31 października 2014

Linia kolejowa 139 – pejzaż przez okno pociągu

Nr 6 – rzeka Wisła.
Nr 7, 10, 11, 14 – staw Duży Maciek.
Nr 8, 21 – kościół w Goczałkowicach.
Nr 13 – Stawy Komorowickie.
Nr 16 – Jezioro Żywieckie.

28 października 2014

Przykład z Bielska

W Bielsku-Białej tuż obok ratusza – właściwie w Białej, ale przyjęło się potocznie skracać nazwę dwumiasta do pierwszego członu – stoi sobie pomniczek Konfederacji Barskiej. Taki sobie pomniczek, właściwie duża i rozrzeźbiona tablica ku czci:
Po bokach pomniczek ma, jak widać, dwie tablice w stylu nagrobnym, o treści informacyjnej. Ta z lewej poświęcona jest konfederatom:
Ciekawsza jednak w kontekście warszawskim, raz już tu podjętym, może być tablica prawa:
Dało się? Nie wybuchła trzecia wojna?

25 października 2014

Być gwiazdą

Jako mężczyzna figury skromnej, trochę zgarbiony, w talii przyszeroki, z nosem kartoflowatym, zarostem rzadkim, z rosnącymi zakolami nad czołem i w niemodnych okularach, przy tym ubierający się pospolicie, z predylekcją do rozpinanych sweterków i żywiołową nienawiścią do spodni rurek, nie znam uczucia osób, które, gdzie się nie znajdą, od razu skupiają na sobie uwagę. Na przykład wchodzisz do kawiarni, czy choćby do sklepu, i natychmiast wszyscy wodzą za tobą wzrokiem. Wszyscy mężczyźni cię zauważają. Gdy jesteś do nich przodem, jedni puszczają oczko, inni nerwowo odwracają wzrok albo udają, że cię nie widzą, ale gdy odwrócisz się tyłem, gapią się już wszyscy bez wyjątku – no nie mam takich doświadczeń. 

Brak ten uświadomiłem sobie zupełnie niedawno – nie zdajemy sobie przecież sprawy z braków, które są poza naszym doświadczeniem – gdy miasto stołeczne Warszawa nieoczekiwanie obdarowało mnie podobnym przeżyciem. Od kilku miesięcy jest w Warszawie możliwość wypożyczenia – bezpłatnie! – roweru znanego jako cargo bike, czyli rower towarowy (bagażowy, transportowy) – co nie jest najlepszą nazwą, bo towarem może być np. dorosła kobita albo czwórka dzieci, albo nawet dwie nie za wielkie kobitki

Po wpisaniu cargo bike w wyszukiwarkę grafiki można obejrzeć wiele modeli takich rowerów, występujących licznie zwłaszcza na ulicach Kopenhagi, Amsterdamu i zbliżonych kulturowo miast. Warszawski model jest co do rozmiaru gdzieś w połowie drogi między kilkuosobową rikszą a zwykłym bicyklem z przednim bagażnikiem. Właściwie nie jestem jednak pewien, czy to jeszcze rower, czy jakiś inny pojazd, bo koła są trzy – jedno z tyłu i dwa z przodu, a między nimi skrzynia o stukilogramowym udźwigu, z dwiema ławeczkami. Dodatkowo osiemdziesiąt kilo załadować można na tylny bagażnik.

Rowery transportowe były mi dotąd znane głównie ze zdjęć i z opowieści, w małym stopniu z obserwacji. W Kopenhadze nie byłem; w Amsterdamie byłem krótko i dawno. Pamiętam stamtąd nieprawdopodobną ilość rowerów, ale w natłoku wrażeń nie zwracałem uwagi na modele cargo. W miarę jak stawałem się rowerzystą przekonanym i codziennym, pojazd taki intrygował mnie coraz bardziej. Zdarzyło mi się co prawda wieźć na zwykłym rowerze dwa krzesła, innym razem – przewieźć w częściach niemały regał, dziesiątki razy woziłem też na tylnym bagażniku dorosłe pasażerki, na ogół jednak do takich celów używałem samochodu. Swego czasu zacząłem nawet badać możliwość sprowadzenia zza granicy transportowca, w Polsce nieobecnego w handlu; zniechęciły mnie ceny, bo jest to dość droga zabawa. Kiedy więc pojawiła się szansa wypożyczenia tego sprzętu w Warszawie – skorzystałem bez zwłoki.

Rowery takie są na całą Warszawę cztery – trzy rozsiane po lewym brzegu, ale jeden na tym właściwym, mianowicie na Paca 40 na Grochowie, w miejscu znanym stałym czytelnikom tego bloga, choć niekoniecznie o tym wiedzą. Cały projekt prowadzi ZTM, którego pracownikiem jest pełnomocnik rowerowy Łukasz Puchalski. Rower z Paca wypożyczyłem dotychczas dwa razy. Najpierw na próbę, żeby sprawdzić, co to w ogóle jest. Za drugim razem przejechałem przez pół miasta z synem w skrzyni, transportując przy okazji kilkanaście litrów konfitur od babci – czyli drogę powrotną odbywałem jako wewnętrzny słoik (w dodatku, pożal się Boże, niezmotoryzowany). Z tej drugiej podróży jest ilustrujące post zdjęcie z telefonu; zdjęcie jak zdjęcie, ale pokazuje perspektywę kierowcy (większość konfitur pod ławą, niewidoczna).

