30 kwietnia 2014

Miejskie aktualności: magnolia na Berezyńskiej

12 kwietnia:
24 kwietnia:
Dla porównania kilka zdjęć z zeszłego roku. Pierwsze jest z 27 kwietnia, ostatnie z 9 maja, co znaczy, że w tym roku wegetacja jest szybsza o ponad dwa tygodnie.

25 kwietnia 2014

Dworzec w Żywcu (Linia kolejowa 139, odc. 10)

Nie całkiem zgodnie z zamiarami (bo temat Czechowic-Dziedzic i ich osiedli pracowniczych jest daleki od wyczerpania) w podróżach wzdłuż linii kolejowej 139 okolicznościowo przeniosłem się do Żywca. Czas zdążył już zetrzeć te okoliczności na proch, ale zanim z Żywca odjedziemy, trzeba się przyjrzeć tamtejszemu dworcowi.

Dworzec ten nie budzi we mnie szczególnych namiętności, gdyż nie jest ani przykładem dramatycznego i malowniczego rozpadu, jak na przykład stacja Goczałkowice-Zdrój, ani też rozkwitu, który pozwoliłby zmienić ogólną tonację tego bloga i skąpać go w tęczowym świetle nowego świata. Dworzec w Żywcu jest przykładem takiego sobie, ot, zbadziewienia, w którym utrzymują się jednak podstawowe funkcje życiowe – czyli stanu zwykłego.

Historię dworca miałem podać w maksymalnym skrócie; chciałem jak najlepiej, wyszło jak zawsze.

Zauważmy najpierw, że po Górnym Śląsku (Kobiór, Goczałkowice-Zdrój) i Śląsku Cieszyńskim (Czechowice-Dziedzice) znaleźliśmy się w trzeciej z krain połączonych linią kolejową 139: w Małopolsce i w Galicji; zresztą Żywiecczyzna sama w sobie ma pewną odrębność, wyczuwalną również dziś.

Pierwszy dworzec w Żywcu otwarto w roku 1878 po przedłużeniu odnogi Uprzywilejowanej Kolei Północnej z Bielska; był on mniejszy od dzisiejszego. Ledwie sześć lat później, w roku 1884, uruchomiono drugą linię kolejową przebiegającą przez Żywiec: Galicyjską Kolej Transwersalną. Linia ta biegła przez całą Galicję równolegle do położonej dalej na północ Kolei Karola Ludwika – głównej galicyjskiej magistrali kolejowej, łączącej zwłaszcza Kraków ze Lwowem. Formalnie stacją początkową Kolei Transwersalnej była węgierska Czaca (z niej połączenia z Wiedniem i Budapesztem). Po stronie galicyjskiej był to Zwardoń; dzisiejszy beskidzki odcinek linii kolejowej 139 między Zwardoniem a Żywcem to dawna Kolej Transwersalna. Wymienię niektóre z jej pierwotnych stacji: na wschód od Żywca Sucha (z niej połączenie z Krakowem), dalej między innymi Jordanów, Nowy Sącz, Jasło, Krosno, Iwonicz, Rymanów, Sanok, Zagórz, Ustrzyki, Chyrów (stąd połączenie ze Lwowem), Sambor, Drohobycz, Stryj (drugi łącznik do Lwowa), Kałusz, Stanisławów (trzeci łącznik do Lwowa), Buczacz, Czortków, Husiatyn. Z tych miejscowości bliżej związany wspomnieniami jestem z dwoma – Iwoniczem i Czortkowem, ale dobrze pamiętam też jedną noc i poranek w Sanoku, jedno popołudnie w Ustrzykach (po pieszym przejściu z Kalwarii Pacławskiej i ostatnim noclegu na jakiejś górze, gdzie metr nad nami, gdy siedzieliśmy po zmierzchu przed namiotem, bez najlżejszego dźwięku przeleciała sowa), jeden spacer po Stanisławowie oraz kilkakrotny widok ratusza w Buczaczu przez szybę autokaru. Dziś jednak w mało które z tych miejsc można by dotrzeć z Warszawy koleją (nawet do Nowego Sącza nie ma już żadnego pociągu bezpośredniego).

