29 maja 2014

Miejskie aktualności: frutti di Wisła

Wrony polującej na zwierzęta podwodne nigdy nie widziałem; nie wiem, może te szczwane stworzenia i do tego są zdolne. Niedawna wysoka woda w Wiśle pozostawiła jednak, opadając, małże na plażach i w przybrzeżnych chaszczach. Jadąc wczoraj w rzęsistym deszczu przez most Świętokrzyski, zauważyłem więc w wielu miejscach pozostałości rozpasanej uczty; do dziś koła rowerzystów zdążyły je nieco pokruszyć, ale nie uprzątnąć. Zagadką pozostaje dla mnie tylko, dlaczego wrony przenoszą znalezione małże na most, zamiast zjadać je spokojnie nad wodą? Czy może wykorzystują nawierzchnię mostu do rozbijania muszli, tak jak to robią z orzechami, zrzucając je na jezdnię? W tym wypadku ich dzioby powinny jednak wystarczyć. Może na moście im po prostu weselej?
Wszystkie zdjęcia dzisiejsze.

27 maja 2014

Miejskie aktualności: ulica Mularska wczoraj i dziś

Z aktualnościami ma ten post tyle wspólnego, że zamieszczone niżej zdjęcie historyczne pochodzi z majowego, wciąż aktualnego numeru Stolicy, z rubryki Jarosława Zielińskiego na ostatniej stronie. (Nawiasem mówiąc, niezbyt cenię to pismo w dzisiejszej postaci; w tym majowym numerze jest kilka artykułów głupawych, ale rubryki Zielińskiego to z pewnością nie dotyczy).

Nie mogę równać się z mistrzami, jak choćby autorzy bloga Warszawska identyfikacja, ale po kilkunastu, a może dwudziestu kilku latach zainteresowania dawną Warszawą (nie pamiętam, kiedy dokładnie to się zaczęło; początkiem była na pewno rubryka Warszawa nieodbudowana Jerzego S. Majewskiego) mam wbity w głowę obraz wielu jej miejsc, zwłaszcza oczywiście tych o najbogatszej ikonografii, czyli głównych ulic i placów Śródmieścia. Od kilkunastu miesięcy większość dni rozpoczynam też zajrzeniem na blog Marcina, wielekroć tu już przywoływany – co także regularnie utrwala w pamięci obraz byłego miasta. Mimo tego treningu wciąż zdarza się, że jakieś zdjęcie historyczne wprawia mnie w osłupienie – albo go dotąd nie znałem i nie miałem pojęcia o dawnym kształcie świetnie mi znanych miejsc, albo przeoczyłem je w natłoku innych zdziwień. Tak właśnie było ze znalezionym w Stolicy zdjęciem ulicy Mularskiej, równoległego do Bednarskiej zaułka odchodzącego od Furmańskiej, a zakończonego bramą do ogrodów pokarmelickich. 

Autorem zdjęcia historycznego jest Zdzisław Marcinkowski; J. Zieliński datuje je na początek lat 20. Wersja współczesna z zeszłego czwartku.

23 maja 2014

Marek Nowakowski – w dniu pogrzebu

Pisarza, którego kilka książek się przeczytało, wolno uważać za kogoś bliskiego, co za tym idzie – można w blogu o ruderach i pejzażu zrobić dygresję, zauważając śmierć takiego człowieka. W dodatku jest to blog warszawski, a Nowakowski był, jak wiadomo, pisarzem warszawskim – choć raczej nie programowo. Był to po prostu pisarz realista, a tak się złożyło, że rzeczywistością, którą miał pod ręką, była Warszawa.

W charakterze kwiatka na jego grób zrobię coś, co było kiedyś moją codzienną przyjemnością, a niekiedy też – w czasach studiów – koniecznością, mianowicie przepiszę tu parę cytatów z Nowakowskiego. Jako nastolatek i trochę później spędzałem tak długie godziny – przepisując jakieś teksty, a zwłaszcza wypisując z nich co celniejsze kawałki. To były, nie da się ukryć, czasy przedcyfrowe.