Jedzie się tak sobie. Pedałuje się bardzo lekko; bez wielkiego wysiłku wjechałem pod Agrykolę i Belwederską. Jedzie się jednak – to konsekwencja przełożeń umożliwiających wprawienie w ruch, łącznie z masą rowerzysty i pojazdu, dobrych trzystu kilogramów – bardzo wolno, niemal dwukrotnie wolniej niż na zwykłym rowerze. Dużym problemem jest mała zwrotność, a problemem największym są trudności z zachowaniem pionu. Przy dwóch szeroko rozstawionych przednich kołach zupełnie odpada balans ciała, którym w jeździe normalnym rowerem równoważy się pochylenia na nierównościach i zakrętach. Na nierównych jezdniach i koleinach rower cargo przechyla się, a  rowerzysta wraz z nim; początkowo nie wiedziałem, jak temu przeciwdziałać. Dodatkowy dyskomfort powoduje często spadający, bo za luźny łańcuch; rzekomo ZTM zapomniał rozpisać przetarg na konserwację swego nabytku, póki co więc, mimo zgłoszeń, łańcucha nikt nie naprawiał.

Dziecko miało jednak frajdę, a dla mnie przeżyciem było to, o czym pisałem na wstępie: reakcje otoczenia. Powszechne zwracanie wzroku, znajdowanie się w centrum uwagi. Niezliczone komentarze – nie usłyszałem żadnego niechętnego, z wyjątkiem jednego taksówkarza, ale to osobna kategoria. Uśmiech mijanych kobiet. Gwizdy podziwu mężczyzn. Kierowcy zwalniający, żeby nam się przyjrzeć. Kulminacją była chwila, gdy trzy panie siedzące przy kawiarnianym stoliku wystawionym na zewnątrz w Alejach Ujazdowskich na nasz widok wstały z krzeseł i zaczęły bić brawo; początkowo rozglądałem się dookoła, nie rozumiejąc, o co chodzi.

Analizowałem w myśli tę reakcję. Nie przychodzi mi do głowy żadna inna interpretacja niż tylko nagłe, częściowe zaspokojenie drzemiących gdzieś w głębi cywilizacyjnych pragnień. Nagła radość człowieka, który raz czy parę razy w życiu obejrzał tę Kopenhagę czy Amsterdam, czy inne miasto z szeroko rozumianego kręgu nadreńskiego – obejrzał, pokiwał głową, skonstatował bez emocji, że u nas jest trochę inaczej, wrócił i przestał myśleć na co dzień o tych różnicach, przestał porównywać na każdym kroku tamtą rzeczywistość z naszą, zdecydowanie nie najgorszą przecież pod słońcem – co w sumie wydaje mi się najsensowniejszą taktyką. Aż tu nagle mała erupcja jednego świata w drugim.

To ciekawy mechanizm dziejów, wzorowo dialektyczny: trzeba było w Warszawie osiągnąć dwukrotnie wyższą niż w Berlinie liczbę samochodów w przeliczeniu na mieszkańca, by powiewem Zachodu stał się rower.

Tak czy siak, mimo spadającego łańcucha i problemów ze sterownością to było sympatyczne doświadczenie – post ten jest więc kolejnym w cyklu pozytywnych spotkań z miejską rzeczywistością.

22 października 2014

Po sezonie wyburzeń (Port Praski)

Zdjęcia z 22 maja:
Przy ulicy Sierakowskiego burzona była kamienica bodaj z lat 30., w której jeszcze kilka miesięcy wcześniej ktoś mieszkał – rozmawiałem raz z lokatorami. Kamienica należała, jak widać, do Portu Praskiego – do dewelopera, nie do założenia portowego, rzecz jasna.

Bilans ostatnich kilku lat w tym latyfundium: fabryka na Krowiej spalona, zburzona i pseudozrekonstruowana. Dworzec Wodny spalony. Ceglane magazyny portowe zburzone. Betonowy szkielet pozostały po rzeźni zburzony. W tym roku ta kamienica, bez szczególnej wartości (innej niż samo trwanie od przed wojny), za to podobno w doskonałym stanie, zburzona. Zbudowany jeden apartamentowiec jako narośl nad pseudozrekonstruowaną fabryką.

A naprzeciw czeka na swój los kamienica Mintera...
Zalinkowałbym post o tym budynku z bloga Penetratorów, polecanego w okienku po prawej, ale się boję, że znów zrobią u siebie wielką czystkę, albo ktoś im ją zrobi, i link się zdezaktualizuje, więc tylko tekstowo polecam zajrzenie. Wiedzę o kamienicy łatwo zresztą zdobyć, wertując gógla. Po komentarzu – oto link.