Linia Żywiec – Sucha Beskidzka jest obecnie nieczynna, co nie przeszkadza jej mieć swą stronę na Facebooku. Nie potrafię się powstrzymać przed przepisaniem z tej strony fragmentu historii Kolei Transwersalnej:

Cesarz 28 grudnia 1881 roku wyraził zgodę na budowę linii kolejowej z Suchej w kierunku [...] Czadcy przez Żywiec i wyznaczył rozpoczęcie prac [...] na rok 1882. Przekazanie placu budowy nastąpiło już 25 lipca 1882 roku. Z pięciu ofert wybrano najtańszą [...]. 17 października 1882 rozpoczęto budowę w miejscowości Sporysz koło Żywca. [...] Budowa całej linii miała trwać 2 lata i 6 miesięcy. Termin ten nawet skrócono, mimo że cały teren był bardzo ciężki dla budowy linii kolejowej. Należało wybudować wiele wiaduktów, przęseł, budynków dworcowych. Jednak cała linia oddana została do użytku już 16 grudnia 1884 r.”.
Ówczesne tempo zostawiam bez komentarza. Pierwszy żywiecki dworzec na początku XX wieku przebudowano, powiększając go i nadając mu kształt, który przetrwał w zasadzie do dziś. Kolejne zdjęcie jest niemal identyczne z pierwszym w poście, ale obejmuje też niewidoczną na tamtym niższą część budynku:
Widok na tory i wieżę ciśnień za nimi:
Główna hala dworca jest zapyziała, lecz stosunkowo czysta, a przede wszystkim użytkowana:
Plac przed dworcem, który fotografowałem przy gorszej pogodzie, zajęty jest przez parking, a flankowany budynkiem mieszczącym dziś przychodnię, zachowanym z czasów pierwotnego dworca; ten budynek to przykład typowej galicyjskiej architektury dworcowej, identycznej w Żywcu, Zwardoniu, Leżajsku czy Rudniku nad Sanem. Dworzec pokrywa nowa dachówka, a jego środkowa część jest od strony miasta świeżo otynkowana.
Wypacykowanego napisu wcześniej w tym miejscu nie było. Stan pierwotny, słabo widoczny na przedwojennej pocztówce, którą ściągnąłem z Fotopolski, opisany jest w tekście zamieszczonym na Wikipedii: w tynku wyrobione były wielkie donice w stylu zakopiańskim z bujnymi krzewami i stylizowanymi kwiatami”. Te ozdoby w tynku znikły być może podczas odbudowy po II wojnie. Dworzec był wówczas dość mocno zniszczony: stracił dach, a jedno ze skrzydeł częściowo się zawaliło. Kilka lat temu natomiast tynk był w tym miejscu obłupany, była nawet wybita dziura, którą zasłaniały wieszane tam banery. Stan dzisiejszy jest więc naraz przykładem estetycznego zbadziewienia (w stosunku do stanu sprzed stu lat) i czegoś, co można by nazwać punktowym domyciem (w stosunku do stanu sprzed lat trzech). Jeszcze rzut oka na orły czy też sokoły nad wejściem:
Przychodnia:
W zasadzie to by było na tyle. 

Czytelnicy wiedzą jednak, że przejawiam niekiedy niezdrowe zainteresowanie rzeczywistością jeszcze nie domytą – rzeczami, których mądry człowiek nie uzna za godne uwagi. Na koniec przejdźmy się więc wzdłuż dawnego dworca towarowego czy po prostu magazynu, położonego bezpośrednio za głównym budynkiem dworca po jego północnej stronie i mijanego przez wszystkich podróżnych schodzących z peronu.
Sklejone dwa kadry, bo z żadnego nie byłem zadowolony:
Odjazd.

18 kwietnia 2014

Miejskie aktualności: wybuch / Kobielska 91 wczoraj i dziś

Najwyższy czas wrócić na linię kolejową 139, i to wrócić na dłużej. Zamiar polegał przecież na dokumentacji wszystkich stacji tej linii, nie mówiąc o wypadach w ich okolice; w dotychczasowym tempie nigdy go nie zrealizuję. Żeby jednak nie wysiedlać zupełnie bloga poza Warszawę, posty o linii 139 przeplatał będę zwięzłymi raczej postami z zakresu warszawskich miejskich aktualności. Dziś pierwszy z nich.

