W drugiej części pożegnalnej antologii zdjęć z komórki obrazki miały być pozawarszawskie, a tekstu mało – jedna anegdotka jednak podeszła na klawisze. Większość zdjęć pochodzi ze wspomnianej już Nokii 6020 z matrycą 0,3 Mpx, której używałem przed rokiem 2008. Na początek pejzaż.
Teraz nawiązanie do uśpionego, lecz bynajmniej nie zarzuconego cyklu poświęconego kościołom współczesnym. Poniżej fotka jednego z niezwyklejszych obiektów w tej kategorii, jakie zwiedziłem – hipernowczesnego betonowego Antoniuskirche w Bazylei. Ta wieża z surowego betonu jest, jak cały kościół, z lat 1925–27:
Z kolei zestaw zdjęć ze Starsburga, pięknego miasta, które już się na tym blogu fotograficznie pojawiało – w samych jego początkach. Kilkakrotnie się przewijającym motywem są znowu platany:
Zdjęcie powyżej też jest strasburskie – to widok na centrum (i blokowisko na bliższym planie) z peryferyjnych nieużytków. Obiekt lekko po lewej to wieża strasburskiej katedry w samym środku starego miasta; wieża ta, ukończona w roku 1439, ma 142 metry wysokości, o 2 więcej niż warszawski Marriott. Warto jednak zwrócić uwagę na towarzyszący jej las nowych wieżowców... Co, nie ma nowych wieżowców? No widać, że wieś...
Niżej jeszcze trzy razy Strasburg, choć niezbyt to widoczne.
Niżej jeszcze trzy razy Strasburg, choć niezbyt to widoczne.
Następne dwa zdjęcia dają okazję do zapowiedzianej anegdotki, a zarazem małego manifestu. Żywię sceptyczny stosunek do sztuki współczesnej – mam tu na myśli sztuki dawniej zwane pięknymi, nie na przykład muzykę. Uważam jednak, że w takich dziedzinach jak sztuka (no bo maksymy tej nie stosowałbym np. do zoofilii) dobrze jest coś poznać w stopniu dającym choćby minimalną orientację, zanim się przyjmie wobec tego zjawiska określony stosunek. W imię tej zasady kopsnąłem się kiedyś do niemieckiego miasta Kassel na wystawę Documenta, odbywajacą się co pięć lat i reklamowaną jako najważniejszy w ogóle przegląd sztuki współczesnej (tzn. współczesnego przepoczwarzenia sztuk pięknych). Żeby ktoś mnie nie wziął za przesadnego zapaleńca – nie jechałem z Warszawy do Kassel wyłącznie po to; z innych przyczyn będąc akurat w pobliżu, zaliczyłem tylko trzy czy cztery dodatkowe godziny w pociągu. Po obejrzeniu tej wystawy uważam się już za uprawnionego do twierdzenia, że sztuka współczesna, a ściśle biorąc – jej odmiana promowana przez międzynarodowe środowisko kuratorów, które opanowało główne państwowe instytucje muzealne i wystawiennicze, jest po prostu wielką ściemą, na ogół pozbawioną wszelkiej wartości innej niż poprawność polityczna. W Kassel strawne było wyłącznie to, co przejawiało przynajmniej poczucie humoru – tak jak dwa (z większego cyklu) dzieła poniżej, których autorem jest Romuald Hazoumè z Beninu. Do dzieł tych dodany był długi komentarz o tym, jak ważną rzeczą są w trudnym afrykańskim życiu wszelkie garnki, czajniki, bidony, pojemniki itd., w których nosi i przechowuje się wodę – oczywiście wierzę, że to święta prawda, niemniej to irytujące, że nawet takie sympatyczne i bezpretensjonalne obiekty nie mogą się obyć bez społecznie zaangażowanej gadki uzasadniającej umieszczenie ich na wystawie. Tak czy inaczej, ładne te maski z bidonów – choć po prawdzie, znam na Pradze gościa robiącego z plastikowych butelek i tekturowych pudeł nie gorsze rzeczy...
Dla odmiany – dwa wspomnienia z Kalwarii Pacławskiej.
