1 czerwca 2014

Pożegnanie z komórką (1: Warszawa)

Z okazji Dnia Dziecka przygotowałem dla Sz.P. Czytelników odcinek specjalny w tonie lekkim, będący też kolejnym etapem zagracania bloga i grzebania nadziei na jego tematyczną spójność. Dwa miesiące temu skończyła się w moim życiu pewna epoka, a zarazem zaczęła się inna, o niewiadomym jeszcze sensie – mianowicie przestałem być użytkownikiem komórki, stałem się – smartfona. Proszę mi wierzyć, że to nie z gadżeciarstwa – pokornie przyjmuję, co duch dziejów mi daje. Ostatniej komórki, którą była Nokia E52, używałem trzy i pół roku; mogę ten model szczerze i bezinteresownie pochwalić za solidność. Rok przed końcem użytkowania mój syn odgryzł komórce jeden klawisz, co w żaden sposób nie wpłynęło na jej działanie (to, co pod spodem, daje się naciskać bez klawisza). Niedługo potem syn, kontynuując swe badania świata, wrzucił komórkę do sedesu; wyłowiłem ją, rozłożyłem i wysuszyłem, po czym nadal działała bez zarzutu, z tym że codziennie rozładowywała się bateria. To właśnie skłoniło mnie do potwornie nudnej operacji zawarcia z operatorem nowej umowy i uzyskania nowego sprzętu – po czym starej komórce dolegliwość przeszła, tak że właściwie mógłbym nadal jej używać. Wyjmując z kieszeni nieco już ściachaną Nokię E52 z odgryzionym klawiszem, zauważałem jednak ostatnio, jak zmienia się ton i spojrzenie rozmówców, odnoszących się teraz do mnie z lekkim pobłażaniem. Gdyby chodziło tylko o mnie, odwzajemniałbym się wyłącznie tym, na co takie spojrzenia zasługują, czyli bezbrzeżną pogardą – ale zdarza mi się reprezentować jakieś ludzkie grupy, którym nie chcę szkodzić. Koniec końców, mam więc smartfona; przyznaję, jest to zupełnie inne narzędzie, między innymi posuwające naprzód dzieło dezalfabetyzacji człowieka, bo w toalecie, zamiast czytać gazetę, można teraz wygodnie surfować po necie, oglądać filmy z youtuba itd.

Przy okazji jednak zamknięty został inny rozdział: Fotki z komórki. Pierwszą moją komórką z aparatem była Nokia 6020 z matrycą 0,3 Mpx; to było w latach 2006–08, gdy żyłem jeszcze w pomroce poglądu, że prawdziwa fotografia jest analogowa i czarno-biała. Komórką fotografowałem rzadko i głównie dla dowcipu, niezmiernie jednak polubiłem te zdjęcia ze względu na efekt, jaki dawała prymitywność narzędzia przechodząca w wartość dodaną – trochę jak, nie przymierzając, z camerą obscurą, po dziś dzień mającą entuzjastów. Wszystkie moje późniejsze komórki miały już aparat od tej pierwszej dużo „lepszy”, a zarazem od prawdziwego aparatu nieporównywalnie gorszy, czyli po prostu kiepski, i zdjęcia z nich były właśnie kiepskie, gdy zdjęcia z tej pierwszej bywały w swej prymitywności interesujące. 

Na pożegnanie epoki zatem mała antologia zdjęć z komórki, na ogół przypadkowo zachowanych, bo jak zwykle dopiero z perspektywy czasu przyszło mi do głowy, że coś warto utrwalić. W dzisiejszym odcinku zdjęcia warszawskie, w kolejnym niewarszawskie. Wszystkie wrzucam bez najmniejszej obróbki, z wyjątkiem dodania podpisu.
Na początek wiadomo co – zdjęcie jest z 6 grudnia 2006 roku.
Zapewne tu już mniej jasne, co to – jest to mianowicie główne wejście na dworzec PKP Warszawa Stadion przed jego czyszczeniem ogniem i wiejadłem. Niezmiernie żałuję, że mało wówczas dokumentowałem fotograficznie tę okolicę; wydawało mi się, że wszystko jest tam tysiąc razy obcykane, bo przecież po stadionie łaziły już w tych latach zagraniczne wycieczki.