Dwa tygodnie temu miał miejsce wybuch w budynku przy Kobielskiej 91; donosiły o tym owego wieczoru i nazajutrz wszystkie warszawskie media (według informacji, które się wówczas pojawiły, sprawcą był lokator czekający na eksmisję). Wiadomość ta wprawiła mnie w niepokój, gdyż wyobraziłem sobie, że z całego budynku wkrótce nic nie zostanie – że w rezultacie szkód zostanie wyłączony z użytkowania i wyburzony – a wielokrotnie myślałem, że jest on tematem do opisania. Tak źle nie jest; poważnego uszczerbku doznało tylko kilka mieszkań. Uznałem jednak, że lepiej dłużej nie czekać i co najmniej napocząć temat zestawieniem wczoraj i dziś

Na początek widok kilka dni po wybuchu:
I przedwczoraj:
Budynek ten był pierwotnie jednym z miejskich domów czynszowych dla bezdomnych, których cały kompleks powstał w latach dwudziestych przy Podskarbińskiej i Kobielskiej (nazywano je wówczas „domami-hotelami). Kwaterowane były tam rodziny eksmitowane z innych budynków; czynsz był niski (rzędu 20–40 złotych miesięcznie), nie były to jednak darmowe noclegownie. Najbardziej znaną częścią tego założenia są trzy wyższe, trzypiętrowe domy po wschodniej stronie Podskarbińskiej i północnej Kobielskiej, o adresach Podskarbińska 6 i 8 oraz Kobielska 88/92, w tym jeden z efektownym (jak na dzisiejsze standardy, a także jak na swoją funkcję) narożnikiem u zbiegu tych dwóch ulic. Dom przy Kobielskiej 91 jest od tamtej części założenia niższy, skromniejszy architektonicznie (co nie znaczy, że brzydszy) i odrobinę starszy; dziś wyróżnia się też tym, że jako jedyny nie został jeszcze ostyropianowany, i z tej zwłaszcza przyczyny budzi mą sympatię. Ten zakątek miasta z sąsiadującymi ze sobą dwoma przykładami budownictwa socjalnego II RP – drugim, obok osiedla dla bezdomnych, jest osiedle TOR po zachodniej stronie Podskarbińskiej – uważam za bardzo ciekawy.

Chronologia osiedla jest następująca: w latach 1924–25 miasto zbudowało pierwszy dom drewniany (z murowanymi klatkami schodowymi), ustawiony wzdłuż Podskarbińskiej między Kobielską a Grochowską. W roku 1926 oddano drugi identyczny dom, ustawiony równolegle do pierwszego dalej od Podskarbińskiej; według dzisiejszych źródeł miał on adres Kobielska 93. W roku 1927 oddano trzeci dom, również identyczny kształtem, ale w całości murowany – to ten, który ma dziś adres Kobielska 91 (nie jestem pewien, czy tak było od początku) i w którym dwa tygodnie temu był wybuch. Te trzy domy miały od 73 do 76 mieszkań, w olbrzymiej większości jednoizbowych, z kuchnią węglową, ale bez sanitariatów – te były wspólne (większe były mieszkania dozorców oraz dwuizbowe mieszkania w narożnikach). Około roku 1928 ukończono po drugiej stronie Kobielskiej trzy dużo większe domy o wymienionych już adresach, mieszczące w sumie 493 izby. Cały kompleks jest widoczny na zdjęciu lotniczym z roku 1936 – cyfry odpowiadają powyższej chronologii:
Na zdjęciu z roku 1945 widać puste miejsce po dwóch pierwszych, drewnianych domach, które zapewne poszły z dymem:
We wczesnych latach pięćdziesiątych teren zwolniony przez te dwa domy zabudowano częściowo kinem 1 Maj (jednym z czterech kin wzniesionych wówczas według podobnych projektów, obok Stolicy, Ochoty i nieistniejącego już kina W-Z). Kino to zamknięto w latach 90.; dziś jest w nim Marc-Pol. Już w XXI wieku południową część terenu zajęło natomiast dzielnicowe Centrum Promocji Kultury. 

Zamieszczone niżej zdjęcia przedwojenne ściągnąłem z Warszawy 1939. Pierwsze i ostatnie z nich (te z IS PAN) datowane są na rok 1928 i podpisane nazwiskiem Jaworski, drugie nie ma żadnego podpisu, trzecie pochodzi z książeczki Budownictwo mieszkaniowe Magistratu m.st. Warszawy 1924–1928. Zdjęcia współczesne robiłem 16 kwietnia; pogoda była, jak widać, bez szału. 