19 października 2014

Roztopy 2012

Zanim antysezon na dobre się zacznie – na pocieszenie, że kiedyś się skończy, wspomnienie z roztopów w roku 2012. To był 23 lutego, Park Skaryszewski, którego dawno tu nie było.
Przy okazji wyszedł mi wyjątkowo udany autoportret.

17 października 2014

Dopisywanie

Zdjęcia z tego roku, czyli rachuba się urwała. Żyjemy w czasach ostatnich.

15 października 2014

Z rzeczy dobrych: Puławska róg Olesińskiej

Blog bywa okazją do gderania; staram się to kontrolować, nie zawsze skutecznie. Dla równowagi przygotowałem kilka postów o pozytywnych spotkaniach z miejską rzeczywistością. Będę je zamieszczał systematycznie, choć nie jeden po drugim.

Zastrzegam, że akcja ta nie ma żadnego związku z kalendarzem wyborczym. Co do mego stosunku do obecnych władz Warszawy – wydaje mi się, że jeśli za kryterium podobieństwa przyjąć wizję miasta, to obecna pani prezydent jest istotą podobną do czegoś w rodzaju meduzy czy innej morskiej pulpy, poruszającej niekiedy czułkami zgodnie z ruchem fal. Oczywiście przez minionych osiem lat w Warszawie wydarzyła się niejedna dobra rzecz, myślę jednak, że wydarzyły się one mimo tej pani – nie we współczesnym, lecz w dawnym sensie mimo, tak jak u Reymonta: przechodząc mimo domu, zajrzał w otwarte okna. Ale zostawmy to.
  
Dzisiejszy pozytyw: przy rogu Puławskiej i Olesińskiej wyrósł nowy dom, nie całkiem jeszcze ukończony. O budynku tym nie mam prawie żadnych danych, w necie znalazłem mało co, żółtej tablicy informacyjnej nie przeczytałem. Architektura jak architektura, ale – byłoby fajnie, gdyby wszystko, co się w Warszawie buduje, równie dobrze wpisywało się w sąsiednią zabudowę!

Fotki lekko odbarwiłem, żeby wyglądały trochę na wizualizacje:
Z pomocą uzdolnionej rysunkowo Asystentki przygotowałem grafikę edukacyjną z czterech obrazków: pan sikający na ulicę, city shopping wystający zza Belwederu, pan celnie sikający do sedesu, Puławska róg Olesińskiej, dwa pierwsze obrazki z czerwonym krzyżykiem, dwa kolejne z zielonym ptaszkiem. Ale nie wrzucam, bo będzie, że znowu narzekam.

Swoją drogą – budynek mi się podoba, a zarazem trochę mnie zdumiewa, bo – jak mając pieniądze na kupno mieszkania w cenie wyższej od warszawskiej średniej (znalazłem parę ogłoszeń z tego budynku – między trzynastoma a czternastoma tysiącami za metr), kupować je bezpośrednio nad Puławską? Przecież musi tam być potężny hałas. Najwyraźniej jednak ludzie dzielą się na dwa podgatunki – jeden (mój), dla którego życie stale przy zamkniętym oknie byłoby torturą, i drugi, dla którego otwieranie okien nie jest żywotną potrzebą.

8 października 2014

Kościół Jezusa Chrystusa Odkupiciela w Czechowicach-Dziedzicach 2/2 (tekst)

Zgodnie z zapowiedzią do zdjęć czechowickiego kościoła dołączam dziś tekst. Post dla zainteresowanych tematem. 

Opis: kościół zbudowany jest z cegły, pewne elementy – fundamenty, nadproża, belki podtrzymujące dach itd. – są z betonu, na ogół pozostawionego w stanie surowym. Cegła, z której wzniesiono kościół, pochodzi z odległej o półtora kilometra cegielni we wsi Bestwina. Ważnym dla końcowego efektu i niespotykanym w zasadzie materiałem – choć zakładam, że pomysł znalazł naśladowców – są cegielniane odrzuty, przepalone cegły, niekiedy różniące się tylko kolorem, niekiedy całkiem stopione i przypominające kawałek zastygłej lawy. Z nich, na zasadzie intarsji w murze, zrealizowany jest detal. (Niektóre cegły, które Pan stosuje, są »brzydkie«, czy przez to ten materiał jest tańszy? – On był tańszy w momencie, jak myśmy go wybierali, nawet ze śmietnika – przepalone, krzywe, połamane. Powiedzieliśmy ceglarzowi, żeby te wszystkie, co mu się brzydko zrobią, nam odłożył, a my zabierzemy. W drugim sezonie on je wykładał na paletę i kasował nas.... Krajobraz pierwotny. Rozmowa ze Stanisławem Niemczykiem, Architektura & Biznes, grudzień 2002). Detal stanowią ponadto różnej wielkości otwory w murze, prześwity, ażury, a także wzory powstałe z ułożenia cegieł (1–9, 19–21; numery w nawiasach odsyłają do zdjęć w poprzednim poście).

