3 marca 2014

Jukace (Linia kolejowa 139, odc. 9)

Czas działa z właściwą sobie energią, zostały dwa dni karnawału, karnawał ma swoje prawa. Na te ostatnie dni rytm podróży regulowany rzutem kośćmi musi zostać wywrócony. Trzeba się spieszyć, żeby zdążyć przed końcem karnawału, bo co będzie dalej, nie wiadomo. Może wkrótce się okaże, że cały cyfrowy świat działał na syberyjski gaz i raptem przestał działać. W Microsofcie, który niedługo przed Końcem Ery Cyfrowej zdążył wchłonąć Nokię, role się odwrócą, firma wróci do macierzystej branży drwalsko-tartacznej, drewno bowiem, jako cenny materiał opałowy, stanie się wyjątkowo chodliwe. Papierowe wydruki Wikipedii, niestety wszystkie cząstkowe, osiągną niebotyczne ceny. Na wikigiełdzie zajmującej dziedziniec przed starym gmachem BUW za zszywkę dziesięciu haseł z jednej dyscypliny studenci będą płacili rąbaniem taczki drewna, studentki praniem kilo bielizny na tarze, doktorzy przed habilitacją godziną pełnej obsługi kamerdynerskiej w pakiecie z czyszczeniem butów, obieraniem ziemniaków i masażem stóp. Całość Wikipedii NASA przechowa na jedynym komputerze napędzanym olejowym agregatem prądotwórczym, otoczonym taką pieczą jak ogień u ludzi z Cro-Magnon, lecz jej wydruk po tej stronie Atlantyku nie będzie możliwy wskutek upadku techniki zecerstwa przy równoczesnym braku rezerw energii elektrycznej na skład komputerowy. Zresztą programy do składu, w najnowszej wersji pakietu Adobe CS7 dostępne wyłącznie z chmury, wobec wyparowania tejże automatycznie znikną. Mark Zuckerberg otworzy stragan z watą cukrową. Firmie Google pozostaną drobne szmugle.

I będzie trzeba się pogodzić z brakiem dwóch postów Marcina na śniadanie, czas przeznaczany na ich lekturę zużywając odtąd na rozpalenie w kozie. Tylko szczęśliwcy zamieszkali w nieremontowanych kamienicach komunalnych będą się cieszyli luksusową kuchnią węglową. Cena za metr dwupokojowego mieszkania w najbardziej wziętym rejonie między Inżynierską, Wileńską, Szwedzką, Strzelecką, 11 Listopada będzie siedmiokrotnie wyższa niż w Miasteczku Wilanów. Działalność rzemieślniczą wznowi Huta Warszawa, przetapiająca bezużyteczne SUV-y, dowożone do niej zaprzęgami riksz, na żeliwne piece, brony i lemiesze.

Ale na razie karnawał. Zamiast zdjęć tym razem film przedstawiający zakończenie Jukacy – noworocznego kolędowania na Zabłociu, w dzielnicy Żywca położonej na lewym brzegu Soły.



(Najlepiej obejrzeć film w YouTubie, klikając ją na dole okienka. W drodze z mojego komputera do YouTube coś dziwnego stało się z barwami, zwłaszcza z czerwieniami, które wszystkie stały się pomarańczowe – zapobiegać temu na razie nie potrafię).

Wszystkie ujęcia są z ulicy Dworcowej, biegnącej od dworca kolejowego do mostu na Sole. Zabłocie, przed 1950 rokiem samodzielna wieś, jest właściwie nieświetnym przedmieściem, mimo że prowadzi przez nie droga do dworca, oddalonego od środka miasta. W tej biedniejszej dzielnicy zachowała się tradycja, która w samym Żywcu zanikła. Ściśle przestrzeganą granicą działania Jukacy jest most na Sole, na którym kończy się ich rewir. Jukacami są wyłącznie mężczyźni i wyłącznie kawalerzy; obrzęd trwa całą noc, jeśli wierzyć opisom (przepisany skądś tekst na Wikipedii w kilku punktach nie zgadza się z tym, co na własne oczy widziałem). Więcej nie piszę, bo nie wiem.
 
Jukace obejrzałem pierwszy raz w zeszłym roku zupełnym przypadkiem. Chcieliśmy 1 stycznia zrobić jakąś wycieczkę. Wsiedliśmy do pociągu i pojechaliśmy do Żywca, dotarliśmy tam po jedenastej. Idąc ulicą Dworcową ku żywieckiej starówce, zaczęliśmy napotykać dziwnie ubrane postaci dzwoniące dzwoneczkami, strzelające z biczy i tańczące na środku ulicy. Nagle znaleźliśmy się w samym środku czegoś fantastycznego akustycznie, wizualnie i teatralnie. Samo brzmienie tego obrzędu – bardzo głośne strzelanie z biczy w połączeniu z ciągłym odgłosem dzwonków – jest czymś magnetycznym, odwołującym się do atawizmów zmagazynowanych w nas przez tysiąclecia pasterstwa. Patrząc wtedy na Jukace, miałem łzy w oczach. Ogólnie biorąc, uważam, że żyję w kraju spustoszonym kulturowo, w którym dwudziestowieczne kataklizmy spowodowały między innymi zanik lokalnych tradycji. Obrazy niepowtarzalnych ulicznych karnawałów albo tradycji pokutnych w jakiejś Hiszpanii czy w południowych Włoszech są dla nas egzotyczne, zupełnie nam obce nie przez to, że my nie ganiamy się z bykami ani nie tniemy publicznie batami po plecach, lecz przez to, że w ogóle niczego zbiorowo nie celebrujemy poza murami kościołów. Na ulicy Dworcowej w Żywcu-Zabłociu zupełnie niespodziewanie znalazłem się w innym świecie, w którym tradycja żyje. Jestem w Hiszpanii! Jestem w Hiszpanii! – wykrzykiwałem zdumiony. 

