27 lutego 2015

Pocztówka nr 65 (z datą)

Neapol jest, jak już raz pisałem w komentarzu, najmniej modernistycznym ze znanych mi dużych miast – mam na myśli nie tylko architekturę, ale też samą strukturę miasta, kształt ulic, rodzaj zabudowy (wszystko to jest tu, szczerze mówiąc, do niczego niepodobne). Jest jednak w Neapolu – w mieście tej skali rzecz oczywista – trochę modernistycznej architektury. W szczególności jest niewielka dzielnica wieżowców, zwana Centro Direzionale i położona hen od historycznego centrum – to modernizm powojenny, siedemdziesiąto-dziewięćdziesiąty, zdaje się, że ohydny, lecz znam go tylko z oddali, bo się tam nie wybrałem. Jest też – to modernizm przedwojenny – trochę gmachów użyteczności publicznej z epoki faszystowskiej, i te gmachy są wielce imponujące. Jednym z nich jest poczta główna, na zdjęciu powyżej widoczna od boku. Zdjęcie to w żaden sposób nie oddaje jej architektury, z której zwłaszcza wnętrze (dwie wielkie sale i centralna klatka schodowa) naprawdę zrobiło na mnie wrażenie. Ale zafascynował mnie też napis widoczny na zdjęciu w prawym górnym rogu. Zafascynował po pierwsze tym, że sobie spokojnie wisi. Odebranie historycznego sensu słowu faszyzm, nadużywanemu zapewne po to, by nie używać terminu narodowy socjalizm, grożącego kompromitacją św. socjalizmu, spowodowało pomieszanie w naszej świadomości bardzo odmiennych zjawisk. Po drugie, napis fascynuje tym, że pięknie pokazuje modernistyczny, postępowy i lewicowy charakter włoskiego faszyzmu, jawnie odwołującego się tu do tradycji rewolucyjnej – bo każdy nowy kalendarz państwowy jest wpisaniem się w tradycję rewolucji francuskiej. Więcej tekstu nie mieści się na pocztówce, więc pozd

26 lutego 2015

Pocztówka nr 64 (z chrzanem)

Pocztówka jest z Potenzy, stolicy Bazylikaty, jednego z najbiedniejszych regionów Włoch. Przedstawia asortyment rozłożony na chodniku przez tzw. babcię (towarzyszył jej dziadek). W Warszawie uliczne babcie i uliczni dziadkowie są m.in. najpewniejszym źródłem chrzanu – tego prawdziwego. Co sprzedaje babcia z Potenzy? Od lewej: jaja, jakąś zieleninę, rozmaryn, liście laurowe, papryczkę, jaja, fasolę, papryczkę, cieciorkę, ziarna finocchia, czyli kopru włoskiego, dwie substancje nierozpoznane, fasolę i – pierwszy z prawej – chrzan. Chyba najdorodniejszy chrzan, jaki w życiu widziałem, z korzeniami grubymi jak bakłażany. W ten sposób rozstrzygnęła się jedna z nurtujących mnie zagadek – czy chrzan jest w ogóle znany ludom łacińskim.

25 lutego 2015

Pocztówka nr 63 (z kapliczką)

Wciąż z Neapolu, harmonijkowa:
Kapliczki są tu dosłownie wszędzie, na niektórych ulicach co kilka metrów.

23 lutego 2015

Pocztówka nr 61 (z Neapolu, z panoramą)

Panorama oczywiście klejona, inaczej nie umiem. Można ją kliknąć. Po prawej stronie widoczny jest funikular – to dla wielbicieli różnych odmian miejskiej komunikacji.

15 lutego 2015

Pocztówki 55 – 56 (z platanami)

Pierwsza pocztówka jest z Francji, sprzed paru lat. Druga z Zabrza, ze stycznia. Łączy je droga między rzędami platanów. 

Pocztówka z Zabrza jest kolejną – szóstą – pocztówką z Zabrza. Pocztówka z Francji jest kolejnym nawiązaniem do tematu platanów, który już się tu pojawiał – dawno temu, w początkach bloga. Zestawienie obu pocztówek pozwala spokojnym krokiem przejść z orbity śląskiej na orbitę śródziemnomorską, na której chwilowo przebywam.