Słowo o tym detalu: jest go dużo, ale na pewno nie nadmiar. Biorąc element po elemencie, detal jest bardzo prosty, oszczędny: wysunięta cegła, kilka cegieł ułożonych inaczej, krzyżyk z pięciu cegieł, niewielki otwór. Zarazem czuje się, że żadne miejsce w kościele nie jest „puszczone” – każde jest za pomocą detalu, choćby najprostszego, dopieszczone, dopracowane (24). Nic też nie jest mechanicznie powtórzone, zreprodukowane, jak powielona milion razy perforacja.

Kościół ma plan trójkąta, którego podstawa stoi na skos wąskiej działki – dzięki temu uzyskano dłuższy wymiar. Ta najdłuższa ściana rozbudowana jest o niewielką absydę. U trzech wierzchołków trójkąta stoją trzy wieże (czwarta, niewielka, wyrasta z dachu nad prezbiterium jak rodzaj sygnaturki; 13). Dwie wyższe wieże są jednakowej wysokości (27 metrów) i chyba jednakowego kształtu (1, 4, 10, 16). Przez trzecią wieżę, niższą i bardziej pękatą, prowadzi wejście do kościoła (2, 3, 16, 17). Wieża ta nazywana jest papieską” ze względu na kształt kopuły swobodnie nawiązujący do tiary i umieszczony na niej krzyż, którego zagięcie (15) może się kojarzyć z pastorałem; zgódźmy się, że są to nawiązania mniej oczywiste niż w przypadku lornetki Franka Gehryʼego. Można tu zapewne mówić o inspiracji, ale nie o natrętnej symbolice.

Skośne ustawienie kościoła do ulicy powoduje, że dwie wyższe wieże wydają się różnej wysokości (10). Cały budynek jest w odbiorze naraz prosty i bardzo nieregularny, inny z każdej perspektywy. Ściany boczne są bardzo proste; jest to po prostu ceglany mur ożywiony inkrustacjami z przepałek, sugerującymi trochę okno, trochę krzyż (4, 12, 15–17). Dolną część ściany od ulicy zajmują okna doświetlające wnętrze. Między nimi a ulicą ustawiony jest parkan separujący wnętrze od ruchu ulicznego (4, 12, 14, 16). Tylna ściana z absydą ma kształt mniej regularny, ale w ogóle nie jest wyeksponowana – tuż za nią stoi dom parafialny, zbudowany wcześniej i niezależnie od kościoła. Charakterystycznym elementem całości jest ponadto wyodrębniona z bryły kościoła zakrystia, której zewnętrzną ścianę pokrywa intarsja przywołująca tablice Dekalogu i kształt drzewa (1, 7, 11).

Teren kościelny otoczony jest ceglanym parkanem (15, 16, 18–23). Parkan ten jest otwarty – ma prześwity i szerokie przejścia pozbawione jakiegokolwiek ogrodzenia. Sens jest jasny: nie chodzi o to, by odgradzać, lecz by wyznaczyć miejsce sacrum. Takie otwarte mury czy parkany dookoła kościołów są zresztą stałym motywem architektury Niemczyka. 

Po wewnętrznej stronie parkanu w kącie działki stoi niewielka kaplica pogrzebowa – jej miejsce wskazuje z zewnątrz ślepy betonowy portal (18). Od wewnątrz w parkan wkomponowane są też elementy podyktowane po części pobożnością parafian: grota na figurę Matki Bożej przywiezioną przez nich z Lourdes (20), stacje drogi krzyżowej z portugalskich kafelków, zapewne niedrogich i seryjnych, ale ładnych (19–23). Gdzieniegdzie w mur wprawione są polne kamienie. Większą część przykościelnego placu zajmuje trawnik, będący przyjemnym, zenicznym tłem dla spaceru wzdłuż muru.

W lekturze tego opisu można się podeprzeć wirtualnym spacerem dostępnym na stronie parafii; w odniesieniu do wnętrza, do którego teraz przechodzę, trzeba uwzględnić, że w tym spacerze wygląda ono na zdecydowanie jaśniejsze niż w rzeczywistości (stąd zupełnie prześwietlone okna). W rzeczywistości, o czym już pisałem, we wnętrzu panuje półmrok.

Wnętrze jest jednoprzestrzenne, pozbawione podziałów. Tak samo jak zewnętrze, jest w zasadzie ceglane z domieszką betonu. Od wewnątrz dużo lepiej widać, że kościół jest nieduży (kubatura 4850 m³, ale nie wiem, z czym to porównać). Sufit jest drewniany, z oknem pośrodku, w wieżyczce, którą nazwałem sygnaturką. Wzdłuż bocznych ścian biegnie obszerny chór z ceglaną balustradą, zapewne znacznie zwiększający pojemność kościoła. Pod chórem jest coś w rodzaju wewnętrznych sobót: podcień z sufitem wyłożonym deskami bejcowanymi na błękitno. Chór podtrzymują regularnie ustawione filary o podstawie prostokąta. Oprócz okien w ścianie od ulicy i w suficie źródłami światła naturalnego są tylko przeszklone drzwi wejściowe i nieliczne, niewielkie okna na poziomie chóru.

