30 stycznia 2015

Pocztówka nr 49 (z gołą)

Pocztówka na zresetowanie mózgu w ciągu kamienic, cegieł itd. Goła jest w istocie jednym z Siedmiu Grzechów Głównych – ale nie pamiętam, którym? Na nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu nie wygląda, za to sama w sobie jest dość apetyczna, więc pewnie pycha.

26 stycznia 2015

Ulica Mickiewicza w Bielsku-Białej 2/4

Druga część spaceru po ulicy Mickiewicza będzie najkrótsza z czterech zaplanowanych, punktowa.

Jestem niezadowolony ze zdjęć, które w niej zamieszczam. Trudność fotografowania tej ulicy wynika z tego, co jest zarazem jej pięknem: ulica jest wąska, kanionowata, wszystko widzi się pod ostrym kątem.

Za modernistycznym domem z różowym przyziemiem, na którym (prawie) zakończyłem część pierwszą, po tej samej stronie ulicy stoją dwie dość zwyczajne kamienice. Kawałek pierwszej:
I cała druga:
Kamienice te tworzą w istocie zachodnią pierzeję niewielkiego placyku, na który ulica się otwiera. Po jego południowej stronie stoi lalkowy Teatr Banialuka. Widok zza skrzyżowania z ulicą Sienkiewicza:
Banialuka jest przy ulicy Mickiewicza jedynym obiektem, wypada powiedzieć, nie peerelowskim nawet, lecz trzecioerpowskim, bo obecny kształt nadał jej remont zakończony w 2007 roku – i jest też obiektem najbrzydszym, wręcz oburzającym nie tyle swą szpetotą, ile rozpaczliwie nieporadnymi próbami jej upiększenia. Oczywiście twardzi zwolennicy nowoczesności w rodzaju słynnego krytyka architektury, autora niedawnej maksymy: przedwojenna Warszawa była brzydka, ciasna, a na ulicach było mało drzew, mieliby tu inne zdanie: ich zdaniem brzydka musi być przede wszystkim cała ulica, ciasna, bez drzew i z kamienicami pełnymi zdobień godnych sklepu z suwenirami. Tę możliwą różnicę sądów przyjmuję na klatę. Czy z powyższej oceny wynika jednak z logiczną koniecznością, że Banialuka jest ładna? Tego nie wiem.
Proszę zwrócić uwagę na zawijas w lewym dolnym rogu bocznej elewacji – to jest próba upiększenia, polegająca na zawijasowatym zróżnicowaniu faktur tynku. Proszę też zwrócić uwagę na liternictwo wielkiego napisu na froncie – o ile można to nazwać liternictwem.

