30 października 2013

Kościoły współczesne z sensem 2: Kościół Imienia Najświętszej Maryi Panny w Międzylesiu 1/3

Drugi kościół opisywany w tym cyklu stanowi temat mniej obszerny od kościoła w Wesołej; mniej tu historii, mniej ikonografii. Za to o ile w tamtym wypadku można było mieć wątpliwości, czy neoromański kościół z lat 30. z polichromiami Nowosielskiego z lat 70. daje się zakwalifikować jako współczesny, to kościół w Międzylesiu takich wątpliwości nie budzi – jego budowę ukończono już w XXI wieku, a polichromie mają około dziesięciu lat.
Pisałem już, że kościelne wnętrze jest dla mnie ważniejsze od architektury zewnętrznej. Ponieważ jednak ta również zasługuje na chwilę uwagi, kościół w Międzylesiu przedstawię w następującym porządku: dziś zasadniczy opis wnętrza, potem w krótszym poście kilka detali, w trzecim i ostatnim – budynek z zewnątrz.
Kościół ma bardzo prosty plan: składa się z jednej nawy przeciętej obszernym transeptem i zakończonej płytką wnęką, raczej reminiscencją prezbiterium czy absydy niż prezbiterium we właściwym sensie. Do wnętrza – do tej jedynej nawy – wchodzi się jak w wielką rurę. Jej kształt jest skutkiem wtórnego wykorzystania prefabrykowanych betonowych elementów hangaru mieszczącego pierwotnie wojskowego MiGa-23. Proboszcz, który zainicjował budowę świątyni, na początku lat 90. tanio kupił od wojska ten hangar, niszczejący sobie gdzieś w Mińsku Mazowieckim czy koło niego. Architekci musieli dostosować się do zaistniałych warunków; rezultat potwierdza ogólną zasadę, że ograniczenia formalne są tylko pomocą w osiągnięciu dobrych rezultatów. Ale to nie architektura jest głównym magnesem w tym wnętrzu. Przejdźmy teraz przez nie, zmierzając ku ścianie za ołtarzem.
Nawę przecina transept, w porównaniu z nią świetlisty, wysoki i przestronny:
Drewniany sufit nad transeptem ociepla wnętrze, a wielkie okno pod nim to główne źródło światła:
 
Wreszcie sprawa główna: na ścianie za ołtarzem, bezpośrednio na płytach bardzo jasnego piaskowca (wyłożone są nim ta ściana i transept, natomiast części "hangarowe" są pomalowane na biało; na zdjęciach ledwo widać różnicę), znajduje się polichromia przedstawiająca Matkę Bożą w pozie orantki i Jezusa – dzieło Mateusza Środonia, tak jak cały wystrój malarski wnętrza. Właśnie malarstwo Środonia jest powodem, dla którego kościół w Międzylesiu budzi we mnie uczucia głęboko pozytywne, chwilami przechodzące w zachwyt. Sama architektura, moim zdaniem bardzo dobra, nic by bowiem nie znaczyła, gdyby wnętrze zdominowała jakaś domalowana (dostawiona, dowieszona) w nim szkarada*.

* Zdaje się, że dokładnie to przydarzyło się pobliskiemu kościołowi pod wezwaniem św. Benedykta przy ul. Lucerny w Wawrze-Sadulu: sensowną architekturę, wśród której autorów jest współprojektant kościoła w Międzylesiu, na nice obróciło szkaradne wnętrze. Pierwotny projekt wnętrza (?) można sobie obejrzeć na stronie pracowni, a kilka fotek stanu obecnego zawiera strona parafii

