafelki to pewnie też Opoczno, już państwowe). Ówczesne projekty przywodzi na myśl zwłaszcza nieregularność wzoru – przykłady z lat trzydziestych we wspaniałych Warszawskich gorsecikach zanikających H. Faryny-Paszkiewicz i Z. Fruby oraz tu).
Widok w tył i w przód wzdłuż prawej ściany:
Stopnie prezbiterium – jego posadzkę widać też na zdjęciach w poście poświęconym absydzie:
Z jednej strony kojarzy się to, jak starałem się wskazać przez link do zdjęć z domów Żórawskiego, z kwiatem polskiego modernizmu; z drugiej strony nieco mozaikowa faktura tych posadzek może też nasuwać skojarzenia z budownictwem wczesnochrześcijańskim, późnostarożytnym – czyli z wzorcem architektury kościoła, do którego wyraźnie, lecz już nie naśladowczo nawiązują też polichromie w absydzie. 

Dodajmy na koniec, że ta posadzka z szarych basenowych kafelków, miejscami mocno już wypaczonych, jest bardzo skromna jak na standardy nowych polskich kościołów.

Kolejny element projektu Nowosielskiego to abstrakcyjne, geometryczne witraże we wszystkich oknach. Nie będę już chlapał klawiaturą, zdjęcia poniżej oddają mniej więcej ich charakter, łącznie z różową poświatą, którą witraże wypełniają kościół przy zgaszonym świetle. Zauważę tylko, że na przykładzie witraży nędza współczesnej sztuki sakralnej jest na ogół szczególnie widoczna; patrząc na nie – nie tylko w nowych kościołach, często też w szacownych zabytkach, które wcześniej witraży nie miały albo je utraciły – często trudno uwierzyć, że możliwe jest w tej dziedzinie coś niesztampowego. A zarazem prostego.
Na kolejnym zdjęciu okno nad chórem, jedyne potrójne i jedyne, w którym dominującym kolorem nie jest czerwień (w zgodzie z kolorystyką narteksu).
Wreszcie oświetlenie. W poście o absydzie było już zdjęcie lampki nad ołtarzem, niżej zaś żyrandole w nawie, skrajnie proste i w tej prostocie świetnie pasujące do całości:
Pomijam już szczegóły takie jak również zaprojektowana przez Nowosielskiego ambona (prosta, biała) czy ława dla służby liturgicznej przy ścianie absydy; widać je na zdjęciach we wcześniejszych postach, gdzie pisałem też o tronie biskupim. 

Podsumujmy: polichromie w absydzie i przedsionku, droga krzyżowa, polichromowany sufit, witraże, starannie zaprojektowana posadzka, przemyślane żyrandole, tabernakulum (to pierwotne), ambona, ława, tron biskupi, do tego białe ściany – to wszystko w języku współczesnym, a zarazem odwołującym się do tych samych źródeł co neoromańska architektura – i dzielące z nią prostotę.

Pisałem już także o proboszczu, który latach dwutysięcznych wprowadził do wnętrza kilka innowacji; spośród nich dotychczas mowa była o tabernakulum. Zdjęto już czerwony dywan rozpostarty przez owego księdza na posadzce, nazbyt widocznie skromnej; można go wciąż podziwiać za pomocą narzędzia turystyki wirtualnej, które linkuję powtórnie. Inny wkład tego proboszcza to nowe ławki; te są w porządku, nawiązują do architektury kościoła i nie stanowią dysonansu. Widać je na wielu wcześniejszych zdjęciach, niżej jeszcze jedno:
Gdyby ktoś był ciekaw, stare ławki, zastane przez Nowosielskiego – był to chyba jedyny element wnętrza, którego Nowosielski nie przekształcił – stoją obecnie w kaplicy sąsiedniego domu rekolekcyjnego. Największą z ingerencji jest jednak zawieszenie na wąskich ścianach wokół absydy standardowego, tandetnie wykonanego zestawu pobożnościowego: Matki Boskiej Częstochowskiej i JP2 po prawej stronie oraz Jezu ufam Tobie i św. Faustyny po lewej. Ta ingerencja jest odczuwalna, przy czym dwa obrazy po lewej stronie zastępuje obecnie plakat na Rok Wiary (z Chrystusem Pantokratorem z Cefalù), wiszący w tej chwili w mniej więcej wszystkich polskich kościołach. Rozumiem, że sprawa jest trudna: gdy raz zawiśnie jakiś element takiego standardowego zestawu, nie ma już jak go zdjąć, kto bowiem ośmieli się usunąć z kościoła Matkę Boską Częstochowską? Pomijając jednak kontekst tego konkretnego wnętrza, każdy z czterech wymienionych obrazów można namalować lepiej, a Matka Boska nie potrzebuje do świętości formatu na całą szerokość ściany i wielkich, złotych ram.
Tuż obok kościoła jest w Wesołej kaplica domu rekolekcyjnego z kolejnym zespołem polichromii Nowosielskiego; także jej opis planuję w ramach cyklu o udanych kościołach współczesnych. Ponieważ jednak wielokrotne pedałowanie tą samą trasą może znudzić, następny odcinek poświęcony będzie innemu miejscu.

