24 września 2014

Stacja Czechowice-Dziedzice Południowe (Linia kolejowa 139, odc. 17)

W poprzednim odcinku, pierwszym o tej stacji, lecz nie o niej samej, tylko o pobliskim widoku, zabrakło mapki z zapisem dotychczasowych i przyszłych przystanków – oto ona:
Zanim zwyczajem tego cyklu udamy się na spacer po okolicy, którego celem będzie w tym wypadku – to już wiadomo – kościół projektu Stanisława Niemczyka, trzeba przyjrzeć się samej stacji. Zacznę od widoków przez okno pociągu, gdyż robienie zdjęć z jadącego pociągu jest jednym z kilku moich ulubionych zajęć.
Zdjęcie z zimy 2013 dokumentuje miniony już chyba etap historii śląskiej kolei, kiedy po tamtejszych szynach jeździły gruchoty wypożyczone z Czech – bo Koleje Śląskie, które niedługo wcześniej przejęły połączenia regionalne w granicach województwa, początkowo nie miały dość taboru. Latem tego roku nie napotkałem już ani jednego czeskiego pociągu, zatem ów etap wydaje się zamknięty.
A teraz już normalnie, z lądu. Stacja Czechowice-Dziedzice, o której pisałem siedem miesięcy temu, pierwotnie była stacją Dziedzice – odpowiednio do tego stacja Czechowice-Dziedzice Południowe to dawna stacja Czechowice. O ile jednak ta pierwsza, związana z dużym węzłem kolejowym, była i chyba nadal jest w strukturze kolejowej stacją ważną, o tyle ta druga, otwarta w roku 1895 jako przystanek na linii do pobliskiego Bielska – do rynku w Bielsku jest stąd w prostej linii mniej niż osiem kilometrów – ma charakter uboczny. Zawsze ktoś tu wsiada i wysiada, ale raczej nie więcej niż dwie, trzy, pięć osób; nawet w skali Czechowic-Dziedzic jesteśmy, jak już pisałem, na peryferiach. Właściwie trudno się dziwić, że w obecnej sytuacji – bilety powszechnie kupowane u konduktora, a rychło będą pewnie biletomaty – budynek stacji przestał być potrzebny.
Budynek jest zamknięty, choć jak wynika z jednego ze zdjęć poniżej, ma stałych użytkowników. Jego stan i wygląd są relatywnie niezłe; kilka lat temu odmalowano go od frontu. Widok sprzed malowania można łatwo znaleźć w necie, np. na Bazie Kolejowej.
Tyły:
Rzućmy teraz okiem na najbliższą okolicę. Zaraz za budynkiem stacji stoi sobie taka kamieniczka:
Zapuściłem żurawia na klatkę schodową:
Po drugiej stronie ulicy – kolejna kamieniczka, rok temu (bo te zdjęcia są z zeszłej jesieni) przechodząca akurat remont:
Kawałek dalej, choć w zasadzie przy tym samym skrzyżowaniu ulic Pocztowej i Dworcowej, stoi willa:
Skąd się tu wzięły te domy? W poprzednim poście starałem się streścić okoliczny pejzaż, od strony architektonicznej wypełniony głównie tzw. domami jednorodzinnymi z okresu od Gierka po Tuska dziś dzień, albo starszymi, ale w tym okresie przebudowanymi do postaci klocka, ocieplonymi itd. Wbrew swym zwyczajom nie odbyłem tym razem najmniejszej kwerendy, nie wiem nawet, jaki dokładnie jest adres tej willi i tych kamieniczek. Przyjmijmy więc interpretację następującą: spacerując w tym peryferyjno-industrialno-gierkowsko-tuskowskim pejzażu, napotykamy czasem pozostałości jakiejś innej cywilizacji. Może – ten domysł wydaje mi się najprawdopodobniejszy – była to willa właściciela lub dyrektora którejś z pobliskich fabryk, a kamienice powstały po to, by mieli gdzie mieszkać urzędnicy owego zakładu, lub raczej dwóch różnych zakładów. Może – to mniej prawdopodobne, skoro niedaleko są Dziedzice z całym osiedlem kolejarskim – jednym z tych przedsiębiorstw była wręcz kolej. Może też jakimś tropem są nazwy ulic – Pocztowa... Tak czy siak, są to pozostałości cywilizacji, która łączyła w jedną całość obszar od Strasburga na zachodzie po Czerniowce na wschodzie i od – tu konfabuluję, bo nie byłem – Zagrzebia i Braszowa na południu po na północy Kłajpedę, a może (też nie znam) Rygę czy Dorpat – jest to kawałek środkowoeuropejskiej architektury z przełomu XIX i XX wieku.