Pierwsze zdjęcie historyczne przedstawia Kobielską 91 od wschodu; za nią po lewej widoczna ściana szczytowa drewnianej Kobielskiej 93, po prawej – budująca się Kobielska 88/92. Miejsce, z którego zrobiono zdjęcie, zajmuje dziś boisko przy Zespole Szkół im. Olimpijczyków Polskich (Siennicka 15).
Drugie zdjęcie pokazuje Kobielską 91 i 93 w przeciwną stronę; w głębi widoczny jest obelisk na cześć budowy szosy brzeskiej przy Grochowskiej. We współczesnym kadrze widać tył kina 1 Maj, z przyczyn mi nieznanych przemalowanego jako Marc-Pol w narodowe barwy Szwecji.
Trzecia para to widok Kobielskiej 91 od frontu. We współczesnym odpowiedniku stanąłem ostatecznie pod nieco większym kątem, gdyż inaczej w kadr wchodzi jakiś budynek techniczny związany z dawnym kinem.
Ostatnia para jest, jeśli chodzi o kadr dzisiejszy, nieco obsesyjna. Na starym zdjęciu widok na trzy budynki zespołu (oraz budującą się nowszą część w tle) od strony Grochowskiej, z miejsca, w którym jest dziś parking na zapleczu bloczku mieszczącego część biur urzędu dzielnicy Praga-Południe (Grochowska 262).
Wesołych Świąt!

11 kwietnia 2014

Księżyc nad Smulikowskiego

Na ulicy Smulikowskiego nigdy niczego nie załatwiałem, nikogo nie odwiedzałem, nie siedziałem tam w żadnym lokalu, bo zresztą nie ma tam żadnych sklepów, kawiarń ani punktów usługowych – ale bardzo często przejeżdżam tamtędy na rowerze, bo tak mi po drodze na most, lub przynajmniej zaglądam w Smulikowskiego, jadąc Tamką, jak wtedy, gdy zrobiłem to zdjęcie. Lubię tę ulicę; to jedna z lepiej zachowanych przedwojennych ulic na Powiślu. Ba! w całym Śródmieściu – według dzisiejszych granic administracyjnych, bo właściwie to żadne Śródmieście.

Wyczytałem kiedyś – niestety nie pamiętam, gdzie – że przy tej ulicy mieszkała Halina Skibniewska. Nie muszę się rozpisywać, kto to – projektantka blokowisk uchodzących za najlepsze w całej blokowej spuściźnie Peerelu, zwłaszcza Sadów Żoliborskich i Osiedla Szwoleżerów, a przy tym peerelowska działaczka polityczna, posłanka przez pięć kadencji, wicemarszałek Sejmu za Gierka i Jaruzelskiego, jedna z czworga Polaków udekorowanych Międzynarodową Leninowską Nagrodą Pokoju, czyli sowieckim zamiennikiem Nobla. (Może warto wymienić pozostałą trójkę, choćby w celu uzmysłowienia, że chwilowy rozgłos nie oznacza wiecznej sławy: Leon Kruczkowski, Ostap Dłuski, Jarosław Iwaszkiewicz). Myślę, że ten adres zamieszkania, jeśli prawdziwy, stanowiłby ładny przyczynek do rozmowy o wartości blokowisk. Skibniewska w wywiadzie z Czesławem Bieleckim rzekła: Dla mnie najwię­kszym komplementem dla mojej architektury jest powiedzenie: chcę miesz­kać u Skibniewskiej. Domyślam się, że jako architekt i wicemarszałek Sejmu mogła zdobyć przydział mieszkaniowy w jednym ze swych bloków. Jeśli wybrała jednak ulicę Smulikowskiego... Ulica ta, choć zabudowana spójną modernistyczną architekturą lat 30., stanowi dokładne zaprzeczenie blokowiska: zabudowa zwarta, pierzeja równa, brak prefabrykatów i typizacji, każdy dom to osobne, autorskie dzieło. Piszę to wszystko w trybie warunkowym, bo dla wiadomości o zamieszkaniu Skibniewskiej na Smulikowskiego nie znalazłem żadnego potwierdzenia, być może więc to plotka czy pomyłka. Znalazłem za to w necie jej adres korespondencyjny z lat 80., nie da się ukryć, równie efektownie nieblokowiskowy: Frascati. To mogło być mieszkanie służbowe, skoro była wicemarszałkiem Sejmu.

Tyle à propos księżyca. Zdjęcie jest równo sprzed roku – przeleżało się wraz z gotowym postem, bo miałem nadzieję, że się dowiem na pewno, gdzie mieszkała Skibniewska. Wrzucam je, zanim znów mi się zdesezonuje.

4 kwietnia 2014

Mała antologia warszawskiej trylinki (1)

Poprzedni post był dość ciężki, dlatego dziś czysta estetyka. Mało słów, dużo zdjęć. Nic o policji, polityce, wenerologii, psychiatrii itd.