Teatr Banialuka jest w istocie dwukrotnie przebudowanym budynkiem z lat 30., powstałym (dokładnie w roku 1935) jako żydowski dom kultury, zbudowany zapewne przez gminę żydowską (zapewne – bo nie wiem, czy inwestorem była gmina, czy może jakieś towarzystwo kulturalne). Przysiągłem sobie, że nie wrzucę tu żadnego zdjęcia spoza ulicy Mickiewicza, a jedyne dwa przedwojenne zdjęcia tego budynku, jakie znalazłem, ukazują go od 3 Maja – więc ich nie wrzucam. Wydaje się, że był to ciekawy, trochę nieczysty modernizm – złamany nawiązaniami do lokalnego i zarazem etnicznego kontekstu, o którym za chwilę. Budynek ten w latach okupacji został przez Niemców spalony. Po wojnie przebudowano go na teatr – z pierwotnego kształtu, przynajmniej od ulicy 3 Maja, nic nie zostało, ale ten teatr też nie był brzydki. Sgrafitto zdobiące jego ślepą (po przebudowie) ścianę od 3 Maja stało się jednym z pocztówkowych bielskich widoków, a fasada z wąskimi oknami w dziwnych, kanciastych i masywnych obramieniach też miała jakiś charakter. Remont z lat dwutysięcznych zdołał go zatrzeć – po wymalowaniu w tzw. pastelowe barwy nietypowe obramienia wydają się po prostu grubaśną pastelową opaską. W zamian pojawiła się nowoczesność:
Stronę wschodnią placyku tworzy budynek Biura Wystaw Artystycznych. Jest to już obiekt czysto peerelowski, w dzisiejszym kształcie również rezultat przebudowy – najpierw w roku 1960 zbudowano parterowy pawilon od 3 Maja, następnie pod koniec lat 80. go nadbudowano, przy czym wskutek różnicy poziomów ta nadbudowa od strony placyku jest parterem. Do sfotografowania tego budynku zupełnie się nie przyłożyłem, niemniej dwa kolejne zdjęcia ukazują go od ulicy Mickiewicza w całości:
Budynek BWA stoi dokładnie w miejscu zburzonej bielskiej synagogi. Na niezliczonych pocztówkach krążących po internecie można ją sobie obejrzeć od 3 Maja, czyli od tyłu. Wklejam zdjęcie od frontu, czyli od naszego placyku przy Mickiewicza, mniej więcej pokrywające się z ujęciem powyżej, a zaczerpnięte ze strony internetowej BWA
Synagoga ta została zbudowana w roku 1881. W owym czasie Żydzi stanowili około 10% ludności Bielska (około 80% – Niemcy, jak kto woli – Austriacy; chodzi o Bielsko, w Białej wyglądało to inaczej). Byli to Żydzi zachodni, tzn. całkowicie zasymilowani kulturowo, niemieckojęzyczni, socjalnie należący na ogół do wyższych i najwyższych warstw mieszczaństwa. 13 września 1939 roku, dziesięć dni po zajęciu miasta przez Wehrmacht, Niemcy doszczętnie spalili synagogę. Warto podkreślić tę godną podziwu szybkość, sprawność i celowość niemieckiego działania (skoro dziś to II RP bywa niekiedy przedstawiana jako centrum światowego antysemityzmu). 

Mimo tego przeprowadzonego z niemiecką skutecznością pożaru bielską synagogę poniekąd nadal można sobie obejrzeć, bo jej projekt był powtarzalny – był to, tak jak w wypadku budowanych wówczas dworców kolejowych czy koszar, projekt typowy, w drobnym tylko stopniu modyfikowany przy poszczególnych realizacjach. Synagoga niemal identyczna jak bielska uchowała się po dziś dzień w węgierskim mieście Szombathely. (Swoją drogą, bardzo podobna stała też w Bytomiu, co już nie do końca rozumiem, bo to, w przeciwieństwie do Szombathely, było inne państwo).

(Na Fotopolsce w galerii zdjęć bielskiej synagogi jest zdjęcie synagogi łudząco podobnej, minimalnie różnej w szczegółach – nie wiem, czy to wynik przebudowy, czy jeszcze jedna realizacja tego samego projektu).

Placyk między Banialuką w dawnym żydowskim domu kultury a BWA w miejscu synagogi jest więc miejscem nieco melancholijnym, choć w gruncie rzeczy przyjemnym. Urządzone tam artystyczne ławki, a także schodki, murki i krzaczki całkiem się sprawdzają jako plac zabaw:
Została nam jeszcze północna strona placyku, po której, oddzielony od niego ulicą Sienkiewicza, stoi obiekt bez wątpienia najciekawszy:
Budynek mieści dziś sąd rejonowy, wcześniej w Peerelu była w nim szkoła. Zbudowany został w roku 1904 jako siedziba żydowskiej gminy wyznaniowej – czyli cały ten placyk stanowił żydowskie centrum religijno-kulturalne, analogiczne do tzw. Bielskiego Syjonu z ewangelickim kościołem, kilkoma szkołami, domem diakonis, pomnikiem Lutra itd.