Nie pamiętam, skąd jest kolejne zdjęcie – być może nie z Warszawy, umieszczam je jednak w tym miejscu ze względu na tematykę dworcową. W każdym razie nic nie zostało tu fotograficznie przeinaczone ani odwrócone – taki był widok:
Jeszcze dwa zdjęcia z okolicy dworca Stadion, ale już z Nokii E52. Kwiecień 2011 i ostatnie chwile wietnamskiego świata w Porcie Praskim:
Zmieniamy temat:
Z dużym zdziwieniem znalezione wspomnienie z Banku Landaua przy Senatorskiej, gdzie kiedyś mieścił się Instytut Francuski. Przez lata miałem z tym budynkiem niemal codzienny kontakt, lecz nie przyszło mi w porę do głowy robić zdjęcia. Podczas kursów francuskiego rysowałem nawet tamtejsze cudowne drzwi i framugi, ale rysownik ze mnie marny. Teraz zaś jeden z niewielu w Warszawie zabytków z autentycznym secesyjnym detalem we wnętrzach stoi pusty i zamknięty...
16 czerwca 2009.
Powyższe dwa zdjęcia powstały podczas zimowej wycieczki – roku nie pamiętam – do wylotu kolektora bielańskiego w celu obejrzenia zimujących tam ptaków, w tym zwłaszcza mitycznego orła bielika. Orła nie widzieliśmy, natomiast ku radości mej towarzyszki wypatrzony został tracz bielaczek, też rzadki zwierzaczek.
A tu już bardzo śnieżna zima roku 2010. Zdjęcie przedstawia ładny dom na rogu ulic Angorskiej i Saskiej, którego elewacja została zresztą w międzyczasie kulturalnie wyremontowana (bez styro i na śnieżną biel). Na kolejnym zdjęciu widok w inną stronę z tego samego miejsca, na jeszcze kolejnym – ta sama zima, a ulicy chyba podpisywać nie trzeba.
Zmiana stanu skupienia:
Zdjęcie zrobione z Poniatoszczaka podczas wysokiej wody na początku września 2010; był to sam początek boomu plażowego, ale już wówczas nie brakowało wytrwałych zawodniczek. 

Na kolejnych dwóch obrazkach znów obiekt już nieistniejący – szkielet praskiej rzeźni, rozebrany bodaj dwa lata temu:
To było miejsce magiczne – cała ta pustać w środku miasta. Pusto zresztą nadal tam jest, ale gdy stanął płot dewelopera, znikła magia... Z innej beczki:
Sfotografowałem to jako komiczną żenadę, ale jest to zarazem dokument ze świata katalogów kartkowych, który także odszedł już w przeszłość... Zdjęcie z Biblioteki Narodowej. Napis z kolejnego obrazka, wiszący kiedyś na drzwiach sklepu spożywczego przy Belwederskiej (między Grottgera a Spacerową), zdobył dużą popularność – co najmniej dwukrotnie widziałem w necie jego zdjęcia, ale mam też własne:
Z beczki jeszcze innej – piec w mieszkaniu przy Targowej 32, zamieszkiwanym kiedyś przez znajomych... Ech, też nie pofotografowałem.
Inny dokument czasu – instalacja pt. Prezydent i premier wykonana przez mą przyjaciółkę w roku 2007. Nie jestem pewien, czy dziś ten dowcip wciąż śmieszy...
Teraz troszkę przyrody. To pole rzepaku leżało albo w Warszawie, albo tuż pod nią – zdjęcie z majowej wycieczki rowerowej do Konstancina w roku 2008:
A to – zupełnie nie wiem, kiedy i gdzie:
Wreszcie trzy zdjęcia domowe, czyli także warszawskie. Autoportret:
To przedświąteczne zdjęcie zawsze bardzo lubiłem:
Lubiłem również ten uśmiech:

24 komentarze:

  1. Ciekawe archiwa ze starej komórki. Ja miałem foty na Siemensie z 2005 r., ale nie umiałem przenieść na komputer, potem komóry się pozbyłem. Żałuję. Zdjęcie z plażowiczką super:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ..i tęcza też 'zajebista' ;)

      Usuń
    2. Dzięki.
      Przeniesienie jest proste, ale ciekawe, jak długo systemy operacyjne będą czytać dzisiejsze jpegi. Filmów z moich starych komórek Windows 7 już nie otwiera, pewnie mogę ściągnąć jakieś dodatki otwierające te formaty, ale to mnie przerasta.

      Usuń
    3. Jest tyle zdjęć w tym formacie, że raczej zawsze będą czytać. Poza tym format świetny pod względem relacji kompresji do jakości.
      W domowych warunkach przeniesienie nie było proste, bo żaden komputer nie wykrywał telefonu, a "opcji" z kartą pamięci w ogóle nie było.
      Odnośnie kodeków to chyba K-Lite Codec Pack :)

      Usuń
    4. Zawsze będą czytać - pażywiom, uwidim... ;)

      Usuń
  2. No bardzo ładna kryptoreklamowa zapiska! Telefony zmieniam częściej, bo w sumie pan operator mi 'wciska', i każdy następny jest niby lepszy, ale jednak czegoś tam brakuje, co miał starszy.
    Komórka ma u mnie zresztą nie-do-przecenienia udział w blogowaniu - to właśnie stary SE 902 (chyba) miał taką funkcję sam w sobie i to z niego powstały pierwsze foty na stolicy i okolicy, a nawet nie tyle foty co całe posty. A nie był to jeszcze wcale smarfą, o nie!