(Interesujące przy tym, że obrzęd jest poza samym Żywcem zupełnie nieznany, nie wiedział o nim żaden z pytanych przeze mnie warszawskich, inteligenckich znajomych, choć wszyscy albo większość słyszeli o indyku na 4 lipca, bykach w Pampelunie i bitwie na pomidory w Buñol. Atmosfera powoli się zmienia, ale wszelkie zainteresowanie polską kulturą ludową nadal jest dużym obciachem).

W tym roku 1 stycznia wróciłem na Zabłocie już tylko po to, by oglądać Jukace. Nakręcony kompaktowym aparacikiem film, którym państwa raczę, jest pierwszym, jaki sam zmontowałem i publikuję – proszę o wyrozumiałość.

13 komentarzy:

  1. zanim obejrzę film, pogratuluję znów wybitnego wpisu. obydwie bowiem jego części znajduję poruszającymi. mam oczywiście uwagi: nie zgodzę się, że " wszelkie zainteresowanie polską kulturą ludową nadal jest dużym obciachem". sam dobrze znasz środowisko związane z Domem Tańca, festiwalem mazurkowym, wydawnictwami Bieńskowskiego itd. - może nie jest to supertrendowe, ale na pewno już od dawna nie obciachowe.

    dobrze, że odnalazłeś taką żywą jeszcze tradycję, o której faktycznie dotąd nie słyszałem.

    druga sprawa, to trafność (?) wizji apokaliptycznej, wyjąwszy może jej warszawocentryzm. czy wiesz, że już od kilku lat mam istną obsesję na punkcie budowania kuchni węglowych, pieców kaflowych, pompy ręcznej w piwnicy etc. może to naiwność, bo jak system dupnie, to i kuchnia nie pomoże. poza tym są w sprzedaży kozy i im podobne urządzenia przenośne. ale gdy raz zdarzył się klient, który otwarcie powiedział: w kuchni, oprócz urządzeń na gaz, ma być płyta z fajerkami. to bardzo dobrze go rozumiałem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Furda kuchnia, gorzej, że blog pójdzie w niebyt.

      Teraz, owszem, znam, ale sam wiem, jak na to zareagowałem, gdy ok. dziesięć lat temu ktoś mi pierwszy raz zaproponował zatańczenie oberka. Piszę, że atmosfera powoli się zmienia.

      Usuń
    2. no tak, przecież widziałem, jak tańczyłeś oberka w Jarosławiu w 2004, a więc właśnie 10 lat temu.

      Usuń
  2. Nie poddam się. Będę robić posty na starych biletach PKP, tych kartonowych, z dziurką w środku.

    Bardzo ładny wpis, pozdrawiam z elektrowstrząsów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jak te posły po świecie roześlesz, jak je roześlesz, gdy światłowody będą wodzić ciemność?

      Elektrowstrząsów też już nie będzie. Zostanie puszczanie krwi.

      Usuń
  3. Zupełnie nie znałam tej tradycji!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na to liczyłem, tzn. głupio by wyszło, gdyby się okazało, że tylko ja jej nie znałem ;)

      Usuń
  4. W życiu o czymś takim jak Jukace nie słyszałem. Chwała Ci autorze Piotrze za rozpropagowanie tej wesołej tradycyji w naszem smutnem narodzie.
    PS. Jako się rzekło na blogu Er'a - ja nie zbieram chrustu, liczę na szybkie zakończenie historii świata w postaci atomowej. Za dużo się o wojnach człowiek naczytał i naoglądał, żeby mieć jakieś złudzenia przeżycia. Parę dni w te czy wewte - w moim wieku już niewielka różnica ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ćwierć wieku temu nasz naród powszechnie się uważał za najweselszy barak w obozie, może nie jesteśmy z natury tacy znowu smutni – chyba że posmutnieliśmy przez te dwadzieścia pięć lat.

      Wojna wojną, ale jakiś nagły kataklizm o charakterze niezbrodniczym, lecz usuwający to wszystko, do czego się całkiem niedawno przyzwyczailiśmy - to by było w sumie ciekawe przeżycie.

      Usuń
    2. oczywiście, w przypadku konfliktu nuklearnego należy "nakryć się białą tkaniną i czołgać w stronę cmentarza", zresztą i nie tylko w takim...

      zainteresowanym polecam film "The Road", jeden z niewielu możliwych filmów holiłódzkich ostatnich lat, jakie widziałżem.
      ach, nie, zapomniałem, że już nie ma wypożyczalni DVD...

      Usuń
    3. ...a jeszcze z żadnej nie zdążyłem skorzystać...

      Usuń
  5. Piszesz o zaniku lokalnych tradycji w XX wieku - Śmigus Dyngus zamarł w Warszawie dopiero w XXI wieku, ostatnimi laty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E, no jak? Ja polewam, wypracowałem nawet własną technikę narzędziową.
      Czekanie na przystanku, aż autobus otworzy drzwi, i lanie po ludziach z wiader – to jest pewna przesada, ale łagodniejsze formy Dyngusa mają się chyba dobrze.
      Inna rzecz, że z tym dniem wiązało się dużo innych tradycji, które nie wiem, gdzie i czy są jeszcze kultywowane, ale na pewno nie w W-wie.

      Usuń