Ten dom, również zapamiętany z czasów pierwszych, licealnych spacerów po Bielsku, sprawia mi, ilekroć go widzę, głęboką przyjemność. To jest po prostu ładne – tak jak ładne bywają twarze, na które nie sposób nie patrzeć z przyjemnością, albo jak miły bywa jakiś uchwycony w przelocie zapach. Ponownie krępuję się swymi niezadowalającymi zdjęciami; równie krępujące, choć w inny sposób, są dla mnie próby opisania, na czym polega uroda tej architektury. Zajrzałem do przywoływanej tu w komentarzach książki Ewy Chojeckiej Architektura i urbanistyka Bielska-Białej do 1939 roku. Miasto jako dzieło sztuki (oprócz posiadanego przez Szanownego Komentatora wydania z roku 1987 na papierze gazetowym czy też toaletowym, stanowiącego exemplum tzw. jaruzelskiej poligrafii, ukazało się poszerzone wydanie z roku 1994, które cytuję); w kilkuzdaniowym opisie tego budynku znalazłem m.in. romanizującą formę, czynnik mauretańskiej egzotyki, gotyckie schodkowate szczyty dominujące w sylwetce całości oraz biblijną symbolikę winnej latorośli w dekoracji rzeźbiarskiej (s. 53–54). Wszystko to oczywiście prawda, tyle że łącząc w myśli romanizującą formę, gotyk, Maurów i rzeźbiarski symbolizm, można się spodziewać jakiejś rozbuchanej hybrydy, spienionego pinakla z maczetą w zębach. Tymczasem proszę spojrzeć – wszystko zdyscyplinowane, wręcz proste. Cały efekt zawiera się w kontraście cegły, najprościej wymurowanej, i piaskowcowych obramień okien, rzeźbionych w roślinny ornament – oraz w łukach.
Zamiast rozpisywać się o budynku, napiszę o jego architektach, bo to też ciekawe. Nie powielam tu wiedzy powszechnie góglowalnej – informacje czerpię głównie ze strony Architekturzentrum Wien, internetowej, ale niemieckojęzycznej, co wymagało pewnego wysiłku, bo z kilku, jakie liznąłem, język ten nie jest moim ulubionym (drugim źródłem jest ta strona). Budynek zaprojektowali dwaj młodzi wówczas architekci, świeżo po trzydziestce: Ernst Lindner i Theodor Schreier. 

Po kolei:

Ernst Lindner, 1870–1956 
urodzony w Skoczowie w rodzinie zamożnego przedsiębiorcy Hermanna Lindnera;
matka: Rosa z Silbersteinów;
wyznanie mojżeszowe;
za żonę wziął Irmę Deutsch, 1881–1954;
1891–94 studiował architekturę w Technische Hochschule Wien, czyli na wiedeńskiej politechnice;
1894–98 praktykant w pracowniach Carla Korna w Bielsku i Friedricha Schöna w Wiedniu;
1900–18 niezależny architekt w Wiedniu i Białej, 1900–06 wspólne biuro z Theodorem Schreierem.

Lista jego realizacji sprzed I wojny światowej obejmuje jedenaście budynków mieszkalnych: trzy w Wiedniu, sześć w Bielsku-Białej, po jednym w Skoczowie i w Langenzersdorf w Dolnej Austrii, oraz dziewięć budynków użyteczności publicznej, w tym trzy synagogi: w Skoczowie – zburzona, w Ustroniu – zburzona, w Nowym Jiczynie na Morawach – stoi, ponadto Grand Hotel w Brnie, komendę korpusu, a dziś – rektorat uniwersytetu w Sybinie (Sibiu) w Siedmiogrodzie, a w Bielsku oprócz opisywanego budynku również Szkołę Przemysłową, Gewerbeschule, totalnie imponujący gmach oddalony sto kilkadziesiąt metrów od ulicy Mickiewicza.

Po roku 1918 i podziale Śląska Cieszyńskiego między Polskę i Czechosłowację Lindner przeniósł się do Wiednia, gdzie objął stanowisko kierownika wydziału technicznego żydowskiej gminy wyznaniowej i piastował je do przejścia na emeryturę w roku 1934. Po Anschlussie w roku 1938 – jako niemal siedemdziesięciolatek – wyjechał do Londynu, namówiony do tego przez córkę, zamężną z socjaldemokratą aresztowanym od razu przez nazistów. W roku 1943 z bombardowanego Londynu przeprawił się do Ameryki na pokładzie greckiego frachtowca i osiadł w Nowym Jorku, gdzie zmarł. Jego sąsiadami byli tam inni niemiecko-żydowscy uciekinierzy: Kissingerowie, rodzice Henryʼego.