Nowakowski celował w opowiadaniach średniej długości, ma też jednak w dorobku książki bardziej sylwiczne, dobrze się nadające do przytaczania. Cytaty poniżej pochodzą z Notatek z codzienności (Grudzień 1982 – Lipiec 1983), wyd. Paryż 1983. Zdjęcie natomiast skopiowałem ze skrzydełka obwoluty mego ulubionego tomu Zapis, Warszawa 1965. Zapraszam teraz na mały łyk lat osiemdziesiątych:

Przyszła staruszka do sklepu i pragnie przymierzyć buty.
– Przecież te wczoraj już pani przymierzała – mówi sprzedawczyni.
– Nie te, tylko tamte – odpowiada staruszka.
– Te!
– Tamte!
– Te! – I nie dała jej przymierzyć. Inni kupujący milczeli. Staruszka odeszła z niczym.
Obuwie nabywa się na talony. Talony wydawane są w miejscu pracy lub w innych uprawnionych do tego urzędach. Ważne w ściśle określonym czasie”.

„Matka nie mogła wymówić tego słowa. Mówiła »syros« albo »serok«. Wreszcie olśnienie: »kseroks«. Matka potrzebowała kilku odbitek dokumentu, ażeby wyrobić sobie zniżki w świadczeniach energetycznych, telefonicznych i innych. Przywilej kombatanta.
Poszedłem w poszukiwaniu możliwości zrobienia odbitek. Dokument jest treści następującej: ZW ZBOWiD stwierdza, że obywatelka taka i taka [...] odpowiada warunkom [...]. W rubryce »rodzaj działalności«: tajne nauczanie, wrzesień 1940 – sierpień 1944.
Te wojenne komplety pamiętam jak przez mgłę. Do naszego domu przychodziły małe grupki, siadali w środkowym pokoju przy stole i odbywały się lekcje. Ukryty w kącie za palmą, uzbrojony w metalową rurkę, strzelałem z dzikich winogron do upatrzonego ucznia.
Dotarłem do zakładu specjalizującego się w kserograficznych odbitkach. Ogonek na ulicy. Zrezygnowałem. Następnego dnia jeszcze większy ogonek. Co ludzie odbijają? [...] Stanąłem w ogonku. Dowiedziałem się, że większość punktów z zakresu usług kserograficznych jest zamknięta. Już na początku stanu wojennego położyli na tym łapę. Stałem przeszło godzinę”.

Przepadam za realizmem, który w krótkiej, skondensowanej formie przekazuje specyfikę jakiegoś miejsca czy czasu. W tym wypadku – czasu, który sam właściwie pamiętam, choć oglądałem go jako dziecko, więc innymi oczyma.

Znamienny dla tych niedawnych czasów jest taki fragment:

Kupowałem w Pewexie Marlboro. Pięć paczek. Ekspedientka dołożyła do zakupu firmową torbę Marlboro z plastyku i jeszcze dwie nalepki. 
– Dla mnie? – pytam zaskoczony. Zazwyczaj takie torby bywały sprzedawane po piętnaście centów.
– Tak – odpowiada z uśmiechem.
Podziękowałem i opuściłem sklep. Ciągle byłem zaskoczony. W pobliskiej kwiaciarni nabyłem frezję za pięćdziesiąt złotych. 
Wracam do Pewexu.
– To dla pani.
Teraz ona była zaskoczona. Uśmiechnęła się. [...]
Po trzech dniach nastąpiła pointa tego zdarzenia. Znów wstąpiłem do Pewexu i zobaczyłem napis nad stoiskiem z papierosami, informujący o tym, że do pięciu paczek Marlboro dokłada się torbę firmową oraz nalepki”.

Ówczesny głód rzeczy, zmęczenie powszechną tandetą i niedostatkiem, tęsknota za Zachodem były tak wielkie, że nawet dla znanego pisarza, czyli z definicji przedstawiciela elity intelektualnej i kulturalnej, dowolny przedmiot dający posmak upragnionego Zachodu – choćby firmowa reklamówka i nalepki – był wartościowy, pożądany. Chodzić po Warszawie lat 80. z plastikową reklamówką zachodniej marki – to był szpan nawet wśród intelektualistów. Takie reklamówki przywożone z Berlina Zachodniego były poszukiwanym przedmiotem handlu na Skrze czy innych giełdach (chyba się wtedy nie mówiło: targowisko, bazar?), a warszawscy inteligenci potrafili np. kolekcjonować puste zachodnie puszki po piwie (sam w sobie symbol Zachodu – w Peerelu nie było puszek).

