28 grudnia 2014

Pocztówka nr 42 (życząca)

Namiot rozbity był gdzieś na Pogórzu Przemyskim. Zdjęcie oczywiście analogowe, sprzed pięciu czy sześciu lat. A wszystkim czytelnikom tradycyjnie życzę wesołego nowego roku.

21 grudnia 2014

Stacja Bielsko-Biała Główna (Linia kolejowa 139, odc. 23)

W opisywanym w tym cyklu pejzażu dewastacji, ruiny i niebytu dworców kolejowych Bielsko-Biała Główna jest od dawna dowodem na to, że tak być nie musi – że to, co rzeczywiste, nie jest konieczne. Dworzec ten jest przykładem normalności, co paradoksalne, bo w pejzażu okolicznej dewastacji jego stan jest całkowicie nienormalny – a jednak z jakiejś dłuższej i dalszej perspektywy należy uznać, że to właśnie jego stan jest normalny, gdy to, co dookoła normalne, jest nienormalne. Może to trochę skomplikowane, ale w porównaniu z polskim klimatem w grudniu – betka.

Zresztą opisywanie tej dewastacji, któremu oddawałem się całą duszą przy okazji Goczałkowic-Zdroju czy Wilkowic, już mi się znudziło, bo ile można? Oczywiście wiem też, że sytuacja jest dynamiczna. Wszystko idzie ku lepszemu, ludzkość jak rozpędzony czołg mknie ku świetlanej przyszłości itd., itp. Kiedy nieco ponad rok temu wpadłem na pomysł tego cyklu – uderzony po pierwsze lokalnym bogactwem kulturowym i pejzażowym, po drugie – użytecznością dobrze funkcjonującej linii kolejowej, dzięki której cały region, rozciągnięty na długość kilkuset kilometrów, obejmujący kilka krain geograficznych i historycznych, jest na wyciągnięcie ręki, po trzecie – stopniem dewastacji dworców kolejowych, będących przecież często zabytkami bardzo ważnymi z punktu widzenia lokalnej historii i kultury – kiedy więc nieco ponad rok temu wpadłem na pomysł tego cyklu i na potęgę fotografowałem całą linię, Bielsko-Biała Główna była na niej dokładnie jedynym dworcem naraz czynnym i czystym – z wyjątkiem Katowic, ale tamtejszy nowy dworzec, w 90% będący galerią handlową, to osobna historia, nie całkiem świetlana. Zdaje się, że dziś do tej listy dołączyła Pszczyna, choć gdy byłem w niej ostatni raz pod koniec lipca, dworzec, od dawna remontowany, był jeszcze zamknięty. Niebawem znów tam zajrzę.

Bardzo skrótowa historia, żeby uczynić zadość zwyczajom z poprzednich postów. Obecny bielski dworzec, młodszy – bo pierwszy, z lat 50. XIX wieku, stoi nieopodal i jeszcze się nim tu zajmiemy – otwarto dokładnie 26 lutego 1890 roku. Okazją do budowy nowego gmachu było otwarcie dwa lata wcześniej Kolei Miast Śląskich i Galicyjskich z Frydka (dziś Frydek-Mistek w Czechach, wówczas na zachodniej granicy Śląska Cieszyńskiego) przez Cieszyn i Bielsko do Kalwarii Zebrzydowskiej, która miała już połączenie kolejowe z Krakowem. Dzięki tej linii Bielsko stało się stacją węzłową – już przedtem biegła przez miasto odnoga austriackiej Kolei Północnej doprowadzona tu w roku 1855 z Dziedzic, w 1878 wydłużona do Żywca (przy okazji wybudowano pod ścisłym centrum miasta tunel średnicowy zaczynający się niedaleko za dworcem, liczący 268 metrów, więc sporo krótszy od warszawskiego, ale też sporo starszy). 

