Pisarza, którego kilka książek się przeczytało, wolno uważać za kogoś bliskiego, co za tym idzie – można w blogu o ruderach i pejzażu zrobić dygresję, zauważając śmierć takiego człowieka. W dodatku jest to blog warszawski, a Nowakowski był, jak wiadomo, pisarzem warszawskim – choć raczej nie programowo. Był to po prostu pisarz realista, a tak się złożyło, że rzeczywistością, którą miał pod ręką, była Warszawa.
W charakterze kwiatka na jego grób zrobię coś, co było kiedyś moją codzienną przyjemnością, a niekiedy też – w czasach studiów – koniecznością, mianowicie przepiszę tu parę cytatów z Nowakowskiego. Jako nastolatek i trochę później spędzałem tak długie godziny – przepisując jakieś teksty, a zwłaszcza wypisując z nich co celniejsze kawałki. To były, nie da się ukryć, czasy przedcyfrowe.
Nowakowski celował w opowiadaniach średniej długości, ma też jednak w dorobku książki bardziej sylwiczne, dobrze się nadające do przytaczania. Cytaty poniżej pochodzą z Notatek z codzienności (Grudzień 1982 – Lipiec 1983), wyd. Paryż 1983. Zdjęcie natomiast skopiowałem ze skrzydełka obwoluty mego ulubionego tomu Zapis, Warszawa 1965. Zapraszam teraz na mały łyk lat osiemdziesiątych:
„Przyszła staruszka do sklepu i pragnie przymierzyć buty.
– Przecież te wczoraj już pani przymierzała – mówi sprzedawczyni.
– Nie te, tylko tamte – odpowiada staruszka.
– Te!
– Tamte!
– Te! – I nie dała jej przymierzyć. Inni kupujący milczeli. Staruszka odeszła z niczym.
Obuwie
nabywa się na talony. Talony wydawane są w miejscu pracy lub w innych
uprawnionych do tego urzędach. Ważne w ściśle określonym czasie”.
„Matka nie mogła wymówić tego słowa. Mówiła »syros« albo »serok«. Wreszcie olśnienie: »kseroks«. Matka potrzebowała kilku odbitek dokumentu, ażeby wyrobić sobie zniżki w świadczeniach energetycznych, telefonicznych i innych. Przywilej kombatanta.
Poszedłem w poszukiwaniu możliwości zrobienia odbitek. Dokument jest treści następującej: ZW ZBOWiD stwierdza, że obywatelka taka i taka [...] odpowiada warunkom [...]. W rubryce »rodzaj działalności«: tajne nauczanie, wrzesień 1940 – sierpień 1944.
Te wojenne komplety pamiętam jak przez mgłę. Do naszego domu przychodziły małe grupki, siadali w środkowym pokoju przy stole i odbywały się lekcje. Ukryty w kącie za palmą, uzbrojony w metalową rurkę, strzelałem z dzikich winogron do upatrzonego ucznia.
Dotarłem do zakładu specjalizującego się w kserograficznych odbitkach. Ogonek na ulicy. Zrezygnowałem. Następnego dnia jeszcze większy ogonek. Co ludzie odbijają? [...] Stanąłem w ogonku. Dowiedziałem się, że większość punktów z zakresu usług kserograficznych jest zamknięta. Już na początku stanu wojennego położyli na tym łapę. Stałem przeszło godzinę”.
Przepadam za realizmem, który w krótkiej, skondensowanej formie przekazuje specyfikę jakiegoś miejsca czy czasu. W tym wypadku – czasu, który sam właściwie pamiętam, choć oglądałem go jako dziecko, więc innymi oczyma.
Znamienny dla tych niedawnych czasów jest taki fragment:
„Kupowałem w Pewexie Marlboro. Pięć paczek. Ekspedientka dołożyła do zakupu firmową torbę Marlboro z plastyku i jeszcze dwie nalepki.
– Dla mnie? – pytam zaskoczony. Zazwyczaj takie torby bywały sprzedawane po piętnaście centów.
– Tak – odpowiada z uśmiechem.
Podziękowałem i opuściłem sklep. Ciągle byłem zaskoczony. W pobliskiej kwiaciarni nabyłem frezję za pięćdziesiąt złotych.
Wracam do Pewexu.
– To dla pani.
Teraz ona była zaskoczona. Uśmiechnęła się. [...]
Po trzech dniach nastąpiła pointa tego zdarzenia. Znów wstąpiłem do Pewexu i zobaczyłem napis nad stoiskiem z papierosami, informujący o tym, że do pięciu paczek Marlboro dokłada się torbę firmową oraz nalepki”.
