W opisywanym w tym cyklu pejzażu dewastacji, ruiny i niebytu dworców kolejowych Bielsko-Biała Główna jest od dawna dowodem na to, że tak być nie musi – że to, co rzeczywiste, nie jest konieczne. Dworzec ten jest przykładem normalności, co paradoksalne, bo w pejzażu okolicznej dewastacji jego stan jest całkowicie nienormalny – a jednak z jakiejś dłuższej i dalszej perspektywy należy uznać, że to właśnie jego stan jest normalny, gdy to, co dookoła normalne, jest nienormalne. Może to trochę skomplikowane, ale w porównaniu z polskim klimatem w grudniu – betka.
Zresztą opisywanie tej dewastacji, któremu oddawałem się całą duszą przy okazji Goczałkowic-Zdroju czy Wilkowic, już mi się znudziło, bo ile można? Oczywiście wiem też, że sytuacja jest dynamiczna. Wszystko idzie ku lepszemu, ludzkość jak rozpędzony czołg mknie ku świetlanej przyszłości itd., itp. Kiedy nieco ponad rok temu wpadłem na pomysł tego cyklu – uderzony po pierwsze lokalnym bogactwem kulturowym i pejzażowym, po drugie – użytecznością dobrze funkcjonującej linii kolejowej, dzięki której cały region, rozciągnięty na długość kilkuset kilometrów, obejmujący kilka krain geograficznych i historycznych, jest na wyciągnięcie ręki, po trzecie – stopniem dewastacji dworców kolejowych, będących przecież często zabytkami bardzo ważnymi z punktu widzenia lokalnej historii i kultury – kiedy więc nieco ponad rok temu wpadłem na pomysł tego cyklu i na potęgę fotografowałem całą linię, Bielsko-Biała Główna była na niej dokładnie jedynym dworcem naraz czynnym i czystym – z wyjątkiem Katowic, ale tamtejszy nowy dworzec, w 90% będący galerią handlową, to osobna historia, nie całkiem świetlana. Zdaje się, że dziś do tej listy dołączyła Pszczyna, choć gdy byłem w niej ostatni raz pod koniec lipca, dworzec, od dawna remontowany, był jeszcze zamknięty. Niebawem znów tam zajrzę.
Zresztą opisywanie tej dewastacji, któremu oddawałem się całą duszą przy okazji Goczałkowic-Zdroju czy Wilkowic, już mi się znudziło, bo ile można? Oczywiście wiem też, że sytuacja jest dynamiczna. Wszystko idzie ku lepszemu, ludzkość jak rozpędzony czołg mknie ku świetlanej przyszłości itd., itp. Kiedy nieco ponad rok temu wpadłem na pomysł tego cyklu – uderzony po pierwsze lokalnym bogactwem kulturowym i pejzażowym, po drugie – użytecznością dobrze funkcjonującej linii kolejowej, dzięki której cały region, rozciągnięty na długość kilkuset kilometrów, obejmujący kilka krain geograficznych i historycznych, jest na wyciągnięcie ręki, po trzecie – stopniem dewastacji dworców kolejowych, będących przecież często zabytkami bardzo ważnymi z punktu widzenia lokalnej historii i kultury – kiedy więc nieco ponad rok temu wpadłem na pomysł tego cyklu i na potęgę fotografowałem całą linię, Bielsko-Biała Główna była na niej dokładnie jedynym dworcem naraz czynnym i czystym – z wyjątkiem Katowic, ale tamtejszy nowy dworzec, w 90% będący galerią handlową, to osobna historia, nie całkiem świetlana. Zdaje się, że dziś do tej listy dołączyła Pszczyna, choć gdy byłem w niej ostatni raz pod koniec lipca, dworzec, od dawna remontowany, był jeszcze zamknięty. Niebawem znów tam zajrzę.
Bardzo skrótowa historia, żeby uczynić zadość zwyczajom z poprzednich postów. Obecny bielski dworzec, młodszy – bo pierwszy, z lat 50. XIX wieku, stoi nieopodal i jeszcze się nim tu zajmiemy – otwarto dokładnie 26 lutego 1890 roku. Okazją do budowy nowego gmachu było otwarcie dwa lata wcześniej Kolei Miast Śląskich i Galicyjskich z Frydka (dziś Frydek-Mistek w Czechach, wówczas na zachodniej granicy Śląska Cieszyńskiego) przez Cieszyn i Bielsko do Kalwarii Zebrzydowskiej, która miała już połączenie kolejowe z Krakowem. Dzięki tej linii Bielsko stało się stacją węzłową – już przedtem biegła przez miasto odnoga austriackiej Kolei Północnej doprowadzona tu w roku 1855 z Dziedzic, w 1878 wydłużona do Żywca (przy okazji wybudowano pod ścisłym centrum miasta tunel średnicowy zaczynający się niedaleko za dworcem, liczący 268 metrów, więc sporo krótszy od warszawskiego, ale też sporo starszy).