Pocztówka z Francji ma ponadto tę osobliwość, że zdjęcie zrobiłem analogową lustrzanką w pełnej jeździe, bez zsiadania z roweru. Nawiązuję tu do rozmowy o wzajemnej relacji rowerów i lustrzanek, toczącej się kiedyś na jednym z polecanych przeze mnie blogów. Pocztówka z Zabrza przedstawia zaś – w sposób nieco wyrywkowy – Zandkę, czyli osiedle robotnicze przy hucie Donnersmarcka, wpisując się tym samym w inny stały wątek: osiedli robotniczych.

13 lutego 2015

Pocztówka nr 54 (z Zabrza, piąta, podwójna)

Pocztówka przedstawia kościół św. Józefa, projektu Dominikusa Böhma, zbudowany w 1931 roku, mój główny cel w Zabrzu. Widok powyżej jest od tyłu, czyli zza absydy. Przy tej okazji wyjaśniam, że cykl poświęcony kościołom współczesnym z sensem nie jest zarzucony – tyle że to najbardziej pracochłonne z moich postów, więc powstają powoli. Kościół św. Józefa sporo zmienił w moich poglądach na ten temat, bo jest prawdziwie piękny. Co prawda spędziwszy w nim około dwóch godzin, nie widziałem w ogóle prezbiterium, gdyż całe było zasłonięte gigantyczną szopką bożonarodzeniową, z figurami naturalnej wielkości rozstawionymi na schodach przed ołtarzem i z tłem na olbrzymiej płachcie zasłaniającej wszystko, co za nią. Cóż, nigdy nie ma się wszystkiego – westchnął Sulejman Brodaty, musztrując swój harem.

11 lutego 2015

Pocztówka nr 53 (z diagnozą i terapią)

Diagnoza (Friedrich Georg Jünger, tekst późniejszy, lecz mowa o latach 30.):

Często przechodziłem obok tego budynku z pozłacaną kopułą, ale nigdy nie wszedłem do środka. Nigdy nie poświęciłem mu więcej niż jednego zdawkowego spojrzenia. Był dla mnie kwintesencją przebrzmiałego, zakłamanego monumentalizmu, architektonicznym trupem. XIX wiek stworzył wiele podobnych gmaszysk; wszystkie one są jednakowo martwe, zioną grobowym chłodem. Miały imponować, włożono w nie wiele wysiłku, użyto jednak miernych środków: pozbawionej wyrazu symetrii i tępego naśladownictwa, które można wyczytać z każdej fasady. Czasami zastanawiałem się, kiedyż w końcu przestaną konstruować tak ohydne budowle. Cokolwiek nawiązywało do renesansu, do renesansowego pałacu czy willi, wyzute było z życia, gdyż wszystko to dawno już w nas obumarło i nie wydawało z siebie żadnych nowych pąków. Ten budynek nic dla mnie nie znaczył*.

Zastosowana terapia:
Pozdrowienia z Jelonek.

* F.G. Jünger, Zwierciadło lat, przeł. N. Żarska, „Kronos” 2014 nr 3.

10 lutego 2015

Pocztówka nr 52 (z Zabrza, czwarta)

Do końca lutego jestem daleko wyprawiony, więc przez ten czas raczyć będę Sz.P. Czytelników tylko pocztówkami z różnych stron – i może ostatnią częścią bielskiego spaceru, jeśli mi się ją uda dokończyć. Tymczasem pozdrawiam serdecznie.

6 lutego 2015

Ulica Mickiewicza w Bielsku-Białej 3/4

W trzeciej części spaceru ulicą Mickiewicza tekstu mniej, zdjęć natomiast sporo – o jedno więcej niż w części pierwszej.

Naprzeciwko Sądu Rejonowego, czyli dawnego budynku gminy żydowskiej, na którym zakończyłem część drugą, stoi kolejna taka sobie kamienica, z satyrem nad wejściem i wykuszem w narożniku:
(Na zdjęciu wygląda to może jak balkon, ale to wykusz). 