    PS. Cały czas łapię się na żalu, że się nie uwieczniało okolic dnia codziennego, których już dziś nie ma, albo się mocno zmieniły. Więc teraz (choć nie lubię) robię sobie czasem minikronikę do potrzeb własnych, czyli do nigdy-zobaczenia ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś najbliższą okolicę dnia codziennego uwieczniałem w sposób nieco maniacki: gdy nabyłem drugą analogową praktikę, lepszą od pierwszej przez jakiś nieco nowocześniejszy światłomierz (już nie pamiętam, o co chodziło, ta pierwsza też miała elektroniczny), pierwszą ustawiłem na małym statywiku na parapecie i przez rok codziennie fotografowałem nią podwórze, o ile byłem w W-wie. Po czym... nigdy nie odbiłem ani jednego z tych zdjęć. Ale mam negatywy :)

      Usuń
  3. Moją ostatnią standardową komórką także była Nokia E52 i także ją polecam - była odporna na mnie a mam na sprzęt wysoce destrukcyjny wpływ. Smartfona mam od jakiegoś roku z groszami i nie zamieniłbym się teraz z powrotem na starą komórkę - najwyżej na lepszego smarftona.

    Nokię E52 miałem dwa lata (okres abonamentowy; potem oddałem komuś z rodziny) i bateria trzymała mega długo, czego nie mogę powiedzieć o smartfonowych. Może kiedyś skonstruują bardziej wytrzymałe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze miałem z E52 jedno śmieszne zajście: oczywiście x razy upadała mi z różnych wysokości, a nawet z jadącego roweru – i nic. Raz upadła z brzęknięciem, bo przy upadku oddzielił się tył zasłaniający baterię, i obecny przy tym kolega totalnie się zdziwił tym brzęknięciem – był przekonany, że wszystkie komórki są plastikowe, metalowe nie istnieją. No tak, wyszła niechcący reklama, ale jestem naprawdę z zupełnie innej branży...

      Usuń
    2. Gdybym miał wymienić produkty, których NIE polecam, musiałbym założyć osobnego bloga :)

      Usuń
  4. Ostatnio w towarzystwie nowopoznanych osób zobaczyłam, że prawie wszyscy mieli tradycyjne komórki i było to dla mnie szokiem:) myślałam, że komórki są w mniejszości :D ja mam od jakiegoś czasu smartfona z ogromnym wyświetlaczem, dawniej znajomi się ze mnie śmiali, że mam dachówkę, teraz sami sobie takie duże kupują:D Jednak jeśli chodzi o zdjęcia, to jestem w grupie tych co twierdzą, że nic z tradycyjnym aparatem nie może się równać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim towarzystwie jest zwykle pół na pół. Ale z takiego, co sobie pierwszy kupił ajfona, wszyscy się śmieli za plecami :-|

      Usuń
    2. To nie o to chodzi, kto co kupił. Ale pamiętam imprezę, na której kiedyś byłem. Jeden z jej uczestników miał smartfona, wówczas nowość, i podczas gdy inni ludzie spędzali imprezę w sposób tradycyjny, tzn gadali, jedli i pili, on biegał między nimi i chwalił się, jak to zajebiście widać coś tam na jutjubie i czy widzieliśmy już jego nowy telefon. Trudno się było nie śmiać.

      Usuń
    3. Może się równać - komóra właśnie ;D Dzisiaj już tak:)

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. (odnośnie wpisu Iv) ;)

      Usuń
  5. Autoportret wyśmienity, miło tak stanąć face to face;)

    Byłam przez 12 lata wierna Nokii i dałam sie namówić do zdrady marki, przechodząc na smartfona tej jesieni, mianowicie wybrałam HTC.
    Zdjęć komórka w zasadzie nie robiłam, chyba że gwoli dokumentacji, dla siebie i to sie nie zmieniło.
    A na smartfona przesiadłam się, bo raz, że bateria mi juz padała, a dwa - zachciało mi sie aplikacji potrzebnej do parkowania mobilnego, no i mam, i korzystam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co to jest parkowanie mobilne?

      Usuń
    2. A to znaczy, ze nie trzeba miec, parkujac, drobnych do parkomatow i ze wreszcie placi sie za rzeczywisty czas parkowania;)

      Usuń
    3. :-o No to w tym wypadku nie nadążam za swoją epoką... Ale już sobie wyobraziłem mobilnie zaparkowany samochód, który sam się przestawia z miejsca na miejsce i podąża za Tobą, gdy się gdzieś przemieszczasz na piechotę, żeby zawsze być w pobliżu ;)

      Usuń
    4. Zazdroszczę wyobraźni:)

      Usuń
    5. Zdjęcie tablicy dworcowej pochodzi z najbrudniejszego chyba dworca w Polsce, w Jarosławiu - są trzy Przeworski, Przemyśl, Munina, Jaworowy Potok...

      Usuń
    6. O! Dzięki, to się na pewno zgadza, bo w Jarosławiu wa tamtych latach bywałem.
      Najbrudniejszego – nie. Polecam w tej kategorii Bytom, chociaż podobno niedawno się wreszcie za niego wzięli i zaczęli czyścić – ale jeszcze w styczniu tego roku można tam było zemdleć od smrodu, próbując się przedostać na peron.

      Usuń
    7. W zakresie smrodu tam wcale nie było źle, chodzi mi o zakurzenie elewacji, szyb i elementów wystroju. Aż prosiło się zostać myjkociśnienieniowo-terrorystą.

      Usuń