Na podobną nutę fragment dłuższego opisu rewizji i następującego po niej przesłuchania w Pałacu Mostowskich:

Ci [funkcjonariusze] z sąsiednich pokoi przeglądali katalog niemieckiej firmy Neckermana. Komentowali głośno pozycje katalogu. Kobieta w okularach najbardziej żywo reagowała na dział urządzeń do kuchni i łazienki. – Serce boli – powtarzała. I tak sobie czytała pozycja po pozycji. Katalog przyniósł do biura mężczyzna w szarym garniturze. – Pożycz mi do jutra – poprosił siwy, kędzierzawy. – Podenerwuję trochę swoją babę”.

Na zakończenie jeszcze jeden cytat:

Postanowiliśmy uczcić czterdziestą rocznicę powstania w getcie 17 kwietnia. Władza wyznaczyła uroczystość na 19 kwietnia. Marek Edelman ogłosił wcześniej list, w którym wyjaśnił, dlaczego nie będzie brał udziału w »gettowej oficjałce«. Miał przybyć pod Pomnik Bohaterów Getta właśnie 17-go. Ale zablokowali go w Łodzi. [...]
Mimo to jednak w wyznaczonym dniu przed godziną 16.00 (była to niedziela) cichy i senny zazwyczaj o tej porze obszar Muranowa znacznie się ożywił. Ludzie z kwiatami ciągnęli z różnych stron. Program nieoficjalnej uroczystości przewidywał na początku złożenie kwiatów pod tablicą na dawnym Umschlagplatzu. Tam już stały gaziki i budy. Krążyły milicyjne patrole. W pobliżu tablicy niebiesko było od mundurowych.
Mieliśmy żonkile. Podeszliśmy. Było już kilka osób. [...]
Do akcji wkroczył porucznik MO, nieduży, czerwonawy, energiczny.
– Proszę się rozejść – powiedział dziarskim głosem dowódcy.
Ludzie milczeli.
Ponowił polecenie.
Pierwszy odezwał się młody człowiek o ostrej, bladej twarzy.
– Stąd pojechała na śmierć cała moja rodzina – powiedział nie patrząc na porucznika.
Porucznik pomyślał chwilę.
– Rozumiem – rzekł – ale złożył już pan kwiatki, więc proszę odejść.
– Odejdę, kiedy zachcę – odparł młody mężczyzna. [...]
Porucznik zwrócił się nagle do chłopaka w ortalionowej kurtce, który również zbliżył się do tablicy.
– A wy co tu robicie?
– Modlę się za pomordowanych – odparł rezolutnie chłopak. Złożył dłonie i bezgłośnie zaczął poruszać ustami.
Porucznik był bezradny. Najwyraźniej otrzymał polecenie delikatnej interwencji. Szukał więc nowego konceptu. Na domiar złego po drugiej stronie jezdni stał jakiś cudzoziemiec (Żyd, dziennikarz?) z aparatem fotograficznym i śledził ten spór obywateli z władzą.
Postaliśmy jeszcze chwilę, po czym ruszyliśmy pod Pomnik. 
Niebo było czyste, niebieskie. Niebiesko było też na placu – od milicyjnych mundurów.
Cały obszar dawnego getta był obstawiony”.

Trzydzieści jeden lat – dużo to czy mało? W każdym razie warto sięgnąć do takich opisów, również po to, by z innej perspektywy spojrzeć na dzisiejsze myślowe klisze, sympatie, antypatie i podziały.

22 maja 2014

Miejskie aktualności: wysoka woda

Z tej okazji dwa zdjęcia, które zrobiłem, wydaje mi się, w roku 1994 lub 1995, aparatem marki Zenit. Skanuję z badziewnych, bladych, fioletowawych odbitek – brak mi energii na szukanie negatywów, zresztą nie wiem, czy bym je znalazł.

15 maja 2014

Linia kolejowa 139 – dwa przerywniki

Przerywnik 1:
Przerywnik 2:
 Wysiadła w Żywcu.