Moje pierwsze kontakty z Bielskiem – wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że zawrę kiedyś bliski związek (wyrażony m.in. metalowym przedmiotem o kształcie zbliżonym do kajdanek, noszonym na palcu serdecznym) z osobą w pewnym stopniu (w sumie niewielkim, ale uporczywym) będącą bielszczanką – miały miejsce na początku lat 90., gdy ferie szkolne spędzałem w oddalonym o kilkanaście kilometrów Szczyrku. W Bielsku wysiadaliśmy z pociągu i przesiadaliśmy się do pekaesu, ale ponieważ tamte lata cechowały się wyjątkowo ciepłymi, bezśnieżnymi zimami, w górach często nie było co robić – zasadniczym celem naszych wyjazdów były narty – i wobec tego Bielsko stawało się celem alternatywnym. Jeździliśmy tam z nudów, żeby pospacerować, zjeść pizzę, a raz nawet, pamiętam, golonkę. Z tamtych czasów pamiętam też dworzec opaćkany na żółto. Tak w historii dworca zapisał się Peerel: wszystko – mury zewnętrzne, ściany wewnątrz, nie wiem, czy nie okna i podłogi – opaćkane było żółtą farbą, olejną chyba. W latach 1997–2001 – wtedy w ogóle w Bielsku nie bywałem – dworzec przeszedł całkowitą renowację. Żółtą farbę usunięto; spod żółtego peerelu wydobyto na światło dzienne cegłę i cesarsko-królewskie polichromie we wnętrzach. Jak doszło do tego remontu w latach, gdy kolej wyłącznie w Polsce badziewiała i się zwijała, na nieubłaganej drodze ku świetlanej przyszłości przechodząc przez stadium mroku – nie wiem, nie chce mi się szukać w góglu. W każdym razie w remoncie na pewno partycypowało miasto, współfinansując go, a może też inspirując.
Dziś dworzec wygląda tak:
W tle Beskid Mały, bo to widok na południowy wschód:
Kolejne zdjęcie jest już nieaktualne, pochodzi z października 2013, kiedy remontowano jeden z peronów – wrzucam je jednak, bo pokazuje rzecz według mnie ważną, mianowicie życie na tej linii kolejowej. To godziny popołudniowe, gdy na pociąg czekają na przykład uczniowie wracający z Bielska do pobliskich miejscowości:
Na fasadzie odsłonięty jest sławny, często fotografowany napis, za peerelu niewidoczny:
Na fasadzie odsłonięty jest sławny, często fotografowany napis, za peerelu niewidoczny:
„Uprzywilejowana mająca pierwszeństwo” – nie wiem, co tłumacz miał na myśli. Według mnie „uprzywilejowana” to tyle co mająca cesarski (= państwowy) przywilej, czyli pozwolenie na działanie – w dzisiejszym języku: koncesję. W dzisiejszym języku byłaby to kolej koncesjonowana, ale dziś nikomu nie przyszłoby do głowy dawać w nazwie przedsiębiorstwa słowa „koncesjonowany”. Dziś bowiem żyjemy w czasach świetlanej przyszłości, a wtedy – w roku 1890 – po trosze trwało jeszcze niedobite truchło średniowiecza. Dziś jeśli coś jest koncesjonowane, to jest w jakimś stopniu szemrane. Autostrada koncesjonowana – to znaczy taka, na którą jakiś Kulczyk dostał koncesję od jakiegoś Kwaśniewskiego. W dzisiejszym języku – języku świetlanej przyszłości – to słowo jest dość brzydkie, gdyż opisuje rzeczywistość, której geneza jest troszeczkę mroczna, z piekła rodem. Jakiś Kulczyk, jakiś Kwaśniewski, jakieś koncesje – to wszystko nie jest jakieś bardzo chwalebne. W średniowieczu natomiast, którego przykład mamy tu z roku 1890, ta koncesja pochodzi od cesarza, a zatem pochodzi od samego Boga, bo cesarz jest Bożym pomazańcem. To, co jest kaiser und königl. uprzywilejowane, jest jakby konsekrowane, trochę święte, bardzo chwalebne. To słowo jest więc pożądane, nadaje się na nazwę handlową.