Co to jest trylinka – nie wszyscy znają nazwę, ale większość mieszkańców kraju od Odry po Bug zna sam ten element rzeczywistości. A nawet, jak można wnioskować z posta na skolegowanym blogu, po Dźwinę i Zbrucz – mimo że w tamtych rejonach na kładzenie trylinki były wszystkiego cztery lata, bo patent jest z roku 1935. Ponieważ Wikipedia jest powszechnie dostępna, o historii trylinki nic więcej. 

W Warszawie, tak jak gdzie indziej w Polsce, trylinkowa nawierzchnia jest zwyczajna na wszelkiego rodzaju zapleczach, podwórzach, drogach wewnętrznych, zjazdach do garaży itd.; na starszych osiedlach, np. osiedlu WSM na Kole, jest między blokami wręcz standardem. Są też jednak pokryte trylinką pełnoprawne ulice z nazwą, prowadzące skądś dokądś, nie tylko do garażu, czasem ślepe, ale zwykle obustronnie skomunikowane z całym miejskim krwiobiegiem; wyłącznie nimi będę się tu zajmował, pomijając wszystkie zaplecza.

Te dzisiejsze trylinkowe ulice-ostańce są – przypuszczam – niedobitkami z czasów, gdy trylinka była dużo bardziej powszechna niż dziś; myślę, że jej złoty wiek to mniej więcej lata 50.?

Na pomysł tego posta wpadłem, gdy kilka zdjęć trylinkowych wklęsłości i spiętrzeń przywiozłem z ulicy Antoniewskiej, od niej zatem zaczynam.
Wewnątrzmiejskie enklawy dzikości, jak Siekierki czy Odolany, szczególnie sprzyjają trylince, ale pojedyncze jej przykłady znaleźć można w każdej dzielnicy. Na kolejnych zdjęciach kaleki, jakby po amputacji kawałek Karolkowej, odcięty od jej dalszego biegu:
Z Saskiej Kępy do antologii zbieram końcowy (lub raczej początkowy), ślepy odcinek Obrońców:
Na zdjęciu dom Łepkowskich z około 1930 roku – przykład saskokępskiej architektury nieawangardowej. Warto się przyjrzeć leżącej tu trylince z dość dużych kamieni, czasem niewiele mniejszych niż kocie łby. To chyba jeszcze wersja przedwojenna – wydaje mi się, że im trylinka młodsza, tym drobniejsze zastosowane w niej kruszywo, aż po najnowsze płyty z zupełnie gładkiego betonu.
Prawie w całości wyłożona trylinką jest też na Saskiej Kępie uliczka Peszteńska. Dom z kolejnego zdjęcia opisywałem już w innej porze roku:
Niedaleko, choć już na Kamionku, jest ulica Stanisława Augusta, też z trylinką na końcowym odcinku:
Prawdziwym trylinkowym zagłębiem, i to o dziwo nie wśród wewnętrznych dzikich pól, tylko w dzielnicy miejskiej, gęsto zabudowanej i licznie zamieszkanej, jest część Grochowa ograniczona Siennicką, Grochowską, Wiatraczną i torami kolejowymi. To ulica Kobielska:
Kickiego:
Mycielskiego:
Paca:
Też Paca, od innej strony:
Siennicka:
Jeszcze raz Kobielska, widziana z Mycielskiego:
W tym grochowskim prostokącie można podziwiać leżące obok siebie rozmaite trylinkowe frakcje, wersje gładkie i chropawe, stare i młode. Róg Kobielskiej i Kickiego:
Uliczka Przeworska:
Na kolejnym zdjęciu z Mycielskiego widać naraz cztery nawierzchnie: trylinkę, kocie łby, prostokątne betonowe płyty i dość drobną kostkę granitową:
Nie wiem, z czego wynika obfitość trylinki w tym rejonie. Nie wiem też, czy w komórkach ratusza odpowiedzialnych za nawierzchnię ulic jest zwyczaj traktowania tego, co dotrwało do dziś niewyasfaltowane, jako zabytku – na pewno tak jest gdzieniegdzie z kostką kamienną, ale trylinka i kocie łby...? Zresztą dopiero co znikła największa połać grochowskiej trylinki – ulica Chrzanowskiego, w zeszłym roku wyasfaltowana; trylinkę można wciąż oglądać w Street View.

Na tym antologia się nie kończy. W następnym jej odcinku planuję trylinki odolańskie i co najmniej jedną ochocką (o samym inżynierze Trylińskim też kiedyś będzie). Gdyby ktoś miał jakieś ciekawe propozycje – proszę zgłaszać.