Mateusz Środoń, rocznik 1972, ku memu zdumieniu nie ma jeszcze strony na Wikipedii, ale wydaje mi się dość znany, więc nie będę pisał jego biogramu. W skrócie: jest to malarz po ASP, który wyspecjalizował się w malowaniu ikon, do tego stopnia, że ukończył też w Grecji prestiżową szkołę tego fachu. Oczywiście jego twórczość nie polega na kopiowaniu ikon z X czy XV wieku; jest to oryginalne malarstwo. Jego cechy rozpoznawcze to – na ile to malarstwo znam – stosowanie niezwykle delikatnych, półprzezroczystych, jakby rozwodnionych, eterycznych barw oraz malowanie na surowym materiale – w Międzylesiu są nim kamień i drewno, które prześwitują spod farb. Zupełnie dosłownie patrzy się nie tylko na obrazy, ale też przez nie, na wskroś nich – co jest jedną z definicji ikony. Oprócz Międzylesia polichromie Środonia znajdują się w Warszawie w kaplicy przy Muzeum Powstania Warszawskiego.
Matka Boża z Jezusem ze ściany za ołtarzem w Międzylesiu odpowiada ruskiemu typowi Znak (Znamienije, stąd cerkwie i sobory Znamieńskie). Nie znam się na tym, więc się nie rozpisuję. Mały Jezus – jest to przedstawienie czysto symboliczne, nie nasuwające podejrzeń o realizm jak te, na których Maria trzyma Jezusa na rękach – jedną ręką błogosławi, w drugiej trzyma zwój Pisma. Dwóm centralnym postaciom towarzyszą po bokach archaniołowie Gabriel i Michał (widoczni na pierwszym zdjęciu poniżej) oraz prorocy Izajasz i Micheasz (zgodnie z chrześcijańską wykładnią prorokowali o Matce Bożej) – widoczni np. na piątym kolejnym zdjęciu.
Oranta w absydzie / na osi głównej nawy kościoła stanowi zbieżność między kościołami w Wesołej i w Międzylesiu. Nie sądzę, by to był przypadek; Środoń zna oczywiście malarstwo Nowosielskiego, a nawet bardzo silnie się nim fascynował, o czym mówi w wywiadach, których proszę sobie poszukać na własną rękę, gdyż czytałem je dawno i nawet nie pamiętam, czy w necie, czy na papierze. Zarazem w szczegółach tak formalnych, jak ikonograficznych oba przedstawienia są bardzo różne (w Wesołej w absydzie Chrystus jest obecny tylko na krucyfiksie).
Dwa obrazy na deskach drewnie klejonym poniżej Oranty, po dwóch bokach tabernakulum, przedstawiają narodziny Jezusa w grocie oraz pusty grób – też w grocie. Skoro była reminiscencja prezbiterium, to ten dyptyk z racji usytuowania i podłużnego kształtu można z kolei nazwać reminiscencją predelli.
Powróćmy do transeptu, by raz jeszcze spojrzeć stamtąd za ołtarz i w inne strony.
Na ścianie na lewo od wnęki ołtarzowej umieszczona jest polichromia przedstawiająca chrzest Jezusa w Jordanie (fale Jordanu są wyryte w kamieniu). Poniżej ustawiono chrzcielnicę, całość jest więc reminiscencją kaplicy chrzcielnej.
Drugi koniec transeptu zajmuje natomiast wyraźniej wydzielona kaplica poświęcona kultowi Bożego Miłosierdzia. W tej kaplicy znajduje się obraz, który uważam za prawdziwą rewelację – jest to Środoniowa wersja Jezu ufam Tobie, czyli – piszę teraz na użytek Czytelników, którzy bywania w kościołach nie praktykują – obrazu opartego na objawieniach św. Faustyny Kowalskiej, wiszącego dziś w 99,9% polskich kościołów oraz w znacznym procencie kościołów niepolskich i stanowiącego najciekawszy fenomen pobożnościowy w Kościele ostatnich lat. (Malarze współpracujący z klasztorami w Wilnie i Krakowie, twórcy standardowych wersji powielanych dziś w milionach kopii, nazywali się Eugeniusz Kazimirowski i Adolf Hyła). Zastosowanie ikonicznego stylu do tego motywu jest moim zdaniem strzałem w dziesiątkę. Okazuje się, że ten obraz może mieć wysoką klasę artystyczną, będąc zarazem w pełni "ortodoksyjny" i zgodny z warunkami kultu. (Wiadomo, że św. Faustyna się popłakała ze smutku, widząc, jak malarz Kazimirowski zrealizował jej wskazówki).
Na deseczce po lewej to św. Faustynka. Muszę tu enty raz powtórzyć zastrzeżenie o amatorskim charakterze moich zdjęć – proszę ich nie traktować jako reprodukcji, tylko jako zajawkę. Proszę się kopsnąć do Międzylesia – do dyspozycji jest SKM i parę autobusów, a na rowerze najlepiej ścieżką wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego, ścieżką wzdłuż Kadetów, bez ścieżki ulicą Lucerny i znów ścieżką wzdłuż Mrówczej, potem przez tory i kawałek za nimi do ulicy Bursztynowej. Lub też od Gocławia ulicą Poprawną i dalej tak samo. 
Na koniec powróćmy do nawy-hangaru, od którego zaczęliśmy. We wnękach jego żeber umieszczone są stacje drogi krzyżowej, oczywiście również pędzla Środonia.
Kilka zajawek:
Można tu znów dostrzec zarówno nawiązanie do drogi krzyżowej Nowosielskiego z Wesołej – jest nim tło w postaci starannie namalowanej, cyzelowanej architektury – jak i odcięcie się od tej inspiracji – jest nim cała reszta, a zwłaszcza niezwykle spokojny jak na drogę krzyżową, mało ekspresyjny sposób przedstawienia postaci.