Moje pierwsze kontakty z Bielskiem – wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że zawrę kiedyś bliski związek (wyrażony m.in. metalowym przedmiotem o kształcie zbliżonym do kajdanek, noszonym na palcu serdecznym) z osobą w pewnym stopniu (w sumie niewielkim, ale uporczywym) będącą bielszczanką – miały miejsce na początku lat 90., gdy ferie szkolne spędzałem w oddalonym o kilkanaście kilometrów Szczyrku. W Bielsku wysiadaliśmy z pociągu i przesiadaliśmy się do pekaesu, ale ponieważ tamte lata cechowały się wyjątkowo ciepłymi, bezśnieżnymi zimami, w górach często nie było co robić – zasadniczym celem naszych wyjazdów były narty – i wobec tego Bielsko stawało się celem alternatywnym. Jeździliśmy tam z nudów, żeby pospacerować, zjeść pizzę, a raz nawet, pamiętam, golonkę. Z tamtych czasów pamiętam też dworzec opaćkany na żółto. Tak w historii dworca zapisał się Peerel: wszystko – mury zewnętrzne, ściany wewnątrz, nie wiem, czy nie okna i podłogi – opaćkane było żółtą farbą, olejną chyba. W latach 1997–2001 – wtedy w ogóle w Bielsku nie bywałem – dworzec przeszedł całkowitą renowację. Żółtą farbę usunięto; spod żółtego peerelu wydobyto na światło dzienne cegłę i cesarsko-królewskie polichromie we wnętrzach. Jak doszło do tego remontu w latach, gdy kolej wyłącznie w Polsce badziewiała i się zwijała, na nieubłaganej drodze ku świetlanej przyszłości przechodząc przez stadium mroku – nie wiem, nie chce mi się szukać w góglu. W każdym razie w remoncie na pewno partycypowało miasto, współfinansując go, a może też inspirując. 

Dziś dworzec wygląda tak: 
W tle Beskid Mały, bo to widok na południowy wschód:
Kolejne zdjęcie jest już nieaktualne, pochodzi z października 2013, kiedy remontowano jeden z peronów – wrzucam je jednak, bo pokazuje rzecz według mnie ważną, mianowicie życie na tej linii kolejowej. To godziny popołudniowe, gdy na pociąg czekają na przykład uczniowie wracający z Bielska do pobliskich miejscowości:
Na fasadzie odsłonięty jest sławny, często fotografowany napis, za peerelu niewidoczny:
Uprzywilejowana mająca pierwszeństwo – nie wiem, co tłumacz miał na myśli. Według mnie uprzywilejowana to tyle co mająca cesarski (= państwowy) przywilej, czyli pozwolenie na działanie – w dzisiejszym języku: koncesję. W dzisiejszym języku byłaby to kolej koncesjonowana, ale dziś nikomu nie przyszłoby do głowy dawać w nazwie przedsiębiorstwa słowa koncesjonowany. Dziś bowiem żyjemy w czasach świetlanej przyszłości, a  wtedy – w roku 1890 – po trosze trwało jeszcze niedobite truchło średniowiecza. Dziś jeśli coś jest koncesjonowane, to jest w jakimś stopniu szemrane. Autostrada koncesjonowana – to znaczy taka, na którą jakiś Kulczyk dostał koncesję od jakiegoś Kwaśniewskiego. W dzisiejszym  języku – języku świetlanej przyszłości – to słowo jest dość brzydkie, gdyż opisuje rzeczywistość, której geneza jest troszeczkę mroczna, z piekła rodem. Jakiś Kulczyk, jakiś Kwaśniewski, jakieś koncesje – to wszystko nie jest jakieś bardzo chwalebne. W średniowieczu natomiast, którego przykład mamy tu z roku 1890, ta koncesja pochodzi od cesarza, a zatem pochodzi od samego Boga, bo cesarz jest Bożym pomazańcem. To, co jest kaiser und königl. uprzywilejowane, jest jakby konsekrowane, trochę święte, bardzo chwalebne. To słowo jest więc pożądane, nadaje się na nazwę handlową.