Powiedziałbym, że to kameralne wnętrze z jednej strony jest ciepłe i przytulne, łatwe do oswojenia, z drugiej strony – w pewien sposób amorficzne, przez co nie rozumiem niczego pejoratywnego. Ze ścian widać właściwie tylko tylną. Pozostałe ściany nikną gdzieś za filarami, schodami na chór, balustradą chóru. Paradoksalnie – bo, jak pisałem, w jednonawowym wnętrzu brak jakichkolwiek podziałów – kojarzy się to odrobinkę, w sposób, rzecz jasna, odległy, z wnętrzami w typie katedry w Kordobie (gdzie skądinąd nie byłem).

Na wyposażenie składa się stolarka zaprojektowana przez Niemczyka i wykonana przez stolarzy z nieodległej Brennej, kamienny ołtarz i ambonka również zaprojektowane przez architekta, organy kupione okazyjnie w Niemczech, siedemnastowieczna chrzcielnica otrzymana przez parafię w darze. Wszystkie elementy stolarskie oprócz sufitu i ławek – konfesjonały, obramienia polichromii i ołtarza, podest pod organami itd. – są bejcowane na zielono lub czerwono, przy czym dla miejsc związanych z sakramentami zarezerwowana jest zieleń. 

W bocznym ołtarzu w załomie muru umieszczony jest obraz Jezu, ufam Tobie przeniesiony z dawnej tymczasowej kaplicy (zob. niżej), obudowany obrazami Anny Niemczyk-Wojteckiej, córki architekta. Obok stoi seryjna figura Matki Boskiej Fatimskiej sprowadzona przez parafian w roku 1996, w początkach budowy kościoła. W absydzie za ołtarzem głównym konstrukcja z dębowych płyt również pokryta jest polichromiami Anny Niemczyk, w osobistym stylu przetwarzającymi malarstwo bizantyńskie. (Właśnie mi przyszło do głowy, że neobizantyński styl malarstwa – jeśli kto woli prościej: wzorowanie się na ikonach – łączy trzy z czterech kościołów, jakie dotychczas opisałem; w Ronchamp malarstwa w zasadzie nie ma). Na cykl polichromii składają się stacje drogi krzyżowej namalowane nietypowo na dwóch pionowych płytach bocznych, Ostatnia Wieczerza dookoła tabernakulum i kilka wizerunków świętych. W centrum kompozycji znajduje się jednak kopia Matki Boskiej Częstochowskiej, również przeniesiona z dawnej kaplicy (zob. niżej), a na szczycie umieszczony jest także przejęty stamtąd krucyfiks (z tym że krzyż pomalowany został na czerwono).

Bezpośrednio nad tabernakulum w okrągłym prześwicie widać mały okrągły witrażyk z krzyżem na czerwonym tle, umieszczony w oknie w ścianie absydy. Jest to naturalna wieczna lampka. W ostatnich latach w prezbiterium i po jego bokach umieszczono też cztery barokowe rzeźby; nie wiem, skąd się one wzięły, ale nie przeszkadzają mi.

Wystrój prezbiterium na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie pewnej niespójności; znając pochodzenie poszczególnych obrazów i rzeźb, mających swoje miejsce w pobożności tutejszych parafian, nie czuję czegoś podobnego.


Informacje historyczne, które czerpię z książki ...i Bóg zamieszkał z nami. Kościół pod wezwaniem Jezusa Chrystusa Odkupiciela w Czechowicach-Dziedzicach, oprac. zbiorowe, Czechowice-Dziedzice 2000.

W miejscu kościoła stała wcześniej stolarnia – ceglany, parterowy budynek na planie wydłużonego prostokąta, kryty dwuspadowym dachem, własność rodziny Wieczerzaków. W peerelu stolarnię upaństwowiono. W roku 1982 państwo zwróciło ją dzieciom pierwotnych właścicieli: dwu siostrom Wieczerzakównom i ich bratu, księdzu Józefowi Wieczerzakowi, zamieszkałemu wówczas w Wiedniu. Swoją drogą – nie wiedziałem, że takie zwroty w ogóle się w peerelu zdarzały. Odzyskaną stolarnię rodzeństwo ofiarowało Kościołowi z przeznaczeniem pod budowę nowej świątyni. Podobno biskup nie był zachwycony, bo działka jest mało atrakcyjna: wąska i przy torach. Jesienią roku 1983 ustanowiono nową parafię; jej proboszczem został i do dziś jest ksiądz Andrzej Raszka, którego plecy obejrzeć można na zdjęciach 25/26. Stolarnię adaptowano na kaplicę. Miejscowy malarz wymalował do niej obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, który umieszczono w kaplicy przed pierwszym nabożeństwem różańcowym 1 października 1983 roku; ten właśnie obraz wisi obecnie w ołtarzu głównym kościoła. W roku 1985 parafia kupiła sąsiednią działkę z domem jednorodzinnym, w którym urządzono probostwo. W latach 1988–93 dobudowano do niego dom parafialny. Projektantką tego budynku, bezpośrednio sąsiadującego dziś z kościołem, była miejscowa parafianka Ewa Stachura, obecnie, jeśli dobrze ustaliłem, profesor architektury w Raciborzu.