Theodor Schreier, 1873–1943
urodzony w Wiedniu;

ojciec: Moritz Schreier, kupiec;
matka: Regina Öhler;
żona: Anna Turnau, 1878–1942;

wyznanie mojżeszowe.

Na studiach w Technische Hochschule, które ukończył w roku 1898, poznał Lindnera. Po studiach dwa lata pracował czy też służył w wojskowym wydziale budowlanym w Krakowie, a następnie w Sarajewie. W latach 1900–06 prowadził w Wiedniu i Białej wspólną pracownię z Lindnerem. Od 1906 roku działał samodzielnie; jego głównym dziełem z tego okresu jest zachowana synagoga w St. Pölten, kilkadziesiąt kilometrów od Wiednia, poza tym na liście realizacji są trzy budynki mieszkalne w Wiedniu i szkoła talmudyczna tamże. Po I wojnie w latach kryzysu podobnie jak Lindner wziął etat, zostając kierownikiem biura technicznego olbrzymiego banku Österreischische Creditanstalt. Po Anschlussie, będąc już na emeryturze, nie wyjechał; zginął wraz z żoną w KZ Theresienstadt.

Dlaczego uważam, że te biogramy są ciekawe? Bo ciekawa jest historia naszego świata, odbijająca się w biogramach. A z turystycznego punktu widzenia – bo ciekawie jest zauważyć, że wewnątrz naszego świata są podświaty mające z nim część wspólną, ale inną, nieco ukrytą częścią połączone z innymi światami, obejmującymi między innymi Szombathely, Wiedeń, Sybin i Nowy Jork. Nieco podobną myśl próbowałem wyrazić w poście o Czechowicach-Dziedzicach Południowych.

24 stycznia 2015

Pocztówka nr 48 (z Żyrardowa, podwójna)

W Żyrardowie blog dotąd nie był. Zdjęcia wrzucam głównie po to, by nieco zasilić tag „Kolonie robotnicze itd.”, który jest odbiciem mojej głównej fascynacji turystycznej ostatnich dwóch lat. Poza tym – z pocztówkami ze Śląska ta, choć nieśląska, dobrze gra.

21 stycznia 2015

Pocztówka nr 46 (z Zabrza, pierwsza)

Pocztówek z Zabrza mam kilka, ale nie wiem, ile zdążę wysłać. Właściwie jednak ferie, jeśli brać pod uwagę całą Polskę, trwają coś do początku marca, więc trochę czasu jest.

16 stycznia 2015

Ulica Mickiewicza w Bielsku-Białej 1/4 (Linia kolejowa 139, odc. 25)

1. Ogólnie o Bielsku

W Bielsku-Białej znajduję to, czego w Warszawie mi brak. Pod tym względem na pewno nie jest to – potencjalnie – jedyne takie miasto w Polsce. Na przykład Kraków też by się nadał, ale Kraków jest, niestety, Krakowem.

Właściwie w Bielsku nic nie ma.

Nie ma rzymskich term. Nie ma romańskiej katedry. Starówka jest, ładna, ale relatywnie skromna. Gdy był renesans, spały tam niedźwiedzie; kiedy był barok, srali tam górale. Jeden kościół barokowy owszem jest, ale z końca XVIII wieku. Zresztą w podwójnym centrum miasta nie ma ani jednego ciekawego kościoła. Kilka takich by się znalazło, ale na obrzeżach, w miejscach, które do połowy XX wieku nie liczyły się ani do Bielska, ani do Białej.

Nie ma wieżowców.

Ale jest to, czego mi brak w moim zburzonym rodzinnym mieście: jest kawałek miasta późnodziewiętnastowiecznego, miasta z przełomu wieków, rozszerzonego aż po lata 20. Tego miasta, które skrzętnie pomijają wszystkie przewodniki turystyczne wydane w XX wieku – bo w nim przecież nie może być nic prawdziwie wartościowego.

Eklektyzm, historyzm, style neo, ptifurki, spadające tynki, secesja. Obraza dla mózgu, przeładowanie, bezguście, zaplute karły oparów cienia rozkwitających dziewcząt. Nieestetyczny sen pełnomocnika do spraw estetyki, kamienny sen konserwatora zabytków.

Mózg zdecydowanie buntuje się przeciw tej architekturze, w której suterenach namiętnie spożywany bywał móżdżek.