Architektura dworca jest w jakimś stopniu typowa, tzn. jest to projekt do pewnego stopnia powtarzalny w ramach ówczesnych kolei austriackich – nie wiem, w jakim dokładnie – jeśli był to szablon, to przeznaczony dla dużych stacji i chyba każdorazowo modyfikowany, nie tak jak budynki na małych stacjach, powtarzające się w identycznym kształcie. W każdym razie prawie identyczny dworzec jest w Cieszynie, po czeskiej dziś stronie:
Również wewnątrz panoszy się wydobyte spod peerelu średniowiecze, a nawet jeszcze dalsza przeszłość, bo polichromie są w stylu pompejańskim:
Są tu też jakieś średniowieczne symbole, insygnia, herbowe gady czy ptaki:
Nie wiem, co to za białe mięso – trochę podobne do austriackiego orła cesarskiego, który to drób był jednak dwugłowy. Te pozostałości średniowiecza – herby, godła, insygnia, proporce, feudalne przywileje – są dziś językiem prawie zapomnianym, studiowanym jeszcze w kółkach zainteresowań, jak graduały na każdą niedzielę roku czy inny chorał – zostawmy więc to kółkom.

Dla kontrastu ze średniowieczem są tu również elementy swojskie, prosto z PKP:
Oprócz plastikowych donic dość obrzydliwa jest posadzka z hipermarketowych płytek:
Na zakończenie tego przeglądu mały wczoraj i dziś z dwoma widokami schodów do przejścia podziemnego – to także wkład peerelu, estetycznie akurat niezły. Jesień 2013, a potem lato 2014 – w międzyczasie przejście wyremontowano:
Trochę analogiczna sytuacja jak na Warszawie Zachodniej, gdzie też usunięto nieliczne elementy mające jakiś sens, pozostawiając (na razie) bezsensowną resztę.

To by było na tyle, ale stacji Bielsko-Biała Główna i jej bliskiej okolicy planuję poświęcić jeszcze kilka postów. Tymczasem, Czytelniku, Który Tu Dobrnąłeś – Wesołych Świąt! Następny post już po nich.

15 grudnia 2014

Stacja Bielsko-Biała Północ (Linia kolejowa 139, odc. 22)

Stacja Bielsko-Biała Północ – w nomenklaturze kolejowej przystanek, ale zostaję przy języku ogólnym – powstała w roku 1973 dla obsługi FSM, w której dwa lata wcześniej rozpoczęto produkcję samochodów (syrenek, potem maluchów). Pod koniec lat 80. FSM w Bielsku, Tychach i kilku mniejszych zakładach zatrudniała łącznie ok. 25 tysięcy pracowników – jakaś część z nich codziennie korzystała z tej stacji.

Skądinąd w 1973 roku opisywane w poprzednim poście Komorowice nie były jeszcze częścią Bielska, co uzasadnia nazwę Bielsko-Biała Północ, dziś nieco mylącą, skoro do północnych granic miasta dalej stąd niż do ścisłego centrum. Nazwa ta jest jednak wciąż o tyle zasadna, że to rejon położony na północ od śródmieścia. Zupełnie nonsensowna jest nazwa oddalonej o dwieście metrów stacji Bielsko-Biała Zachód, w połowie lat 80. zbudowanej w tym samym celu dowozu pracowników do FSM na linii kolejowej nr 190 Bielsko-Biała – Cieszyn. Linia ta jest dziś nieczynna, czyli właściwie jej nie ma – są tory i perony, ale sunie po nich nicość. Jej opis to możliwy kolejny cykl – jeśli tylko dokończę kiedyś niniejszy i będę miał ochotę pogrążyć się w kolejowej nicości.

Dawna bielska FSM to dziś zakłady Fiata. Fabryka działa, produkuje silniki. Nie wiem, ilu pracowników zatrudnia, ale koleją do pracy już raczej nie dojeżdżają. Stacja chyba przestała być potrzebna, brak na niej ruchu, mimo że pociągów staje sporo – kilkadziesiąt dziennie, dokładnie wszystkie pociągi Kolei Śląskich na tej linii.

Jest to stacja niezmiernie dziwna. Dziwność tę zaczynamy odczuwać już z chwilą, gdy próbujemy się na nią dostać. Jedyne ogólnodostępne wejście na jedyny peron wiedzie z wiaduktu drogowego przeprowadzonego nad torami; do schodów trzeba dojść wąskim chodnikiem między barierką dzielącą od jezdni a balustradą wiaduktu. Można to sobie obejrzeć w Street View.