W roku 1994 ksiądz Raszka postanowił budować nowy kościół. Projekt zlecił Stanisławowi Niemczykowi, urodzonemu w tej parafii, zamieszkałemu w Tychach. (Niemczyk, rocznik 1943, mieszkał w Czechowicach do matury). Gotowy na wiosnę 1995 roku projekt został odrzucony przez Komisję ds. Budownictwa i Sztuki Sakralnej diecezji bielsko-żywieckiej. Zadziałało jednak jakieś wstawiennictwo u biskupa, który w czerwcu 1995 roku ostatecznie wyraził zgodę. 

Budowa, której początek proboszcz ogłosił parafianom w niedzielę 6 sierpnia tego roku, rozpoczęła się dwa dni później. Kościół od początku do końca budowany był przez pracujących ochotniczo mężczyzn z parafii; tylko przy elementach wymagających specjalistycznej wiedzy pracowali zatrudnieni zbrojarze, cieśle, blacharze itd. Parafianki-ochotniczki gotowały budowniczym (jednorazowo ponad stu) posiłki w domu parafialnym. Architekt był na co dzień obecny na budowie. 

Teraz cytuję słowo w słowo: Na zakończenie sezonu budowlanego 15 listopada 1995 r. wszyscy mężczyźni pracujący przy budowie – 112 osób – zgromadzili się na dziękczynnej Mszy Świętej, po której Zespół Charytatywny urządził w salkach katechetycznych radosne spotkanie, a zarazem świniobicie. Podobne fiesty kończyły dwa kolejne sezony budowlane; już w połowie drugiego, we wrześniu 1996 roku kościół był zadaszony. Aż do tego czasu istniała pierwotna kaplica, którą rozbierano etapami, tak by na co dzień – pod koniec już bez większości ścian, jedynie ze ścianą tylną i zadaszeniem – wciąż odprawiać w niej msze.

W trzecim sezonie budowlanym w roku 1997 wykańczano wnętrze i budowano wieże. Znowu cytuję: Ze względu na znaczne wysokości prace były poważnie utrudnione. Pracowało trzech murarzy, panowie: Florek, Franek i Józek. Ci trzej panowie dokonali, sądzę, rzeczy dużo większej niż niejeden pan znany również z nazwiska.

W roku 1998 budowano jeszcze kaplicę pogrzebową i parkan. Na koniec tego roku kościół miał już komplet dzwonów i organy. W latach kolejnych we wnętrzu wykonywano stolarkę i malowano wystrój prezbiterium. Ukończony kościół konsekrowano w roku 2000.


Teraz parę cytatów. W poprzednim poście zapowiedziałem kilka pozycji bibliograficznych. Dwie już cytowałem. Trzecia to monograficzny artykuł Anny Cymer Stanisław Niemczyk – postmodernista średniowieczny, w: Postmodernizm polski. Architektura i urbanistyka, red. L. Klein, Warszawa 2013. Cytuję dwa fragmenty:

»Daliśmy sobie odebrać wolność używania różnych materiałów – uznano, że skoro cegła czy kamień były stosowane w dawnych czasach, to nam już nie wypada po nie sięgnąć« – mówi architekt [autorka cytuje własną z nim rozmowę]. [...] Niemczyk przywiązuje wielką wagę do tradycyjnego budulca, ale nie kopiuje za jego pomocą form historycznych. [...] »Chcę projektować tak, aby cegła pozostała cegłą, a kamień kamieniem, ale nie powtarzając czy naśladując przeszłość. Staram się współczesnym językiem form wydobyć z tego materiału to, co powodowało, że przez wieki wciąż miał on swoją wartość« (s. 306–07).

Stanisław Niemczyk projektuje, jakby w dziejach architektury modernizm w ogóle nie istniał – pomija dorobek tego okresu, tworząc obiekty będące współczesną kontynuacją osiągnięć budownictwa i urbanistyki poprzednich stuleci. [Zdanie o urbanistyce dotyczy osiedli zaprojektowanych przez Niemczyka jeszcze w peerelu]. Nie powiela średniowiecznych form, ale przekłada je na język współczesności, nie kopiuje, nie parodiuje, nie miesza dla formalnego efektu detali z minionych epok, ale zachowując ich ducha, szuka form, które zaistniałyby, gdyby trwała naturalna ewolucja stylów historycznych nieprzerwana rewolucją modernistyczną (s. 324).

Z kolei cytaty z samego Niemczyka, z cytowanego już wywiadu pod tytułem Krajobraz pierwotny. O początkach swej pracy i studiach w latach 60.:  

Wyrastaliśmy wtedy na modernistycznym myśleniu, funkcjonalistycznym. Na wszystkim, co było związane z Kartą Ateńską, która stała się normatywem w krajach takich jak nasz. Ona wyrastała z ideologicznego myślenia o idealnym społeczeństwie. Nie przez przypadek ideologia modernizmu narodziła się w tym samym czasie co faszyzm i komunizm. [...] ideologie [...] w niektórych miejscach korzystają z jakiejś prawdy, zbliżają się do niej. Ale generalnie przyjęcie linii ideologa prowadzi do czegoś, z czego już ideolog nie może zejść. On nie może powiedzieć: »pomyliłem się« [...]. Idzie i wszystko walcuje”

Proszę mi pokazać jeden element, dla którego człowiek od zarania zmienił się na tyle, żeby środki wyrazu czy cechy, dzięki którym dobrze się czuje, musiały być zupełnie odrzucone albo diametralnie inne. Ani wzrostu swojego nie zmieniliśmy, ciepłoty ciała, skóry, dotyku, węchu, patrzymy tymi samymi oczami. Słowo »nowoczesność« jest, przynajmniej dla mnie, nierozpoznane.