Architektura dworca jest w jakimś stopniu typowa, tzn. jest to projekt do pewnego stopnia powtarzalny w ramach ówczesnych kolei austriackich – nie wiem, w jakim dokładnie – jeśli był to szablon, to przeznaczony dla dużych stacji i chyba każdorazowo modyfikowany, nie tak jak budynki na małych stacjach, powtarzające się w identycznym kształcie. W każdym razie prawie identyczny dworzec jest w Cieszynie, po czeskiej dziś stronie:
Również wewnątrz panoszy się wydobyte spod peerelu średniowiecze, a nawet jeszcze dalsza przeszłość, bo polichromie są „w stylu pompejańskim”:
Są tu też jakieś średniowieczne symbole, insygnia, herbowe gady czy ptaki:
Nie wiem, co to za białe mięso – trochę podobne do austriackiego orła cesarskiego, który to drób był jednak dwugłowy. Te pozostałości średniowiecza – herby, godła, insygnia, proporce, feudalne przywileje – są dziś językiem prawie zapomnianym, studiowanym jeszcze w kółkach zainteresowań, jak graduały na każdą niedzielę roku czy inny chorał – zostawmy więc to kółkom.
Dla kontrastu ze średniowieczem są tu również elementy swojskie, prosto z PKP:
Architektura dworca jest w jakimś stopniu typowa, tzn. jest to projekt do pewnego stopnia powtarzalny w ramach ówczesnych kolei austriackich – nie wiem, w jakim dokładnie – jeśli był to szablon, to przeznaczony dla dużych stacji i chyba każdorazowo modyfikowany, nie tak jak budynki na małych stacjach, powtarzające się w identycznym kształcie. W każdym razie prawie identyczny dworzec jest w Cieszynie, po czeskiej dziś stronie:
Również wewnątrz panoszy się wydobyte spod peerelu średniowiecze, a nawet jeszcze dalsza przeszłość, bo polichromie są „w stylu pompejańskim”:
Są tu też jakieś średniowieczne symbole, insygnia, herbowe gady czy ptaki:
Nie wiem, co to za białe mięso – trochę podobne do austriackiego orła cesarskiego, który to drób był jednak dwugłowy. Te pozostałości średniowiecza – herby, godła, insygnia, proporce, feudalne przywileje – są dziś językiem prawie zapomnianym, studiowanym jeszcze w kółkach zainteresowań, jak graduały na każdą niedzielę roku czy inny chorał – zostawmy więc to kółkom.
Dla kontrastu ze średniowieczem są tu również elementy swojskie, prosto z PKP:
Oprócz plastikowych donic dość obrzydliwa jest posadzka z hipermarketowych płytek:
Na zakończenie tego przeglądu mały wczoraj i dziś z dwoma widokami schodów do przejścia podziemnego – to także wkład peerelu, estetycznie akurat niezły. Jesień 2013, a potem lato 2014 – w międzyczasie przejście wyremontowano:
Na zakończenie tego przeglądu mały wczoraj i dziś z dwoma widokami schodów do przejścia podziemnego – to także wkład peerelu, estetycznie akurat niezły. Jesień 2013, a potem lato 2014 – w międzyczasie przejście wyremontowano:
Trochę analogiczna sytuacja jak na Warszawie Zachodniej, gdzie też usunięto nieliczne elementy mające jakiś sens, pozostawiając (na razie) bezsensowną resztę.
To by było na tyle, ale stacji Bielsko-Biała Główna i jej bliskiej okolicy planuję poświęcić jeszcze kilka postów. Tymczasem, Czytelniku, Który Tu Dobrnąłeś – Wesołych Świąt! Następny post już po nich.
To by było na tyle, ale stacji Bielsko-Biała Główna i jej bliskiej okolicy planuję poświęcić jeszcze kilka postów. Tymczasem, Czytelniku, Który Tu Dobrnąłeś – Wesołych Świąt! Następny post już po nich.
O, trochę podobny do skierniewickiego, ale rzecz jasna piękniejszy!
OdpowiedzUsuńNie miałam pojęcia, że w Skierniewicach jest tej klasy dworzec:)
UsuńNie miałem pojęcia, że w Czeskim Cieszynie jest tej klasy dworzec :-)
UsuńTak, ten w Skierniewicach też jest ładny i faktycznie podobny, rozmiarem i planem prawie identyczny. Prawie ten sam okres i Kolej Warszawsko-Wiedeńska.
UsuńEch, ech, nasza kolej taka piękna i wspaniała jak zawsze... jak kocham kolej, tak dissuję pkp, pocztę polską i jeszcze parę obowiązkowych instytucji 'państwowych' (z małej litterki wszystko, bo duże vel wielkie litery im się nie należą).
OdpowiedzUsuńCóż, PKP - właściwie nie wiem, co to teraz znaczy.
Usuńdać małpie zegarek - przestanie się spóźniać.
OdpowiedzUsuńZeżre, będzie cykać pępkiem i powstanie nowy gatunek: Paranthropus cykcyk.
UsuńPopieram przedmówców. Oba dworce cacy. Acz skierniewicki lepiej pamiętam.
OdpowiedzUsuń