Innym wyróżniającym się w okolicy elementem – ale, rzecz godna uwagi! wyrastającym już z planety gierkowsko-pawlakowsko-buzkowskiej – jest kościół. Na koniec więc jeszcze dwa widoki jego wież. Z opisanego wyżej skrzyżowania:  
Najlepszym punktem widokowym w okolicy jest betonowa kładka nad torami, również zresztą ładnie utrzymana.
Zatem widok z kładki:

16 września 2014

Stacja Czechowice-Dziedzice Południowe: widok z okna na kościół

Przemieszczając się ze stacji Bielsko-Biała Lipnik o cztery oczka na północ, trafiamy do centrum świata. Oto miejsce, gdzie brud tej ziemi zbiega się w jeden punkt, by się przetopić w złoto.

Miejsce na przetop zresztą trafne, skoro jesteśmy we wnętrzu pięciokąta, którego wierzchołki to kopalnia, walcownia, rafineria, elektrownia i fabryka zapałek. Wszystkie czynne – rzecz godna uwagi.

Pięciokąt ten wypełniają takie ot, domki, czasem bloki, parę przygodnych kamieniczek, urządzenia publiczne typu boisko, szkoła, biedronka, tesco, parę niewielkich osiedli patronackich, parę will z przełomu wieków pozostałych po jakichś obcojęzycznych właścicielach czy zarządcach zakładów. Gdzieś nieopodal jest też osiemnastowieczny kościół i pałacyk, ale ich do tej pory, jak już kiedyś pisałem, nie obejrzałem. A w najściślejszej okolicy, która nas dziś interesuje – domki, głównie z ostatnich, powiedzmy, czterdziestu lat, dalej stawy, kępy drzew, jakieś magazyny, fabryka produkująca podzespoły elektryczne do samochodów, w tle kominy elektrowni, w dalszym tle Beskidy, jeśli niebo pogodne. Jesteśmy na peryferiach niewielkiego miasta, jak mówi Wikipedia – trzeciego największego miasta w Polsce nie będącego siedzibą powiatu (po Rumi i Knurowie). Jest to ponadto miasto mało obfite w zabytki i nie zapisane na kartach historii. 

W takim z grubsza miejscu stoi kościół pod wezwaniem Jezusa Chrystusa Odkupiciela zaprojektowany przez Stanisława Niemczyka, zbudowany w latach 1995–98. Tory linii Katowice–Zwardoń biegną dwadzieścia pięć metrów od kościoła. Stację Czechowice-Dziedzice Południowe dzieli od niego trzysta pięćdziesiąt metrów. Dwieście metrów w przeciwną stronę jest ulica Legionów, po której jeżdżą autobusy dwóch miast: Czechowic-Dziedzic i Bielska-Białej. Do centrum tych pierwszych autobus jedzie niecałe dziesięć minut, do centrum Bielska niecałe dwadzieścia pięć.

A z tego, co się tu zbiega i przetapia – zbiegają się między innymi dwa cykle na tym blogu: ten poświęcony rzeczonej linii kolejowej i ten o udanych kościołach współczesnych. W dzisiejszym odcinku sama liryka: widoki kościoła z okna jadącego pociągu. Treść, detal i farsz do pierogów w odcinkach kolejnych.

14 września 2014

Wanda Lurie

W Muzeum Woli można obejrzeć wystawę, o której wspomniałem w poście z 5 sierpnia poświęconym rzezi Woli. Na wystawie tej zobaczyć można między innymi wydobytą z jakichś zapomnianych archiwów rejestrację rozmowy z Wandą Lurie. Polecam ten film osobom dobrze panującym nad swymi emocjami, albo też nie obawiającym się ich publicznie pokazywać.

11 września 2014

Klatex: Okrąg 3d

Zapewne Czytelnicy zauważyli, że tutejsze posty powstają na bieżąco. Nie potrafię naprodukować ich na zapas – z tego wynikają okresowe przerwy w aktywności. Z drugiej strony, nic nie przychodzi mi równie łatwo jak pomysły na posty – gdyby pomysły można było wekować, miałbym już całą piwnicę słojów. Z trzeciej strony, czasem wrzucam coś zupełnie nieplanowanego – po prostu widzę coś i nie mogę się powstrzymać, by tego natychmiast – tzn. zwykle po kilku dniach – tu nie wrzucić. Tak właśnie tym razem: przypadkiem gdzieś wlazłszy, postanowiłem kontynuować klatex.

Dzisiejszy odcinek o tyle wyskakuje z moich planów, że inaczej, niż zamierzałem, wprowadza wątek gorsecików. Jeśli ktoś nie wie, co to gorseciki – polecam dwie publikacje poświęcone wyłącznie lub głównie im, mianowicie rewelacyjne Warszawskie gorseciki zanikające Z. Fruby i H. Faryny-Paszkiewicz – wciąż dostępne w księgarniach, dziś widziałem – i facebookową stronę Warszawskie posadzki. Między innymi dzięki tym dwóm publikacjom gorseciki stały się ostatnio modne, co mnie nie zniechęca. Skoro nie ma na tym blogu prawie nic o Starym Mieście ani diecie bezglutenowej, to z hitów warszawskich i sezonowych pozwólmy sobie przynajmniej na gorseciki.
 