Dalszą część posta wypełni przejście przez stację z południa na północ, od początku schodów do końca długiej wiaty na peronie.
Przed nami pojawiają się schody do przejścia podziemnego. Zanim tam zajrzymy, rzut oka w lewo i prawo. Po lewej Fiat Auto Poland:
Po prawej to samo:
Na dole napotykamy sytuację nieoczekiwaną.
Po jednej stronie przejście jest całkiem zagrodzone. Po drugiej stronie są drzwi i bramka, przez które wchodzi się bezpośrednio do fabryki. Byłem tam w niedzielę, nigdzie nie było żywego ducha.

Przed nami jeszcze druga dawna poczekalnia.

9 grudnia 2014

Stacja Bielsko-Biała Komorowice (Linia kolejowa 139, odc. 21)

Wracając po kilkutygodniowej przerwie na linię kolejową nr 139, podziękujemy losowi za dotychczasowe wyroki i chwilowo poniechamy rzutów kością, by dokonać systematycznego przejazdu przez Bielsko-Białą z północy na południe. Wyruszymy z ostatniego odwiedzonego miejsca, czyli z Czechowic-Dziedzic Południowych, a zatrzymamy się na wszystkich stacjach i przystankach z wyjątkiem opisanego już Lipnika. Ponieważ czas goni, będziemy się streszczać, ale nie wszędzie – na Bielsku-Białej Głównej nie będziemy szczędzić czasu.
Zdjęć ze stacji wyjątkowo mało, bo też nie ma o czym się rozpisywać. Jeden peron, dwie wiaty, przejazd ze szlabanem, budyneczek nastawni. Budynku dworcowego brak.
Dworzec kiedyś był: mały, niski, ale mieścił kasę, poczekalnię i toalety. Nie cechował się niczym szczególnym, architektonicznie nijaki, powojenny, z lat bliżej nieokreślonych. Wyburzono go w roku 2010. Jego zdjęcia można zobaczyć np. na stronie Koleje Śląska Cieszyńskiego.

*

Krótki spacer. 

Przystanek Batzdorf-Komorowice otwarto w roku 1909, ponad pół wieku po otwarciu linii kolejowej. Komorowice były wówczas samodzielną wsią, a właściwie dwiema wsiami, jak zwykle w tych okolicach. Komorowice Śląskie vel Niemieckie (po niemiecku Batzdorf), mniejsze i położone na lewym brzegu Białej, były na Śląsku Cieszyńskim; prawobrzeżne Komorowice Polskie vel Krakowskie, dużo większe – w Galicji. Po II wojnie dwie wsie połączono w jedną, a w roku 1977 wcielono je do Bielska-Białej, zgodnie z tajemniczą dla mnie peerelowską polityką terytorialnego rozrostu głównych miast.

Dziś są to obszary przemysłowo-podmiejskie. Przemysłu tu dużo; na południowym skraju Komorowic Śląskich stoi dawna FSM, dziś zakłady Fiata; są i inne, mniejsze fabryki. Są też, poza linią kolejową, wylotowe ulice, przy nich jakieś magazyny, sklepy... oczyszczalnia ścieków... szrot... Wśród nich starsze i młodsze domy, domki oraz niskie bloki zbudowane dla pracowników FSM. Między domkami, nad nimi, obok nich, wzdłuż rzeki, czasem nad nią biegną rury z elektrociepłowni na południu Czechowic-Dziedzic. 

Stacja kolejowa, tak jak cała odnoga Uprzywilejowanej Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda do Bielska, leży na lewym, śląskim brzegu Białej. Wszystkie dalsze zdjęcia w tym poście są już z brzegu prawego, dawniej galicyjsko-małopolskiego. Oczyszczalnię ścieków, fabryki, szrot sobie darowałem, sfotografowałem natomiast, studiując okoliczny pejzaż, kilka domków.
Szkoła z lat 30:
Dawniej główny plac Komorowic Krakowskich, przy którym stały zabudowania folwarku żywieckich Habsburgów; zdaje się, że budynek w głębi po prawej to ich pozostałość:
Namiastka rynku; gdyby to była samodzielna miejscowość, nie peryferyjna dzielnica, bardzo możliwe, że to miejsce byłoby reprezentacyjnie zadbane.