Zbrodniczy ornament. Brudne bramy. Spękane kafelki. Poczerniałe tynki. Cień, wilgoć i nie ma gdzie wyprowadzić psa. Zabudowa zwarta, nieblokowa. Na ogół poniemiecka, gdy nie, to pożydowska, bez wyjątku burżuazyjna, czyli drobno- i wielkomieszczańska.

No, trochę się zapędziłem – psa jest gdzie wyprowadzić, bo tego zwartego miasta nie ma w Bielsku aż tak wiele. W sam raz, żeby poznawczo ogarnąć.

W tle góry, ulice często ze spadkiem. Bielsko to jedyne w Polsce duże miasto położone u podnóża gór, w zasadzie w górach samych – Szyndzielnia, ponadtysięcznik, chyba już przed wojną była w granicach miasta. Jelenia Góra ma 80 tysięcy mieszkańców, czyli na rangę Großstadt się nie łapie. Wałbrzych niedługo się wyludni, a góry tam mniejsze.

2. O ulicy Mickiewicza

Zasadą tego cyklu jest opisywanie stacji linii kolejowej Katowice – Zwardoń i w tym samym stopniu penetrowanie ich okolic. Stacja Bielsko-Biała Główna daje okazję do spaceru ulicą Mickiewicza. Spacer ten będzie nieśpieszny, zajmie kilka postów.

Dlaczego ulica Mickiewicza? Bo to piękna ulica.

Są też dwa inne powody. Pierwszy pozytywny: ulica ta jest blisko dworca. Drugi negatywny: ulica ta nie jest ulicą 3 Maja.

Kiedy pod koniec lat 80. XIX wieku budowano nowy dworzec w Bielsku – zarys jego historii już przedstawiłem – zlokalizowano go na północ od pierwotnego centrum miasta, zogniskowanego wokół dzisiejszej starówki i zamku Sułkowskich. Od tych centralnych rejonów do dworca prowadziła ulica zwana pierwotnie Tunnelstrasse (bo biegła nad tunelem kolejowym), później Franz-Josef Strasse, która błyskawicznie stała się najbardziej reprezentacyjną ulicą miasta, zabudowaną najokazalszymi kamienicami i pełniącą funkcję promenady. We wspomnieniach przedwojennych bielszczan – jest to dziś gatunek dużo mniej liczny niż przedwojenni warszawiacy – ulica ta występuje po prostu pod nazwą deptaka. To był deptak, na którym wszyscy się spotykali. Ulicą jeździł też – i o tym już pisałem – jeden z pierwszych w dzisiejszej Polsce tramwajów elektrycznych.

W czasie II wojny ulica ta w zasadzie nie doznała szkód – gdy chodzi o zabudowę, bo co innego mieszkańcy – z wyjątkiem rany pozostałej po zburzonej synagodze, zresztą największej z wojennych strat Bielska. W średnim Peerelu, w pierwszej połowie lat 70. spadły jednak na nią, przemianowaną wówczas na ulicę Lenina, inne plagi: motoryzacja i drogownictwo. Tramwaj zlikwidowano, chodniki zwężono do granic absurdu, jezdnię poszerzono, wyburzono kilka budynków. Ulicą poprowadzono drogę wojewódzką planowaną jako trasa szybkiego ruchu. Deptak stał się potwornym samochodowym ściekiem.

W III RP ulicy przywrócono nadaną w dwudziestoleciu nazwę 3 Maja, ale ściek pozostał.

Kiedy jako licealista bywałem w Bielsku – wspominałem już o ówczesnych wycieczkach – dobrze pamiętam, że zmierzając z dworca do handlowo-gastronomicznego centrum miasta, kilkakrotnie wybieraliśmy nie ulicę 3 Maja, czyli nie ten ściek – zapewne po to właśnie, by nim nie chodzić – tylko pierwszą równoległą do niej. Nie przyjrzałem się wówczas tej ulicy, ale zapamiętałem ją jako robiącą wrażenie swą odmiennością od kształtów ulic, do których byłem przyzwyczajony jako warszawiak ze Służewa, Saskiej Kępy i odbudowanej Starówki. To była właśnie ulica Mickiewicza. Przyjrzałem się jej, kiedy kilka lat temu – a sporo lat po liceum – zacząłem bywać w Bielsku regularnie – i jak powiedział pewien poeta po wycieczce do Rzymu, w którym sobie obejrzał Caravaggia: doznałem zachwytu.