Ówczesny głód rzeczy, zmęczenie powszechną tandetą i niedostatkiem, tęsknota za Zachodem były tak wielkie, że nawet dla znanego pisarza, czyli z definicji przedstawiciela elity intelektualnej i kulturalnej, dowolny przedmiot dający posmak upragnionego Zachodu – choćby firmowa reklamówka i nalepki – był wartościowy, pożądany. Chodzić po Warszawie lat 80. z plastikową reklamówką zachodniej marki – to był szpan nawet wśród intelektualistów. Takie reklamówki przywożone z Berlina Zachodniego były poszukiwanym przedmiotem handlu na Skrze czy innych giełdach (chyba się wtedy nie mówiło: targowisko, bazar?), a warszawscy inteligenci potrafili np. kolekcjonować puste zachodnie puszki po piwie (sam w sobie symbol Zachodu – w Peerelu nie było puszek).
Na podobną nutę fragment dłuższego opisu rewizji i następującego po niej przesłuchania w Pałacu Mostowskich:
„Ci [funkcjonariusze] z sąsiednich pokoi przeglądali katalog niemieckiej firmy Neckermana. Komentowali głośno pozycje katalogu. Kobieta w okularach najbardziej żywo reagowała na dział urządzeń do kuchni i łazienki. – Serce boli – powtarzała. I tak sobie czytała pozycja po pozycji. Katalog przyniósł do biura mężczyzna w szarym garniturze. – Pożycz mi do jutra – poprosił siwy, kędzierzawy. – Podenerwuję trochę swoją babę”.
Na zakończenie jeszcze jeden cytat:
„Postanowiliśmy uczcić czterdziestą rocznicę powstania w getcie 17 kwietnia. Władza wyznaczyła uroczystość na 19 kwietnia. Marek Edelman ogłosił wcześniej list, w którym wyjaśnił, dlaczego nie będzie brał udziału w »gettowej oficjałce«. Miał przybyć pod Pomnik Bohaterów Getta właśnie 17-go. Ale zablokowali go w Łodzi. [...]
Mimo to jednak w wyznaczonym dniu przed godziną 16.00 (była to niedziela) cichy i senny zazwyczaj o tej porze obszar Muranowa znacznie się ożywił. Ludzie z kwiatami ciągnęli z różnych stron. Program nieoficjalnej uroczystości przewidywał na początku złożenie kwiatów pod tablicą na dawnym Umschlagplatzu. Tam już stały gaziki i budy. Krążyły milicyjne patrole. W pobliżu tablicy niebiesko było od mundurowych.
Mieliśmy żonkile. Podeszliśmy. Było już kilka osób. [...]
Do akcji wkroczył porucznik MO, nieduży, czerwonawy, energiczny.
– Proszę się rozejść – powiedział dziarskim głosem dowódcy.
Ludzie milczeli.
Ponowił polecenie.
Pierwszy odezwał się młody człowiek o ostrej, bladej twarzy.
– Stąd pojechała na śmierć cała moja rodzina – powiedział nie patrząc na porucznika.
Porucznik pomyślał chwilę.
– Rozumiem – rzekł – ale złożył już pan kwiatki, więc proszę odejść.
– Odejdę, kiedy zachcę – odparł młody mężczyzna. [...]
Porucznik zwrócił się nagle do chłopaka w ortalionowej kurtce, który również zbliżył się do tablicy.
– A wy co tu robicie?
– Modlę się za pomordowanych – odparł rezolutnie chłopak. Złożył dłonie i bezgłośnie zaczął poruszać ustami.
Porucznik był bezradny. Najwyraźniej otrzymał polecenie delikatnej interwencji. Szukał więc nowego konceptu. Na domiar złego po drugiej stronie jezdni stał jakiś cudzoziemiec (Żyd, dziennikarz?) z aparatem fotograficznym i śledził ten spór obywateli z władzą.
Postaliśmy jeszcze chwilę, po czym ruszyliśmy pod Pomnik.
Niebo było czyste, niebieskie. Niebiesko było też na placu – od milicyjnych mundurów.
Cały obszar dawnego getta był obstawiony”.
Trzydzieści jeden lat – dużo to czy mało? W każdym razie warto sięgnąć do takich opisów, również po to, by z innej perspektywy spojrzeć na dzisiejsze myślowe klisze, sympatie, antypatie i podziały.