Następny budynek po tej samej stronie to kamienica czy też pałac Karola (Carla, Karla) Korna:
Karol Korn (1852–1906) – to nazwisko i ta nazwa już się pojawiały we wcześniejszych postach – był to wadowiczanin (co usprawiedliwia formę imienia Karol”, noszonego przez większość znanych wadowiczan), Żyd, architekt i przedsiębiorca budowlany, którego firma zbudowała – nie ma w tym twierdzeniu przesady – pół Bielska z przełomu XIX/XX wieku, w tym synagogi w Bielsku i w Białej, reprezentacyjny Hotel President i większość kamienic przy 3 Maja, opisywany tu budynek gminy żydowskiej, dworzec kolejowy, a nawet niemieckie* schronisko na Szyndzielni (oraz poza Bielskiem m.in. wiele zburzonych synagog i ocalałych kościołów w zachodniej Małopolsce, walcownię w Dziedzicach, warzelnię w Żywcu, kilka dworców kolejowych na Śląsku Cieszyńskim, po obu stronach dzisiejszej granicy, i krakowski Hotel Royal u podnóża Wawelu). Korn wykształcił się kolejno w Opawie (szkoła średnia), Karlsruhe (politechnika) i Wiedniu (uniwersytet), zaliczył krótki epizod jako asystent na politechnice w Brnie, po czym osiadł w Bielsku, gdzie stworzył niebywale prosperująca firmę (oprócz samego przedsiębiorstwa budowlanego był też właścicielem cegielni, tartaku w Czechowicach i kamieniołomu w Straconce, dziś dzielnicy BB). W pierwszym poście o ulicy Mickiewicza pisałem już o trudnościach terminologicznych czy powątpiewaniu, jakie budzi we mnie w odniesieniu do Korna i jego ówczesnych bielskich kolegów po fachu wymienność pojęć architekt i przedsiębiorca budowlany. Korn niewątpliwie sam coś projektował, ale też niewątpliwie realizował cudze projekty jako wykonawca; ponadto firma pod nazwą Karol Korn (Carl Korn Baugesellschaft), prowadzona przez jego synów, działała w Bielsku aż do II wojny, czyli długo po jego śmierci, czasem zdarza się więc czytać jako o projekcie Korna o budynku, z którym on sam nie mógł mieć do czynienia. (Zasięg działania firmy był duży – na cytowanej już stronie znalazłem dwóch architektów: 1, 2, którzy w latach 20. byli jej przedstawicielami w Wiedniu). W każdym razie kto interesuje się Bielskiem sprzed stu lat, bezustannie napotyka tę nazwę i to nazwisko.

* W owych czasach schroniska turystyczne były budowane przez narodowe – głównie niemieckie, ale też węgierskie, polskie, a nawet żydowskie – towarzystwa turystyczne, więc miały swoją narodową tożsamość.

Biogram ten można by przedłużyć o biogramy trzech synów Korna i kolejnych jego potomków, a to z przyczyny podanej już w poprzednim poście: w takich biogramach odbija się szalona historia XX wieku, której znajomość pozwala z kolei zrozumieć, a przynajmniej zracjonalizować szalony kształt otaczającego nas świata. Trudno jednak o dokładne dane; najobszerniejszy artykuł znaleziony w sieci linkuję, przepisując z niego tylko kilka wiadomości o jednym z synów, Feliksie. W 1939 roku uciekł on z żoną i dziećmi pod Lwów, do strefy sowieckiej; uchroniło go to przed Holocaustem, capnęli go tam jednak Sowieci i wywieźli do Kazachstanu, gdzie też (wraz z żoną) sczezł. Dwoje jego dzieci, syn i córka, wydostało się stamtąd z armią Berlinga, by w 1946 roku wrócić do Bielska; syn wyjechał następnie do Izraela, gdzie osiadł, córka natomiast została i jej potomkowie żyją w Bielsku do dziś.