Miejski kanion, wąski, wysoki, ale punktowo rozszerzający się o tarasy z willami-pałacami.

Lekki spadek, dodający ulicy malowniczości.

Piękne narożniki z pięknymi ulicznymi perspektywami.

Nagromadzenie stylów z lat 1890–1939: historyzm, secesja, wczesny modernizm, modernizm. W miarę ciekawe są nawet peerelowskie plomby. 

A przy tym względna ustronność i zwyczajność, bo to właściwie ulica jedna z wielu. Przewodniki po Bielsku rzadko ją wymieniają. 

Koniec wstępu. W dalszej części spaceru tekstu już mało, prawie same zdjęcia. Ponieważ spacer ma być nieśpieszny, musiałem go podzielić. Zakładam, że będą cztery części, ale jeśli któraś mi się roztyje, mogę je jeszcze rozmnożyć. Poza tym blog dociera na ulicę Mickiewicza równo z początkiem ferii szkolnych, a że nie chcę takiej okazji przegapić, etapy spaceru będę przeplatał pocztówkami. Tyle planów na najbliższe tygodnie.

Ruszamy. Zgodnie z wrodzonym poprzeczniactwem nie startujemy jednak z dworca, tylko z przeciwnego końca ulicy, którym jest plac Chrobrego. 

Dla porządku plac ten sfotografowałem, ale żeby z porządkiem nie przesadzić, wrzucam tylko trzy z czterech jego stron. Po stronie południowej stoi zamek Sułkowskich:
Widok ten jest skutkiem kilku wyburzeń, dokonywanych sukcesywnie zarówno przed wojną, jak i po wojnie, w związku ze wspomnianą przebudową ulicy Lenina / 3 Maja. Wchodząc w szczegóły, pogrążałbym się jednak w nieszczęsnych dygresjach.

Po stronie wschodniej stoją świetne kamienice, formalnie stojące przy ścieku 3 Maja (ale na zdjęciu perspektywa ulicy Wzgórze):
Po stronie północnej też kamienice, w tym jedna modernistyczna, z lat 30., głupio dziś pomalowana, a między nimi zaczyna się ulica Mickiewicza:
Swoją drogą – nie potrafię bez dygresji – plac Chrobrego to klasyczna nazwa z Ziem Odzyskanych, do których Bielsko w zasadzie nie należy. W pewnym sensie Bielsko jest jednak ziemią odzyskaną – tak właśnie mogło być postrzegane w dwudziestoleciu, skoro odpadło od Polski za jakiegoś Piasta, a po I wojnie wróciło. A nazwa plac Chrobrego nadana została w roku 1925; wcześniej był to po polsku plac Garncarski, w języku w latach 20. wciąż w mieście dominującym – Töpferplatz. Czyli powojenny piastowsko-grunwaldzki program nazewniczy miał przedwojenne korzonki i zresztą był poniekąd naturalny – skoro potrzebny był jakiś program, trudno było o inny (pomijając oczywiście nazwy komunistyczne). Zresztą podczas wojny był to Adolf-Hitler-Platz. Tymczasem wejdźmy.
Zaraz za rogiem stoi strzelista secesyjna kamienica (nr 3).
Nie chodzi mi w tym spacerze o pisanie encyklopedii ulicy, tylko o wrażenie, jakie wywiera ten rodzaj miasta w ogóle. Nie będę więc raczej wymieniał encyklopedycznych danych o mijanych obiektach, chyba że uznam je za ciekawe. Co do tego budynku, zbudowanego w pierwszych latach XX wieku, źródła podają jako jego projektanta bialskiego (tzn. z Białej, nie z Bielska) przedsiębiorcę budowlanego Andrzeja (lub Andreasa) Walczoka; nie jestem pewien, czy chodzi tu rzeczywiście o projekt, czy tylko o wykonanie. Mam wrażenie, że ówczesne miejscowe firmy budowlane, na czele z firmą Karola Korna, która wzniosła m.in. bielski dworzec, oraz z przedsiębiorstwem wspomnianych już w poście o Komorowicach Emanuelów Rostów, działały zwykle na zasadzie projektuj i buduj, a jeśli klient wolał – tylko buduj; całość przedsięwzięcia firmował swym nazwiskiem Korn, Rost czy Walczok, co nie oznacza, że to on, a nie jakiś... podwykonawca był autorem projektu. Tak czy siak to, co w tym wypadku ciekawe, to że chodzi tu – tak jak z mniej więcej całą dalszą zabudową ulicy – o firmę lokalną. Dwumiasto było wówczas pod względem architektoniczno-budowlanym w pełni samodzielnym ośrodkiem.