Przyjmuję z pokorą jedną rzecz. Istotą nie jest to, że ja wybudowałem ścianę. Ja wgryzam się w przestrzeń z konieczności [...]. Czyli architekturą nie jest ta ściana, architekturą jest ta przestrzeń, w której my możemy architekturę jak gdyby skonsumować


Czas na krótką część subiektywną. Kościół ten zobaczyłem po raz pierwszy w roku 2007; nazwisko Niemczyka już wtedy znałem, ale żadnej jego realizacji nie widziałem. Kościół mnie zachwycił i wrażenie to nie osłabło po wielu kolejnych wizytach. Ażury w górnych częściach dwóch jego wież nadal uważam za miejsce, w którym architektura przechodzi w poezję i wzbija się, wyrastając gdzieś wysoko ponad swój kontekst. Ale konkretniej: kościół ten – ta architektura – nie będąc modernizmem, jawnie z nim zrywając, zarazem nie jest w żadnym stopniu powtórką, cytatem z przeszłości. Konia z rzędem temu, kto znajdzie tam (oczywiście nie piszę o rzeczach przygodnych, jak postawiona gdzieś rzeźba) jakiś barokowy detal wykonany ze styropianu i dolepiony do ceglanej ściany, albo cytat z gotyku wykonany z żywicy i przywiercony do betonu... w skrócie, coś takiego (zdjęcie jednego z polskich kościołów postmodernistycznych kradnę ze strony Polska Niezwykła):
Czechowicki kościół jest zbudowany z cegły i ma wieże przykryte miedzianymi hełmami, wyrastające ponad sąsiedztwo i dominujące w lokalnym krajobrazie, ale nie jest przejawem prostej naśladowczości w stosunku do tradycji. Tradycja katolickiej architektury sakralnej nie zna kościołów na planie trójkąta, w których jedyne źródła światła umieszczone są u szczytu dachu i na poziomie podłogi (co jest skutkiem poszukiwania przez architekta optymalnych warunków do modlitwy, zapewniających naraz intymność i poczucie wspólnoty – zob. wywiad Krajobraz pierwotny). Podobnie architektura Niemczyka nie jest w żadnym stopniu eklektyzmem (w którym, co do zasady, nie widzę nic złego). Jest to własny, niepowtarzalny styl, widoczny w każdym elemencie, lecz ani trochę nie podporządkowany samemu poszukiwaniu oryginalności.

Ze stosunkiem do modernizmu rzecz nie jest zresztą taka prosta. Myślę, że jego dobre strony Niemczyk świetnie sobie przyswoił, odrzucając doktrynalne skrajności.

Godny uwagi jest też sposób, w jaki w tej architekturze wyraża się regionalizm. Niemczyk sięga po to, co tutejsze, ale znów – nie za pomocą formalnego naśladownictwa. Kościół zbudowany jest z cegły wyrabianej półtora kilometra dalej (kościół franciszkanów w Tychach – z kamienia wydobywanego w kamieniołomie odległym o piętnaście kilometrów). W zieleni i czerwieni dopełniających we wnętrzu barwę cegły ktoś może dostrzec nawiązanie do dwóch barw, na jakie w śląskich familokach malowane są parapety i ościeże okien (tradycyjnie okna hutnicze na zielono, górnicze na czerwono) – ale tu nie ma takich okien. Jeśli nawiązanie faktycznie jest, to raczej podprogowe. W kościele nagromadzone są elementy różnego pochodzenia – jak seryjna figura i seryjne kafelki z Portugalii – które jednak przynieśli czy przywieźli ze sobą sami parafianie jako wyraz swej wiary. Elementy te dało się skomponować w jedną całość. Ten kościół niczego nie udaje, jest tak autentyczny jak to możliwe.


Oprócz przyjemności obcowania z tą architekturą wizyty na południowo-wschodnich peryferiach Czechowic-Dziedzic były dla mnie ważne z innego jeszcze powodu – żeby to przekazać, streszczałem powyżej historię budowy kościoła. Jako urodzony warszawiak, nie mogę nic poradzić na zaburzoną perspektywę poznawczą: wiadomo, że jakieś zabytki z podręcznika są w Krakowie, a morze nad Bałtykiem, lecz niełatwo się uwolnić od myślenia w kategoriach centrum/peryferie, ze wszystkimi implikacjami tych pojęć. Trudno dostrzec, że to, co najlepsze, może być na głębokich peryferiach, nie w centrum – i nie wskutek jakiegoś przypadku, tylko dlatego, że z tego dokładnie miejsca to coś wyrasta, że jest w nim do szpiku kości tutejsze.