Pałac Korna miasto, jak widać, remontuje od szczytów, które już wybielały, gdy reszta nadal się czerni. Wewnątrz zachowana jest część oryginalnego wystroju, polichromie, boazerie, tego jednak moje oczy nie widziały. Żeby budynku nie zbyć mimochodem, wpatrzyłem się w drzwi i lwy.
(BKS to Stal Bielsko-Biała, klub piłkarski, z dwóch bielskich klubów dziś mniejszy, tułający się po B-klasach, lecz starszy i zdecydowanie popularniejszy na murach).

Minąwszy pałac, można zajrzeć w bramę. Coś tam jeszcze stoi na zapleczu:
Schowany za pałacem budynek powstał w 1920 roku jako siedziba firmy architektoniczno-budowlanej, którą pod nazwiskiem Korna prowadzili jego synowie. W tym wypadku nie wyrzucam już sobie, że zdjęcia są słabe, bo jest tam po prostu wąsko – robiąc dwa zdjęcia poniżej, plecami opierałem się o mur posesji albo o tył pałacu. 

Ten dom jest jednym z dwóch moich ulubionych przy ulicy Mickiewicza – drugi będzie w części czwartej. To ponownie wczesny modernizm, klasycyzujący, zakorzeniony w tradycji, lecz oczyszczający ją i sprowadzający do czystej geometrii, do linii, trójkątów i łuków – znów z wybitną rolą stolarki okiennej, czyli – na stracenie.
Kierując się zachęcającą tabliczką przy drzwiach, dokonałem inkursji na klatkę.
Z podwórka między pałacem Korna a kancelarią można też się przyjrzeć tyłom sąsiedniej kamienicy...
...której boczna ściana w kontraście z częściowo drewnianymi tyłami istotnie wydaje się doklejoną dekoracją – nic tylko skuwać.
Wracając tą samą drogą, po drugiej stronie ulicy widzimy inny pałacyk.
Jest to z kolei – zaprojektowana, a przynajmniej zbudowana przez Korna – willa Theodora Sixta, tajemniczego bielskiego milionera, Niemca, ewangelika z Wirtembergii, o którym nie wiadomo, na czym się dorobił ani czym się w ogóle zajmował (związane z nim zagadki do tego stopnia dają pożywkę wyobraźni, że kilka lat temu powstała o nim sztuka). Umierając bezdzietnie w roku 1897, Sixt zapisał cały swój majątek na cele charytatywne, a willę przekazał miastu (młodszej o dwadzieścia dziewięć lat żonie pozwolił tylko mieszkać w niej do czasu powtórnego zamążpójścia, co też – mieszkanie i zamążpójście – wykonała). Do wojny willa była rezydencją burmistrzów miasta Bielska; w Peerelu i jeszcze w latach 90. według wielokrotnie się powtarzających w internecie informacji niszczała jako siedziba konserwatora zabytków. W latach dwutysięcznych miasto wydzierżawiło ją lokalnej wyższej uczelni, Akademii Techniczno-Humanistycznej, na rektorat.
Przed willą stoi rzeźba.
Za willą zaś przycupnęła dawna wozownia.
Minąwszy willę, dochodzimy do clou całego spaceru. Nie chodzi mi tu bowiem – powtarzam – o szczególne piękno tego czy innego neorenesansowego czy neo-jakiegoś-tam zabyteczku; same z siebie domy te na ogół (z kilkoma wskazanymi wyjątkami) są mi obojętne. Chodzi mi piękny kształt miasta, który tworzą – wzięte razem – te kamienice, pałace i wille, osobno może nawet niepiękne. O kształt miasta z czasów, gdy istniały pewne ustalone, oczywiste wzorce tego, jak miasto powinno być kształtowane – oczywiste, a jednak na znacznych połaciach czasoprzestrzeni zupełnie nieobecne. Willa Sixta jest jednym z czterech elementów narożnika ulic Mickiewicza i Jarosława Dąbrowskiego (pierwotnie – Elisabethstrasse i Haasestrasse); pozostałe trzy elementy to trzy zwykłe kamienice pobudowane w trzydziestoleciu 1880–1910 dla jakichś bielskich fabrykantów (ich nazwiska: Huppert, Zipser, Kestel), zapewne przynajmniej w części przez firmę Korna. 

No właśnie – narożnik.  

NA – ROŻ – NIK

Do zobaczenia w ostatniej części.