Wypada mi jeszcze podać nazwiska architektów kościoła: Halina i Stefan Drewiczewscy, Krzysztof Mycielski i Dariusz Hyc. Projekt rozpoczęli w roku 1993 jako studenci ostatniego roku architektury, pracę kończyli w latach dwutysięcznych, budowa bowiem trochę trwała. Co najmniej ostatni dwaj z wymienionej czwórki to architekci świetnie sobie radzący na współczesnym rynku niesakralnym – proszę zajrzeć na strony pracowni, w których dziś działają: Grupy 5 i MAAS Project.

Pod wpływem jednego z komentarzy porządkuję też podstawowe informacje: kościół pod wezwaniem Imienia Najświętszej Maryi Panny stoi w Międzylesiu (części dzielnicy Warszawa-Wawer) przy ulicy Bursztynowej 16. Jest to zwykły kościół parafialny, niezakonny. Wezwanie jest dość rzadkie, więc może warto wyjaśnić, że nie jest to kościół im. Maryi tak jak np. szkoła jest im. Kopernika, a most im. ks. Poniatowskiego, tylko kościół pod wezwaniem Imienia Maryi = samo imię jest tu przedmiotem czci. W nieco chaotycznej historii parafii zamieszczonej na jej stronie trudno się doszukać dokładnych danych o latach budowy, wydaje się jednak, że rozpoczęła się w roku 1993 i łącznie z wykończeniem wnętrza trwała kilkanaście lat, co znaczyłoby, że dobiegła końca około roku 2005. Według Warszawikii polichromie i obrazy Mateusza Środonia zostały ukończone w roku 2003. Ja byłem tam pierwszy raz w 2009 lub 2010; od tamtego czasu nic się nie zmieniło.

*
Na koniec bez radości, ale też bez zbędnego żalu konstatuję zaburzenie rytmu tego bloga, w którym nie pojawiały się dotychczas przerwy dwunastodniowe – ich nadejście było jednak nieuniknione. Jeśli komuś potrzebne jest pocieszenie, mogę w tym trybie dodać, że w ostatnich tygodniach trwał wyjątkowo intensywny zbiór surowców, co niedługo zaowocuje nowym, nieco obsesyjnym cyklem. Ponieważ nie chcę rozbijać narracji o kościele w Międzylesiu, odejdę też od dotychczasowego zwyczaju nie-Warszawy na koniec miesiąca: najbliższe dwa posty będą o tym kościele, dopiero kolejny, pewnie mniej więcej za tydzień, pejzażowy.