Rzut oka wstecz:
Po parzystej stronie vis-à-vis kamieniczka dużo skromniejsza, lecz pełna uroku:
Kawałek dalej ulica przechodzi w niewielki placyk, noszący przyjemną nazwę Kącik i zajęty dziś przez parking. Pierwsze z kolejnych zdjęć zrobione jest wskroś Kącika z następnej równoległej do Mickiewicza ulicy (zgadłeś, Watsonie?) Krasińskiego – kamienice w głębi stoją przy Mickiewicza:
Niegdyś Mickiewicza nazywała się Elisabethstrasse, zapewne na cześć jakiejś cesarzowej czy księżniczki, Krasińskiego – Giselastrasse, nie wiem, na czyją cześć. Tuż za Kącikiem po nieparzystej stronie stoi (nr 9) kamienica, od której zaczynają się moje trudności terminologiczne, chodzi tu bowiem o rodzaj stonowanego, wczesnego modernizmu, który w Warszawie jest niemal nieobecny. Bardzo ładny to styl – a dom trudno sfotografować, bo ulica wąska.
Architektura, w której głównym środkiem wyrazu jest stolarka okienna – marny jej los.

Dokładnie naprzeciw wzrok zagłębia się w dziedziniec, jak się wydaje, kamienicy trzyskrzydłowej, pięknej, zgoła pałacu:
W istocie jest to tył okazałej kamienicy przy 3 Maja nr 7, od tamtej strony o fasadzie zupełnie sczerniałej od spalin. Ulice 3 Maja i Mickiewicza biegną nie całkiem równolegle do siebie; gdy w tym miejscu duża kamienica zajmuje całą przestrzeń między nimi, dalej jest pośrodku dość miejsca na obszerne podwórka.
 
Ulica robi się tu w stosunku do skali zabudowy wąska i głęboka – kanion okolony skałami domów. Rzut oka w przód:
Rzut oka wstecz:
Naprzeciwko dużej kamienicy z ostatniego zdjęcia stoi kamienica widoczna na zdjęciu przedostatnim – Mickiewicza 11 – z której zamiast widoku ogólnego zachowałem kilka detali.
Rzecz, której nie mogę potwierdzić zdjęciem, bo wyszły mi kiepskie, ale można to obejrzeć na mapie Gógla: ta kamienica, tak jak wszystkie inne przy Mickiewicza, nie ma oficyn i wewnętrznego podwórka, ma tylko główny budynek na planie prostokąta. Na tyłach jest mnóstwo zieleni; okna, które nie są od ulicy, są od zieleni. Kamienice z zamkniętymi podwórkami są w Bielsku nieliczne, dominują kamienice bez oficyn. Być może – nie wiem – wynika to z mniejszego rozmiaru miasta, w którym działki nie były tak cenne jak w centrach Warszawy czy Łodzi, więc nie trzeba było ich tak intensywnie zabudowywać.

Następna kamienica po tej samej stronie to przedwojenny modernizm o kształcie typowym dla Bielska:
Kolor przyziemia nie jest może optymalny, ale wypada się cieszyć brakiem styropianu. Naprzeciw tego budynku otwiera się podwórko z kolejnym widokiem na tył kamienicy przy 3 Maja, tym razem jednak nie o charakterze pałacowym, lecz praskim czy palermitańskim:
Trzydzieści jeden zdjęć – myślę, że to wystarczy w pierwszej części spaceru.