Inna anegdota: pisałem niedawno w komentarzu, że prowadzę skrzętną statystykę skrajnych pojawów śniegu padającego w mojej obecności w Warszawie. Jak dotąd te skrajne daty, ustalone zresztą w niewielkim odstępie półtora roku, to 14 października i 3 maja – z czego wynika, że okres bezpieczny od śniegu (= mrozu) to ledwie pięć miesięcy i dziesięć dni (i może to jeszcze się skurczyć). 14 października 2009 roku była naprawdę wielka śnieżyca, która zastała mnie w pociągu mknącym z Warszawy Wschodniej przez Siedlce do Hajnówki; znalazłszy się wówczas na spokojnej wsi podlaskiej w powiecie łosickim, zrobiłem nazajutrz rano, czyli 15 października, te dokumentacyjne zdjęcia:
Z kolei do wątku komicznych wywieszek, obecnego również w pierwszej części antologii:
I dłuższy set do niewyczerpanego wątku polskich dworców kolejowych w wieku XXI – tym razem z dolnośląskich Malczyc:
daje się zauważyć pociąg do uwieczniania wulgaryzmów naściennych...
OdpowiedzUsuńzgadzam się z ogólnym oglądem tzw. sztuki współczesnej. koteria padlinożerców żerująca na tym ścierwie jest zatrważająca. korzystając z okazji, nie odmówię sobie wygłoszenia kolejny raz mojej uniwersalnej definicji sztuki współczesnej: w 90% składa się ona z opowiadania dowcipów, z których 90% jest na dodatek denne.
dzieła pana z Czarnego Lądu może i mieszczą się w tych 10% dowcipów niezłych.
ale, jak zauważyłeś, inni też wykorzystują 'ready-mades' w podobny sposób. Ja wspomnę naszego Władysława Hasiora, którego twórczość szczerze podziwiam.
Nie rozumiesz Wielkiej Sztuki, Niewrażliwcze! Ja tam regularnie chadzam na wystawy Wielkiej Sztuki i im większa sztuka, tym większe wrażenie, pod którym jestem. Amen.
UsuńEr - Napisałbyś np., że Julita Wójcik jest jak współczesny Savonarola - byłoby przynajmniej o czym podyskutować, a tak, to nuda. A wulgaryzmy naścienne i inne uważam za ważny element naszych czasów. Jestem zwolennikiem realizmu, już to kiedyś pisałem.
UsuńMarcin - robisz regularnie warszawskie wczorajidzisie i chodzisz regularnie na wystawy, więc zapewne nosisz też włosienicę i śpisz na desce nabitej kolcami...
hu de fak is Julita Wójcik? aha - tęcza. to nie jak Savonarola, tylko jak Prometeusz i jego wątroba. swoją drogą, czy Prometeusz nie jest patronem alkoholików?
Usuńa propos - poznałem kiedyś słynnego (!) KURATORA, S.C., i postanowiłem, że mu wygarnę o jego żerowaniu na ścierwie sztuki i normalnie przygwożdżę argumentacją z wyżyn moralnych mojej umysłowości, ale byłem zbyt nawalony, żeby ją (argumentację) sformułować. bo to było na jakimś weselu. tak więc - żerowanie ma się doskonale po dziś dzień.
Dobre z tym Prometeuszem.
Usuńbłąd: powinien być po prostu Feniks.
UsuńHa, ale fajne! Bońbowe foty, i widzę z podobnego początku jak moje blogowanie, odkryte zresztą 'dzięki' funkcji mojego Sony-(jeszcze wtedy)-Eriksona, którego lubiłem bardzo i któren sobie spoczywa obecnie snem wiecznym w szufladzie, albowiem miejsce zasłużonego sprzętu tam jest. Obok Zenita, Smieny, starych obiektywów, kolorowych filtrów, i różnych tam takich. Ha! Wystawę współczesną mogię zrobić.
OdpowiedzUsuńAparaty owszem, trzymam z sentymentu, mam nawet jeden sporo starszy niż Zenity i Smieny, ale zużyte komórki jeśli się gdzieś walają, to przez niedopatrzenie...
UsuńByłam w Strasburgu w środku lata, ale tylko w centrum, nie było widać bloków. I dobrze! Bo by mi popsuły wspomnienia ;)
OdpowiedzUsuńSą bloki, są... Nie lepsze niż u nas, ale akurat w Strsb. dość mało i rzeczywiście niewidoczne z centrum.
UsuńA znasz periodyk stacji Chrzypsko Wielkie? Wielki przegląd stacji i linii kolejowych XXI w.
OdpowiedzUsuńDzięki, pojęcia o tym nie miałem.
UsuńPodobne szybki pamiętam w licznych wizyt u mojej babci na Warmii, kasjer rano przychodził (jeszcze zaspany, bo mieszkał na stacji), szybki do góry przesuwał i sprzedawał bilety:) Ale tu chyba bardziej do przechowywania bagażu służyło szybkowe okienko?
OdpowiedzUsuńKto je tam wie...
Usuń