18 października 2013

Marszałkowska

Spojrzenie w przód:
Spojrzenie wstecz:
Wieś, zresztą niebrzydko położona, przez którą z północy na południe biegnie ta Marszałkowska, nazywa się Młada Hora. Przy okazji zauważmy, że ogólny stan obu Marszałkowskich niewiele się różni.

14 października 2013

Kobiór mazowieckim okiem

Jeden z niedawnych postów poświęcony był budynkowi stacji kolejowej w Kobiórze. Na tę stację zwróciłem uwagę, ponieważ często jeżdżę koleją do Bielska, niemal zawsze pociągami (od Katowic) osobowymi, stającymi w Kobiórze. Ściśle biorąc, magnesem był tajemniczy budynek z drzwiami wiecznie otwartymi, oznaczony kryptonimem WC ZAKAZ WSTĘPU ZAKAZ WSTĘPU. W tak jawnej niespójności sygnału niewątpliwie maczają palce tajne służby, których stałą taktyką jest wszak zbijanie z tropu i szyfrowanie przekazu. W takiej sytuacji właściwie nie należy okazywać ciekawości, kierować niepowołanych oczu na tajemnicę, ale wścibska jest dusza blogera. Skoro zaś wysiadłem, by obejrzeć stację, postanowiłem też zajrzeć do Kobióra. Miejsce wydało mi się tym godniejsze zainteresowania, że w spisie powszechnym z roku 2002 padł w nim ogólnopolski rekord deklaracji narodowości śląskiej – w skali gminy zadeklarowało ją 22% mieszkańców. Było to, przypomnijmy, jeszcze przed medialnym rozgłosem Ruchu Autonomii Śląska i związaną z tym awanturą. (Zresztą byłem w roku 2002 rachmistrzem spisu; pewien uniwersytecki profesor matematyki, którego spisywałem na Starym Mokotowie, zadeklarował mi narodowość mazowiecką, co posłusznie wpisałem w odpowiednią rubrykę; był to jednak odosobniony przypadek). Przyjrzyjmy się zatem Kobiórowi. Jest to duża wieś otoczona zewsząd lasem, dawnymi włościami książąt Hochbergów von Pless, czyli z pobliskiej Pszczyny. Od Korony Polskiej ziemia ta odpadła gdzieś między Krzywoustym a Kazimierzem Wielkim, przed rokiem 1920 były tu Prusy, w plebiscycie przytłaczająca większość mieszkańców poparła Polskę. Dziś cała gmina ma ludności niespełna pięć tysięcy, z czego ponad połowa korzysta z dobrodziejstw kanalizacji, a 85% z wodociągu – tyle GUS. Pogoda 22 września była szara, stąd i zdjęcia bez światłocienia. Jako Mazowszaninowi, najpierw rzuciły mi się w oczy różnice między architekturą miejscową a tą znaną mi z wsi podpułtuskiej.
Była pierwsza albo druga; widząc restaurację, postanowiliśmy skorzystać. Menu było skromne, zupy bodaj dwie, tyleż przystawek, dań głównych trzy i dwa desery. Wybrałem galert, to jest po mazowiecku nóżki w galarecie, zupę grzybową i pyzy ze śliwkami, to jest po mazowiecku – knedle. Wszystko było wyśmienite. Wokół nas siedzieli wyłącznie kobiórzanie, estetyka wnętrza odpowiadała estetyce zewnętrza, obsługa bez zarzutu. 
Ku swemu mazowieckiemu zdumieniu placówek gastronomicznych napotkaliśmy jeszcze bodaj trzy. Obiektywem uwieczniłem jeden sklep, ze względu na oboczność w szyldzie, i jedną placówkę, ze względu na domysł, że pod styropianem ukryty jest dom podobny do tych z obrazków powyżej. 
Po przerywniku gastronomicznym powróćmy do lokalnej architektury. Techniki, w jakiej wykończona jest elewacja tego budynku, nie potrafię nawet nazwać. Tynk nadziewany żużlem?
Nieopodal wieży kościoła, na którą się kierowaliśmy, ukazało się nam gminne przedszkole, dawniej – szkoła; w tej samej chwili na krótko wyszło słońce. Szkoła przeniosła się do nowego gmachu klockowato-tysiąclatkowatego; stary budynek ze zdjęć poniżej jest dziś w części przedszkolem, resztę zajmują mieszkania.
Na ostatnim zdjęciu widok od podwórka. Na kolejnych – kościół. Od przodu jest on otoczony drzewami, co utrudnia fotografowanie. Kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP zbudowano w trzynaście miesięcy w latach 1911–12. Kobiór, jak cały Śląsk, należał wówczas do diecezji wrocławskiej; do czasu budowy kościoła parafia była w Pszczynie. Nazwiska architekta niestety nie znalazłem. Jest to pruski neogotyk, inny od neogotyku galicyjskiego czy środkowopolskiego, choć nie bardzo potrafię nazwać te różnice; w każdym razie ta architektura bardzo mi się podoba. Kościół z zewnątrz wydaje się większy, niż jest w istocie; jednonawowe wnętrze nie ma nic z monumentalności.
Wnętrze, świetnie utrzymane, zachowuje czysty styl neogotycki (zresztą snycerkę sprowadzono częściowo z Wrocławia, częściowo z Monachium), ale z jednym wyjątkiem, którym są całkiem udane witraże z lat 70., dzieło katowickiego witrażysty Wiktora Ostrzołka.
W kościele tym napotkaliśmy jeszcze jeden element dla nas egzotyczny, w Warszawie zupełnie nieznany: do każdej ławki przykręcona jest rozpiska stałych miejsc, wykupionych – domyślam się – przez parafianki (rzadziej parafian), lub może tylko zaklepanych?
Obok kościoła stoi plebania, dwa lata od niego młodsza. Co tu dużo mówić – niebrzydka chałupa.
Za plebanią są zabudowania gospodarcze, w czasach powojennych przebudowane na salki katechetyczne, a dziś nie wiem, jaką pełniące funkcję. Jeszcze dalej widać zaś – uwaga – nowy dom parafialny, wybudowany od zera w latach 2009–12. Kto by chciał mu się przyjrzeć uważniej, może to zrobić tu.
Na zakończenie wizyty w Kobiórze zaszliśmy na cmentarz, położony tuż obok kościoła, cmentarz bowiem dobrze nam pasuje do idei końca. Na cmentarzu stoi kaplica pogrzebowa, w której również dostrzegamy architekturę, nie tylko budownictwo:
Czego się dowiedzieliśmy z tego spaceru? Że ta śląska wieś, której nazwa wskutek wielokrotnych podróży kolejową linią 139, łączącą zwłaszcza Katowice z Bielskiem-Białą, kojarzyła nam się wyłącznie z obskurną stacją z żółtej blachy i absurdalnym sraczem o wiecznie otwartych drzwiach, których nie wolno otwierać – jest w istocie miejscem raczej schludnym, pełnym domostw zadbanych, przy tym z punktu widzenia Mazowszanina posiadających pewną architektoniczną klasę i specyfikę. Również pod innymi względami – za przykład posłużyły nam dom parafialny, galert i pyzy ze śliwkami – Kobiór wykazuje kulturową jakość i tożsamość. Po poście o stacji byłem Kobiórowi winny ten spacer. Wracając zaś do samej stacji – nie jest tak, że mieszkańcy Kobióra i tysięcy innych polskich miejscowości mają syf we krwi. Jest natomiast tak, że państwo polskie przez stan, do jakiego doprowadziło infrastrukturę kolejową, wpaja nam wszystkim pogardę dla siebie samych. Wiem, że są również zmiany na lepsze; sam postaram się dostarczyć przykładów. W Kobiórze jednak, który jako taki zasługuje na szacunek, tylko ekspozytura polskiego państwa w postaci stacji jest jak desant z obcej, zafajdanej planety.