Adres dzisiejszego klateksu: Okrąg 3d. O budynku nic nie wiem poza tym, że na pewno jest z lat trzydziestych, bo to widać na pierwszy rzut oka. 
 
Stopniując wrażenia, zaczynamy od półpięter:
Piętro:
Wzory są delikatnie różne:
Być może takich wariantów było więcej, bo nie wszędzie gorseciki się zachowały – gdzieniegdzie zastąpiły je lirojmerliny czy inne obi:
Odetchnijmy świeżym, wrześniowym powietrzem, patrząc przy okazji na spękane różowawe lastryko przy wejściu, to samo co na schodach:
I na charakterystyczną elewację:
A teraz parter.

6 września 2014

Klatex: Kłopotowskiego 38 – klatki boczne, podwórko, brama

Czas. Praca. Tydzień adaptacyjny w przedszkolu. Praca. Czas. Przyszła jesień. Praca. Tydzień dezadaptacyjny w przedszkolu. Czas. Praca. Wraca lato. Praca. Blog zamarł. Czas.

A przecież tyle się wydarzyło od ostatniego posta, tak piękne sukcesy naszego narodu, na przykład w jeden wieczór – sprawienie Serbom siatkarskiego Kircholmu za pomocą 3:0 i zostanie przez pana premiera prezydentem całej Europy, pan premier – panprezydentem. Rzuciłem się do klawiatury, postanowiłem to wszystko zapisać, utrwalić, potomnym na pamiątkę przekazać. Zanuciłem sobie: Kircholm, Kircholm prezydentem całej Ełuropy, starając się tak właśnie tę nazwę wymawiać – tak jak może wymawiałaby ją moja babcia z Kamionka, choć nie pamiętam, czy akurat to słowo tak zniekształcała, zresztą w jej czasach byliśmy jeszcze Azją. W każdym razie rzuciłem się do klawiatury, by – skoro nie ma już gazet – zebrać dla potomnych zrzuty z ekranu, banery, światowe nagłówki – ale o Kircholmie dopiero po dwóch godzinach pojawiło się info w L'Équipe, a panprezydent w Le Figaro na krótką chwilę wspiął się na zaledwie drugie miejsce listy przebojów, by tego samego wieczoru (00:47) spaść już na dziewiąte, wyprzedzony m.in. przez porwanie dziecka przez własnych rodziców, angielskich, w Hiszpanii. W Izwiestiach zaś jeszcze cztery godziny po pierwszym tweecie w ogóle się nie pojawiał, w przeciwieństwie do dwóch innych pilnych wiadomości z Polski, miejsce drugie i piąte w dziale Mir, obu dotyczących potwornego afrontu uczynionego przez nasze państwo ministrowi Szojgu - 2. MID RF: diejstwija Polszy nie ostanutsa bez otwieta rossijskoj storony, 5. Polsza zakryła wozdusznoje prostranstwo dla samoleta Siergieja Szojgu – każdy może sprawdzać, wszystko za fryko w sieci – a dziś już i tak nikt nic z tego nie pamięta. Nie wiadomo nawet, ile dni temu to było – to już absolutnie niemożliwe do wyliczenia. Mimo tak ważnych wydarzeń w życiu naszego narodu powróćmy zatem do tematu klatek schodowych na Pradze, czyniąc się w ten sposób wieżą z kości słoniowej zainteresowaną jedynie pięknem czystym.

Oprócz głównej klatki są w tej kamienicy cztery inne, z których zwiedziłem trzy, czwarta była zamknięta. Najbardziej mi się podobała głęboko służbowa, kuchenna, dla domowników klatka z zachowanymi schodami drewnianymi – kto wie, może mam w żyłach krew jakiejś kuchty?
Klatka w skrzydle od Okrzei zwieńczona jest świetlikiem:
Musiałem posklejać z dwóch, bo kąt był za wąski:
Na parterze leżą jakieś płyty stare jak cały dom, powybrzuszane, spękane. Zresztą kto wie, może jeszcze starsze? Może najpierw tu były te płyty, od założenia świata, a potem dopiero Izrael Galberg kazał wokół nich zbudować całą kamienicę. To przecież klatka od Okrzei, czyli od Brukowej, niewątpliwie od tych właśnie płyt tak nazwanej.
Wreszcie klatka w części od Targowej:
Naturalna erozja ścian wykorzystana jest tu jako podłoże twórczości, której nie można odmówić pewnego polotu:
Jest i kotek:
Jest też trochę zachowanej stolarki, której doczyszczenie z zielonej farby byłoby ciekawym testem na rzemieślniczą cierpliwość.
Po zakończonym klateksie sprawdźmy jeszcze, jakie nastroje w podwórzu.
I wyjdźmy na ulicę Kłopotowskiego przez bramę, która od początku wizyty narzuca atmosferę nieco psychodeliczną.