18 września 2013

Kościół Opatrzności Bożej w Wesołej 3/4 (droga krzyżowa)

W poprzednim poście zapowiedziałem jeszcze jeden, ostatni o kościele w Wesołej, po namyśle i oglądzie tego poprzedniego postanowiłem jednak nie rozdymać postów i podzielić to, co mi jeszcze zostało, na dwa. Dziś tylko droga krzyżowa. Pisania będzie już mniej niż poprzednio.
Polichromie Nowosielskiego w absydzie i narteksie tak przez program ikonograficzny, jak i pod względem formalnym są całkowicie zanurzone w tradycji. Jaka to tradycja? Grekokatolickie korzenie i prawosławna tożsamość Nowosielskiego powodują, że najłatwiej określić ją jako bizantyjską, ale te same motywy można odnaleźć w przednowożytnej sztuce zachodniej. Z tych źródeł Nowosielski nie mógł jednak czerpać w przypadku drogi krzyżowej, bo tradycja przedstawiania jej na ścianach kościołów w postaci cyklu czternastu stacji jest czysto nowożytna i katolicka, szeroko rozpowszechniona chyba dopiero w wieku XIX. W rezultacie droga krzyżowa jest w Wesołej najbardziej nowoczesnym malarsko elementem wystroju kościoła; co do mnie, robi też na mnie największe wrażenie.

Więcej do napisania nie mam, poza powtórzeniem po raz trzeci zastrzeżenia dotyczącego jakości fotografii; proszę je traktować tylko jako zaproszenie do Wesołej. W dzisiejszym przypadku sens miałaby jedynie porządna, profesjonalna reprodukcja, co zresztą trudno mi sobie wyobrazić w internecie, skoro na każdym ekranie zdjęcia wyglądają nieco inaczej, raz są ciemniejsze, raz jaśniejsze, raz żółtsze itd. Jeśli ktoś zaproszenia nie może przyjąć, bo czyta mój blog np. w Timbuktu – serdecznie pozdrawiam! – to bardzo dobrej jakości reprodukcję jednego z obrazów z Wesołej znaleźć można w książce zatytułowanej Jerzy Nowosielski. Villa dei Misteri, Kraków–Białystok 1998.

Na początek trzy upadki Jezusa, czyli stacja trzecia, siódma i dziewiąta:
Różowawy odcień białych ścian, o ile jest widoczny, nie jest przekłamaniem – ściany w Wesołej często rzeczywiście mają taki odcień dzięki światłu wpadającemu przez witraże, których głównym kolorem jest czerwień. Fragment ostatniego upadku – głowa Jezusa:
Rzut oka na sytuację ogólną: stacje wiszą na bocznych ścianach, na różnej wysokości, zwykle lekko powyżej oczu.
Ponieważ pisałem już o kolorystycznym skontrastowaniu przedsionka i absydy, zdobędę się na banalną uwagę o wydzieleniu tymi samymi środkami także drogi krzyżowej, utrzymanej niemal w drukarskiej konwencji czerń + 1: obok gamy biało-czarnej pojawiają się akcenty zakrzepło-krwisto-ochrowe, przy czym szarości też mają ciepławo-ochrowy odcień. 

Kilka dalszych stacji. Dziesiąta – obnażenie z szat:
Dwunasta – śmierć:
Trzynasta – zdjęcie z krzyża:
Czternasta – złożenie do grobu: