Mieszkańcy okolic między Ursusem a Żyrardowem opowiadają często o uprzykrzających tamtejsze życie trudnościach komunikacyjnych – mam na myśli transport zbiorowy, czyli kolej. Trudności tych dotąd nie doświadczyłem; w tamtych okolicach bywam rzadko, a kilka ostatnich wycieczek było samochodowych. W ostatni piątek byłem umówiony w Grodzisku Mazowieckim o 16.30. Sprawdziwszy rozkład pociągów, wybrałem ten odjeżdżający z dworca Warszawa Stadion o 14.43, w Grodziu stający o 15.35; dawało mi to bezpieczny zapas czasu. Guzdrając się, zmieniłem jednak plan i zdecydowałem się na pociąg kolejny, Warszawa Stadion 15.28 – Grodzisk 16.20, już bez zapasu. Na Dworzec Stadion wkroczyłem kwadrans po trzeciej. Na granatowo-białym elektronicznym wyświetlaczu zobaczyłem wiadomość o pięćdziesięciominutowym opóźnieniu pociągu z 14.43; wynikało stąd, że pojadę dokładnie tym pociągiem, który pierwotnie planowałem. Ucieszyłem się. Pociąg ten ostatecznie odjechał ze Stadionu o 15.29, czyli ze spóźnieniem wynoszącym 46 minut; ile spóźniony był następny, nie wiem, ale na pewno był spóźniony, bo nad tym pierwszym nie przeleciał.
Mój pociąg był relacji Warszawa Wschodnia – Żyrardów, czyli 46 minut opóźnienia powstało na dystansie Warszawa Wschodnia – Warszawa Stadion. Gdy wsiadłem, pociąg był prawie pusty, przy tym nowy, czysty i zadbany. Zasiadłem przy oknie. Ku memu zdziwieniu na Śródmieściu wlał się zbity tłum; siedzeń natychmiast zabrakło, przez korytarze nie dawało się przejść. Rozglądałem się z niepokojem dookoła, ale w zasięgu wzroku nie było staruszek, staruszków, inwalidów, rodziców z niemowlętami ani kobiet w ciąży, siedziałem więc dalej. Miejsca naprzeciw mnie zajęły dwie wesołe kobiety koło pięćdziesiątki, koleżanki z pracy.
Tuż za granicą Piastowa i Pruszkowa pociąg zatrzymał się i stał w miejscu przez 25 minut. Widok z okna miałem taki – panorama z telefonu:
Postój nie był nudny; urozmaicały go odgłosy dobiegające z okolic toalety. Chodzi o toaletę nowego typu, tzw. kosmiczną, usytuowaną pośrodku wagonu, zamykaną zaokrąglonymi drzwiami przesuwnymi. Z tego, co się tam działo, mało widziałem, gdyż wszystko zasłaniał tłum wypełniający wagon. W ciszy stojącego pociągu słyszałem za to doskonale.
Zaczęło się zwykłym tonem:
– Ee, wyłaź. No wyłaź! Zamknęła się baba i siedzi. No wyłaź, wysikać się chcę! Ile mam czekać, kobieto, ile już siedzisz w tym kiblu? No patrzcie, zabarykadowała się i nie wyłazi. Wyłaź, no! Do cholery.
Mówiący to mężczyzna po chwili teatralnie przyłożył sobie rękę do ucha i podniósł głos:
– Halo! Poproszę z kierownikiem pociągu. Tak, dziękuję. Halo, czy to kierownik pociągu? Bo tu jakaś kobieta w toalecie się zamknęła, nie otwiera, już cztery godziny siedzi i mruczy.
Wagon w śmiech. Kobieta z siedzenia naprzeciw:
– Mruczy? To może rodzi.
Jej koleżanka z dezaprobatą o potrzebującym:
– Tak to jest, jak się do pociągu wsiada po piwku. Wytrzymać nie można.
Inni w korytarzu:
– Mruczy, czyli żyje.
– O, spryciula! Po co ma wychodzić, skoro ma miejsce siedzące?
Drzwi się nie otwierały. Potrzebujący nie dawał za wygraną:
– Ee, otwieraj, otwieraj, już mam klucz! O dziękuję, panie kierownku! Ee, już klucz od konduktora dostałem, otwieraj szybko, bo jak nie, to sam otworzę! No co jest, wpadłaś do tego kibla? Uwaga, otwieram! Uważaj! Otwieram, już widzę cię nagą!
Ale klucza nie było, żaden konduktor nie pojawił się przez całą drogę do Grodziska.
Sytuacja rozwinęła się w kierunku agresji. Kopiąc w kosmiczne drzwi, facet darł się:
– Wypierdalaj! Otwieraj, kurwa, wypierdalaj, zanim cię stamtąd wyciągnę!
Znów się włączyła tleniona blondyna z naprzeciw:
– No ale jak ona ma teraz wyjść, kiedy cały pociąg patrzy? Już teraz to nie wyjdzie do samego końca.
Zastanawiałem się, czy nie wypada zareagować. Raz – facet demoluje pociąg, dwa – czy nie należy wezwać jakichś służb do kobiety, która dostała może zawału, straciła przytomność?... Widziałem jednak mniej niż stojący blisko toalety, którzy nie wydawali się zaniepokojeni. Zresztą ktoś już zawyrokował: skoro mruczy, to żyje. Facet tymczasem na dwie, trzy minuty ucichł, po czym przeszedł do zupełnie nowej taktyki. Niskim, podskórnie namiętnym głosem hipnotyzera mówił powoli do zamkniętych drzwi:
– Duszko, no wyjdź, proszę. Wezmę cię na kolana. Wyjdź już, kochanie. Nic się nie bój, ja się tobą zaopiekuję. Zasłonię cię przed ludźmi. Ze mną będziesz bezpieczna. Podam ci rękę. No chodź już, kotku.
Wszystko na nic.
Pociąg ruszył, przestałem słyszeć, co dalej. W Grodzisku byłem za dziesięć piąta. Dworzec jest wspaniały architektonicznie, lecz nie miałem czasu go oglądać.
W drodze powrotnej wszedłem na dworzec około wpół do ósmej w towarzystwie dwóch koleżanek, w tym jednej zamieszkałej w Milanówku, dobrze więc znającej okolicę. Kolejki do kas nie było.
– Poproszę na najbliższy do Warszawy Stadion.
– Ten, co miał być minutę temu, jest piętnaście minut spóźniony.
– Doskonale, czyli będę miał dziesięć minut na peronie.
Stanęliśmy na peronie – tym, na którym wszyscy stali. Wyświetlaczy z informacją dla pasażerów brak. Obok peronu biegnie jeden tor, dalej znajduje się piaszczysty wykop. Prawdopodobnie w jego miejscu również był tor; jego remont wymaga, jak się zdaje, tych samych sposobów, które były niezbędne do umycia dworca Warszawa Wschodnia: należy wszystko zburzyć do fundamentów i zbudować od nowa. Po dziesięciu minutach z głośników rozległ się bulgot. Nim umilkł, ludzie czekający na peronie rzucili się ku przejściu podziemnemu.
– Zmienili peron – wyjaśniła nam koleżanka z Milano. Również rzuciliśmy się ku przejściu podziemnemu.
Po chwili siedzieliśmy zadowoleni w pociągu. Znów był prawie pusty, tym razem jednak maksymalnie obskurny, stary, obrzydliwy. Przypomniał mi się głośny wiersz sprzed kilku lat, w końcu to ta sama trasa: „I jak żywa osoba śnieg szedł przez wagony... Już zbliżają się światła smutnego Brwinowa / Jutro będzie w gazecie jakaś inna głowa...”
Przed Milanówkiem koleżanka pożegnała się z nami i poszła do drzwi. Po chwili wróciła.
– Nie stanął. Jasna cholera. Stanie w Pruszkowie albo dopiero w Warszawie. Jasna cholera, chyba wrócę taksówką z Pruszkowa.
Przypomniałem sobie z najczęściej przez siebie pokonywanej linii kolejowej 139 zeszłoroczne zarządzenie Kolei Śląskich, zgodnie z którym wszystkie bez wyjątku pociągi tego przewoźnika na tej trasie stają na wszystkich bez wyjątku stacjach i przystankach. Doceniłem głęboki sens takiego rozwiązania.
Pociąg stanął w Pruszkowie. Na Stadion dojechałem bez żadnych perturbacji. Nie spojrzałem nawet na zegarek, by sprawdzić, czy opóźnienie się zmieniło. Żal tylko kupionych w obie strony biletów, skoro w żadnym z pociągów nie spotkałem konduktora.
Jeżdżę dość regularnie (w celach towarzyskich i uczuciowych) linią wiedeńską i to, o czym autor raczy pisać, nie odstaje ― niestety! ― od codzienności pasażerów. Łódź↔Warszawa ― ciężka przeprawa, zwykło się mówić sentencjonalnie, gdy pociąg dodaje kolejny kwadrans do sumy opóźnienia i dobija do, na przykład, okrągłych stu minut.
OdpowiedzUsuńScenki rodzajowe z życia wiedenkonautów i przeurocze, i przeuroczo opowiedziane. Jestem pod wrażeniem zmysłu obserwacji i umiejętności oddania tego na piśmie. Chylę czoła.
A wiersz już sprzedlat nie kilku, a kilkunastu! Szybko czas leci, nieprawdaż?
Dzięki. Owszem, szybko leci, liczyć się odechciało.
UsuńOpowiadanie pyszne, ciekawe co z tym zamkniętym mruczydłem się stało ;-)
OdpowiedzUsuńKolejami podmiejskimi podróżuję wybitnie rzadko - jakiś czas temu w miarę regularnie jeździłem tylko WuKaDką, ale to zupełnie inne kalosze, choć trasa akurat zbliżona (przynajmniej od Śródmieścia).
W latach 90. przez półtora roku raz w tygodniu jeździłem WKD do Podkowy, od tamtej pory do niej nie wsiadłem - właściwie warto sprawdzić, co się zmieniło.
UsuńNo właśnie, trochę mnie sumienie gryzie, co się z tą kobitą działo. Skoro czasem przenoszę ślimaka na drugą stronę chodnika, to można by i bliźnim się okazyjnie zainteresować...
WKD dzierży dumne pierwsze miejsce spośród przewoźników kolejowych w konkurencji punktualności i dziś właśnie ogłosiło, że zamierza kupić nowe składy w Newagu. Na tle równoległej linii PLK gwiazda wukadki świeci tym jaśniej.
UsuńMało nie umarłam ze śmiechu. Mam myśl, że w kiblu nie było żadnej baby - może wyszła, a nikt tego nie zauważył, a drzwi się zatrzasnęły, albo wszystko było zwidem pana Toalety w pociągach wymagają osobnego wpisu. Zainspirowało mnie to.
OdpowiedzUsuńNo ale mruczała.
UsuńNie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. Jak zwykle, niestety.
OdpowiedzUsuńŚmiać!
Usuńscenka jest. gratulacje.
OdpowiedzUsuńznam tę linię dość dobrze, i ten wiersz też, bo wysiadam zazwyczaj w Jaktorowie, więc się stale przypomina. zwykle podróżuję też w przedziale dla osób z dużym bagażem - tj. rowerem w przypadku moim i poniektórych pasażerów, lub piwem i papierosami w przypadku gros pozostałej publiczności.
ale jakoś nie spotkałem się szczęśliwie z gorszącymi opóźnieniami. no, szwagier kursujący do Skierniewic doświadczył wielu bolączek, ale on był "commuterem" powszednim, a ja jestem odczasudoczasowym.
są pociągi z lekka przyspieszone, co się w Milanówku i Brwinowie nie zatrzymują - to musiał być taki.
dworce Pruszków - Grodzisk - Żyrardów są piękne, co jeden to lepszy i czekają na swój wpis w "Sadzie".
Córka znajomej z Milanówka dojeżdża co dzień do szkoły do W-wy - raz zaliczyła 190 minut spóźnienia w drodze na lekcje.
UsuńWiersz jest dobry.
Pozdrawiam.
W 190 minut, to można z Milanówka dojść na piechotę do Śródmieścia ;-)
UsuńZ Marszałkowskiej w prostej linii ok. 25 km, więc w 3 godziny byłoby ciężko.
Usuń