Głównym celem spaceru po Komorowicach i najciekawszym w nich obiektem jest wszakże kościół parafialny pw. św. Jana Chrzciciela; poświęcę mu chwilę uwagi również dlatego, że jego wieżę świetnie widać z okna pociągu. Wieża ta jest moim zdaniem bardzo ładna, a z samym kościołem wiąże się kilka ciekawych informacji.
Kościół zbudowano w latach 20. XX wieku; tuż obok stał jeszcze wówczas niewielki kościół drewniany, także z charakterystyczną wieżą i z metryką sięgającą wieku XV. W roku 1949 ten zabytkowy kościółek przeniesiono w całości do Krakowa, gdzie w Woli Justowskiej planowano utworzenie skansenu architektury drewnianej. Komuś u góry albo za kotarą losu takie przenoszenie zabytków z miejsca na miejsce najwidoczniej się nie podoba, bo postawiony w Woli Justowskiej kościół w roku 1978 spłonął; odbudowano go w latach 80., po czym w roku 2002 spłonął ponownie i skutecznie. Zanim doszło do pierwszego pożaru, zdążono – jak uczy Wikipedia – nakręcić w nim ostatnią scenę filmu Potop, więc jego wnętrze łatwo sobie obejrzeć na YouTubie; to śmieszne, że upicką świątynię zagrał w filmie kościół, o którym można by powiedzieć, że jest z drugiego końca I Rzeczpospolitej, gdyby Upita była na jej końcu (Komorowice, owszem, były). W Komorowicach pozostało trochę starego wyposażenia przeniesionego do nowego kościoła, w tym zwłaszcza wspaniały szesnastowieczny obraz w ołtarzu głównym. Niestety z tego wnętrza nie mam zdjęć, a ściśle – mam, ale kiepskiej jakości; wie jednak każda striptizerka, że nie wszystko trzeba od razu pokazywać.

Druga ciekawostka związana z tym kościołem to osoba jego architekta. Według wszystkich dostępnych informacji był nim miejscowy, bialski majster Emanuel Rost junior (1848–1915), syn innego bialskiego majstra Emanuela Rosta seniora, po którym odziedziczył budowlano-architektoniczny fach. Architekt ten ma w dorobku kilkadziesiąt budynków w Bielsku-Białej, z których bez wątpienia najbardziej okazały jest imponujący ratusz, wzniesiony w latach 1895–97 jako siedziba komunalnej kasy oszczędności i magistratu miasta Białej. Zgodnie ze swą taktyką niefotografowania obiektów zbyt oczywistych nie mam własnych jego zdjęć – mimo że zdjęcia z sąsiedztwa już tu wrzucałem – zawsze jest jednak Steet View:
Jest to, jak widać, pompierski historyzm pełną gębą, w niczym nie zapowiadający architektury modernistycznej. Emanuel Rost junior jest też jednak projektantem kilka lat młodszych budynków z detalem secesyjnym (jak kamienica przy Barlickiego 11 w Bielsku), a wreszcie jest podpisany pod komorowickim kościołem, wzniesionym mniej więcej trzydzieści lat po ratuszu i zupełnie już innym w wyrazie. Z tym autorstwem wiąże się pewna wątpliwość, mianowicie Rost junior zmarł w roku 1915, a kościół zaczęto budować w 1921 – co jednak nie musi być niespójne, skoro między rokiem 1915 a 1921 cały czas trwała wojna lub przynajmniej stan wielkiej niepewności politycznej i ekonomicznej. Może projekt sporządzony jeszcze przed wybuchem wojny zaczęto realizować dopiero po sześciu czy siedmiu latach; może projekt Rosta ktoś później przerobił. Gdyby jednak ten wspaniały pompierski ratusz i ten wspaniały wczesnomodernistyczny kościół miały tego samego autora – można by to uznać za przykład stopniowego dojrzewania nowoczesności w twórczości architektów o formacji całkiem dziewiętnastowiecznej, uprawiających też secesję, czyli to, czego doktrynalni moderniści najbardziej potem nienawidzili – i dobrze sobie radzących w każdym z tych stylów.