Ponieważ nie było na tym blogu posta bez ilustracji, na zakończenie jeszcze widok na wieże kościoła od wschodu, zza torów. Po drugiej stronie linii kolejowej 139 jest rzeczka Biała i wzdłuż niej stawy. Na południe jest elektrociepłownia; na wschód za stawami (już w historycznej Małopolsce) są wzgórza; na wzgórzach są obrzeża Bestwiny, jeszcze dalej w tym samym kierunku – Stara Wieś z pięknym szesnastowiecznym drewnianym kościołem, będąca w zasadzie przysiółkiem miasteczka Wilamowice, znanego z własnego języka o nazwie wymysiöeryś. Zdjęcia, na których widać dwie najwyższe wieże kościoła, są z obrzeży Bestwiny. Dodam jeszcze, że takie właśnie kościelne wieże – będące znakiem w przestrzeni, wyrastające ponad otoczenie, ale nie walczące z nim – mają sens. Przez większość dzieciństwa miałem z okna widok na zbudowany w latach 80. ceglany kościół, którego strzelistą dzwonnicę zasłaniał sąsiedni olbrzymi blok – jej czubek wystawał zza niego jak tajemniczy peryskop...

3 października 2014

Kościół Jezusa Chrystusa Odkupiciela w Czechowicach-Dziedzicach 1/2 (zdjęcia)

Kościół Jezusa Chrystusa Odkupiciela w Czechowicach-Dziedzicach projektu Stanisława Niemczyka – czwarty kościół, który opisuję w cyklu o kościołach współczesnych z sensem” – przedstawiam w nietypowym porządku, mianowicie w dzisiejszym poście same zdjęcia, w kolejnym – prawie sam tekst. Robię tak, by uniknąć za długiego posta. 

Teraz jak zwykle kilka wstępnych zastrzeżeń: pomysł tego cyklu nie polegał na prezentacji kościołów pod każdym względem cudownych i zachwycających. Chodziło mi raczej o program minimum, o współczesne kościoły, które swą formą nie przeciwstawiają się swemu celowi. Odbiór może być inny ze względu na niską częstotliwość – po trzynastu miesiącach doszedłem do czwartej pozycji. Ta niska częstotliwość jest z kolei skutkiem pewnego maksymalizmu – kościoły w Wesołej i w Międzylesiu opisałem dość szczegółowo, co jest czaso- i pracochłonne. Tym razem będzie inaczej, z dwóch przyczyn.

Po pierwsze, nazwisko i architektura Stanisława Niemczyka jest, jeśli mowa o „dobrej współczesnej architekturze sakralnej, największym truizmem; zawsze gdy pojawia się ten temat, pojawia się też to nazwisko. Z tego powodu uważam się za zwolnionego z podawania wielu informacji łatwo dostępnych w internecie, w bibliotekach i księgarniach; w następnym poście wskażę kilka pozycji bibliograficznych, gdyby ktoś chciał o Niemczyku poczytać.

Po drugie, Czechowic-Dziedzic nie mam pod ręką. Do Wesołej jeździłem, jeśli dobrze pamiętam, czterokrotnie, żeby zrobić zdjęcia; w Międzylesiu też byłem kilka razy. W kościele w Czechowicach byłem kilkanaście razy, z czego większość przypada jednak na czasy sprzed początku bloga. Stąd nieco inny charakter zdjęć; są one mniej dokumentacyjne, bardziej wrażeniowe. W szczególności nie mam prawie żadnych zdjęć wnętrza; nigdy nie miałem tam ze sobą statywu, a wnętrze kościoła jest ciemne, co zresztą należy do stałych motywów architektury Niemczyka (półmrok ma sprzyjać skupieniu). Wbrew jednak wcześniejszej deklaracji w tym konkretnym przypadku wnętrze nie jest dla mnie najważniejsze; najbardziej przemawia do mnie zewnętrzna architektura.

Tyle zastrzeżeń, teraz zdjęcia. Numeruję je, żeby móc łatwo się do nich odwoływać w kolejnym poście. Pierwsza część zdjęć, czarno-biała, analogowa, pochodzi z lat 2007–09. Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że numery 7–13 nie są dziełem moim, tylko mojej Asystentki. Przywłaszczam je sobie bez mrugnięcia okiem; raz że używaliśmy tego samego aparatu, dwa że to ja zrobiłem postprodukcję. Kolorowe zdjęcia są mniej więcej sprzed roku, z października 2013. Byłem w Czechowicach-Dziedzicach w lipcu; zapewniam, że od zeszłego października nic ważnego się nie zmieniło.

1:
2:
3:
4:
5/6:
7/8/9:
10:
11:
12:
13:
14. Swoją drogą – byliśmy młodawi i pięknawi:
15:
16/17:
18:
19/20/21:
22/23:
24:
25/26:
27. Okolica, o której już pisałem, sfotografowana z wnętrza kościoła – w szybie odbija się ołtarz.