11 maja 2014

Stacja Wilkowice Bystra 2/2 (Linia kolejowa 139, odc. 12)

W poprzednim poście napisałem, że na skali syfu odpowiedniej do linii 139 stacja Wilkowice Bystra bliska jest zeru, czy raczej skrajnej wartości ujemnej” – ująłem to źle, bo nie wiadomo, jak to rozumieć: czy że brak tam syfu, zatem wszystko jest w najlepszym porządku, czy że poziom syfu jest bliski dna, zatem znaczny. Chodziło mi o to drugie.

Ze względu na dużą liczbę zdjęć część z nich zamieszczam w małym formacie; przypominam, że kto ciekaw, może kliknąć w obrazek i go powiększyć.

Sam budynek stacji jest zamknięty dla pasażerów, ale w dobrym stanie, być może dlatego, że zamieszkany – mieszkania są na piętrze. Architektonicznie dworzec jest niezbyt ciekawy. Wydaje się skutkiem jakiejś rozbudowy, dokonanej zapewne niedługo przed II wojną lub niedługo po niej – nie ustaliłem, kiedy, wiem natomiast ze znalezionych w sieci pocztówek, że wcześniej były na stacji dwa budynki parterowe, pierwszy drewniany, drugi murowany, być może przebudowany do obecnego kształtu.
Drzewo wyrosło.
   
 Nieźle tu się trzymają przedwojenne płyty chodnikowe.
Na peron drugi, przy którym zatrzymują się chyba wszystkie pociągi, prowadzi przejście podziemne. Nad schodami do przejścia stoją okazałe wiaty. W tym miejscu wrażenia zyskują na ostrości.
Obsceniczne elementy wystroju przejścia do osobistego powiększania.
Varsavianum:
Zstąpmy do głębi.
Łyk świeżego powietrza:
Dlaczego poświęcam uwagę takim pejzażom, a także zwracam na nie uwagę swoich nielicznych wprawdzie, lecz tym znakomitszych czytelników? Mogę podać co najmniej trzy powody. 

Pierwszy: zniszczenie jest malownicze i fotogeniczne. Wiaty nie byłyby interesujące dla fotografa, gdyby miały szybki w komplecie i czyste; ze szkłem powybijanym, porozbijanym, spękanym, pomazanym i brudnym są dużo ciekawsze. 

Powodem drugim jest zwykłe zdziwienie. Powtórzę tu, co raz już w tym cyklu pisałem: to niezwykłe, że jeżdżąc koleją po dzisiejszej Polsce, co kilka kilometrów napotykam obrazki jak z opustoszałego, zrujnowanego kraju po przejściu frontu. Ten pejzaż ruin, jako niezwykły, jest godny uwagi. Rzecz nie dotyczy przecież zapomnianego popegieerowskiego spichlerza na końcu świata, tylko miejsc codziennie użytkowanych przez okoliczną ludność, w tym zwłaszcza młodzież szkolną. Każdej epoce właściwe są zjawiska, które w niej uchodzą za normalne, a nawet słuszne, i nie wywołują niczyjego zdziwienia, natomiast z punktu widzenia innych epok, niekiedy odległych raptem o kilka lat, stanowią zupełne kuriozum. Nasza epoka nie jest wyjątkiem; sądzę, że stan dworców kolejowych jest jednym z elementów dzisiejszej rzeczywistości, który za kilkadziesiąt lat wydawał się będzie nie do pomyślenia i takim wydawał się jeszcze niedawno – również dlatego warto go dokumentować.

Trzecim powodem jest intencja, powiedzmy, interwencyjna – przy pełnej świadomości, że interweniowanie za pomocą takiego bloga jest dziecinne. Robię jednak to, co potrafię. W tym kontekście pierwszą rzeczą jest pytanie, po co w ogóle istnieje to przejście podziemne i do czego się przydaje poza utrudnianiem życia inwalidom, rodzicom podróżującym z małymi dziećmi, osobom chodzącym o lasce, o kuli, niosącym ciężki bagaż itp.? Na linii 139 jest wiele stacji bez dojścia na peron innego niż przez tory i nic złego się z tego powodu nie dzieje. Mogę tu wskazać choćby szczegółowo już opisaną stację Goczałkowice Zdrój – nie ma tam przejścia podziemnego ani kładki, a pociągów jest dużo więcej niż w Wilkowicach (dopiero za Goczałkowicami skręcają pociągi z Katowic do Cieszyna, Zebrzydowic i Wisły, inne kończą bieg w Bielsku-Białej). I co? I nic, nie słychać o zwałach trupów zamiatanych tam spod lokomotyw. Powszechnemu lekceważeniu reguł życia społecznego takich jak np. kodeks drogowy towarzyszą w Polsce utrudnienia i bariery, których jedynym uzasadnieniem jest brak zaufania podyktowany owym lekceważeniem. Zamiast układać maksymy, skupmy się jednak na omawianym przykładzie. Obecność państwa polskiego wyraziła się na stacji Wilkowice Bystra w przeprowadzonej z dużym rozmachem, jak na skalę tych miejscowości, inwestycji w przejście podziemne. Kiedy to było – nie wiem, z rozmów z napotkanymi podróżnymi wnioskuję, że niezbyt dawno, chyba w latach 80. Niedługo potem państwo się ze swego przedsięwzięcia całkowicie wycofało, dopuszczając do tego, że jego niedawna inwestycja jest dziś w stanie godnym miasta Czarnobyl. Gdybym był ojcem dziecka – powiedzmy, czternastoletniej córki – dojeżdżającego codziennie z Wilkowic do szkoły w Bielsku, miałbym poważny dylemat: czy lepiej zabronić dziecku korzystania z przejścia podziemnego, narażając je na konfrontację z sokistami, czy zarażać je całym złem, które oblazlo ściany tego przejścia? Czy też zachowywać się tak, jakby kolej nie istniała, i wybierać inne formy transportu, albo bardziej kosztowne (dowóz samochodem), albo mniej wygodne (autobus)?

Raz jeszcze się powtórzę, pisząc znowu to, co już napisałem w poście o Kobiórze: przez stan, do jakiego doprowadziło infrastrukturę kolejową, nasze państwo wpaja nam pogardę dla siebie samych. Mogę też ponownie zauważyć, że taka sytuacja nie jest koniecznością wynikającą z ogólnego stanu kraju, w którym głód i pożoga. W poprzednim poście zamieściłem zdjęcie nowoczesnego pawilonu do obsługi biegów narciarskich, który gmina Wilkowice wybudowała na szczycie Magurki. Nie trzeba więcej dowodów, że gmina ta posiada wydolność finansową i organizacyjną potrzebną do tego, by wyremontować przejście podziemne. Bystra z kolei, jak łatwo się dowiedzieć choćby z Wikipedii, zdobyła kilka lat temu nagrodę w konkursie Najpiękniejsza wieś województwa śląskiego; jest to doroczny konkurs, w którym, w niezupełnej zgodzie z nazwą, wyróżniane są wsie najbardziej zadbane. To też ciekawe: doszliśmy do punktu, w którym stan dworca nie wpływa na ogólną ocenę stopnia zadbania miejscowości, zupełnie jakby tereny pod zarządem PKP czy PKL – czy jak się nazywa ta hydra, której na miejsce jednego zidiociałego łba dorobiono trzydzieści równie debilnych – były eksterytorialną enklawą. Wiem z internetu, że gmina bezskutecznie starała się o przejęcie budynku dworca od kolei. Na miejscu wójta wysłałbym paru ludzi z farbami, młotkami, jarzeniówkami i kablem, aby w drodze samowoli budowlanej, pod osłoną letniego świtu wybielili po prostu przejście i podłączyli w nim dziesięć dodatkowych lamp, a także powybijali do reszty szyby w wiatach, przekształcając je w lekkie, przewiewne altanki.

No to co? Tyrtum pyrtum!
Chcąc zagęścić ten post, poukładałem małe zdjęcia obok siebie, w jednej linii – długo się z tym biedziłem, a po publikacji okazało się, że ułożone w ten sposób zdjęcia się nie powiększają, link działa zawsze tylko do jednego zdjęcia w wersie”. Ktoś ma jakąś radę?