14 listopada 2013

Nagrobek Konstantego i Leona Wojciechowskich

Listopad – pora cmentarna. W związku z tym post okolicznościowy – co prawda cmentarny jest zwłaszcza początek listopada, ale potraktujmy to nierestrykcyjnie.

Powązki lubię bardzo. Od dziecka odwiedzam je co najmniej raz na rok, ale poza odwiedzinami rytualnymi już jako uczeń liceum wyprawiałem się tam – nie sam: w towarzystwie kolegi o podobnych skłonnościach – również w celu spacerowo-poznawczym, czyli dla rozrywki. Haratamy w gałę, chłopaki? – Nie, my dziś na spacer na Powązki. Albo taka próba zagajenia z koleżanką: Poszłabyś ze mną na Powązki? Raz spędzałem też wagary na sąsiednim Cmentarzu Żydowskim – pamiętam, gdyż było to zimą, nie miałem rękawiczek i skóra na dłoniach popękała mi do krwi. Ale najintensywniejszy związek z Powązkami przeżyłem jedenaście lat temu, gdy pochowana tam została bardzo mi bliska osoba. Jak wielu ludzi w takiej sytuacji, przez kilka miesięcy często odwiedzałem grób, co siłą rzeczy łączyło się ze spacerem po cmentarzu. Z czasem te spacery stały się atrakcją samą w sobie, chodziłem na nie dla samych Powązek. W dodatku zbiegło się to w moim życiu z odpałem ornitologicznym – przy okazji odkryłem, że Powązki  – liściasty starodrzew w środku miasta – są doskonałym miejscem na podpatrywanie ptaków. Pod koniec tego kilkumiesięcznego okresu chodziłem więc po Powązkach z lornetką, równie często patrząc w górę, w korony drzew, co w dół, na nagrobki.

Szczególność Powązek polega na tym, że to jedyne miejsce w starej lewobrzeżnej Warszawie – w tej z granicach sprzed 1916 roku – gdzie można mieć złudzenie, że nie było całej katastrofy miasta, zagłady domów, ulic, mieszkań, sklepów, bibliotek, zagłady mieszkańców, wymiany ludności, peerelu. To jedyne miejsce, gdzie zachowana jest ciągłość, a także jedyne miejsce, gdzie w kształcie nagrobków trwa dziewiętnastowieczne miasto ze swym genialnym nagromadzeniem stylów, eklektyzmem, ornamentyką, różnorodnością, przenikaniem się literatury z architekturą (czy w tym wypadku – tylko z rzeźbą); miasto bez architektonicznej typizacji. Co więcej, można tu mieć złudzenie, że nie było przepuszczenia narodu przez maszynkę do mięsa, z której wyłoniła się względnie jednolita masa. Na Powązkach trwają dawne stany i godności. Idąc, kłaniamy się na lewo i prawo, jak na balu. Gdzie nie spojrzeć, same rangi. Po lewej pan hrabia, po prawej pan ordynat. Po lewej tajny radca, po prawej emeryt. Tu szewc Hiszpański, tam asesor Wścieklica.

Z takiego cmentarza dziś jeden nagrobek, zapamiętany z dawnych spacerów.
Inskrypcje również na żywo nie są najłatwiejsze do odczytania: Leon Wojciechowski | 11/IV 1843 – 15/IV 1900; Konstanty Wojciechowski | architekt | 8/10 1841   29/XII 1910.

Nie chcę powielać słowami tego, co widać na zdjęciach; spiętrzenie kamiennych brył i grę ich fakturą uważam za wspaniałe. Autorem nagrobka jest Zygmunt Otto. Sam architekt Konstanty Wojciechowski był projektantem licznych kościołów; Wikipedia wymienia dziesięć jego własnych projektów (nie licząc przebudów) i cała ta dziesiątka to piękne neogotyki. W Warszawie stoi jeden, mianowicie kościół parafialny w Zerzniu – dzielnicy Warszawy, o której, przypuszczam, 90% warszawiaków nigdy nie słyszało. Wojciechowski był też działaczem zasłużonego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości (jego syn Jarosław, też architekt, kierował restauracją kamienicy Baryczków, siedziby Towarzystwa, i stał w nim na czele Pracowni Inwentaryzacji). Kim był Leon Wojciechowski – z dat życia wnioskuję, że brat Konstantego – nie mam zielonego pojęcia.

Jaki światopogląd, jakie wybory myślowe wyraża ten nagrobek? Co oznacza wieńcząca go swastyka, do czego nawiązuje urna? Czy z faktu, że Wojciechowski zaprojektował tuzin czy więcej kościołów i drugie tyle przebudował, wynika, że był prawowiernym katolikiem, a swastyka to stylizowany krzyż? A może z chrześcijaństwem łączył jakieś kulty starożytne czy wschodnie? Może wierzył w nieokreślone siły (duchowe, materialne czy materialistyczno-dialektyczne), których przychylność miała zjednywać swastyka? Może był ateistą-sceptykiem, a symboli używał, by się zabawić formą? W niebywałym melanżu światopoglądów z lat 1848–1914 możliwe jest właściwie wszystko. Dzisiejsze podziały ideowe są mniej skomplikowane (przygotowałem szczegółową rozpiskę, ale asystentka doradza mi, bym się wstrzymał, bo jeszcze kogoś urażę). I rzadko produkujemy równie ciekawe nagrobki.

17 komentarzy:

  1. Pięknie napisałeś o Powązkach. Dla mnie to też miejsce szczególne, chociaż nie mam tam pochowanego nikogo bliskiego. Lubię tam połazić po prostu bez celu, szczególnie jak jest gorąco. I mam do dziś koleżankę, która dzwoni i pyta: to co, spacerek na Powązki?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dodać, że nagrobek bardzo mi się podoba.

      Usuń
    2. Noooooooo prooooooszę. Ciekawe, czy są jakieś psychologiczne związki między skłonnością do cmentarzy i do blogowania ;)

      Usuń
  2. uwagi o reliktowym (w znaczeniu jak w biologii, a nie dosłowno-kościanym) charakterze Podwiązek bardzo cenne i godne zanotawania kredą w kominie i w warszawistycznym kąciku świadomości!

    nagrobek kunsztowny, lecz nic dziwnego, bo - jak niedawno miałem już okazję zeznać - lata około 1910 - 1930 to najlepszy okres dla architektury, ale i rzeźby, malarstwa i takich tam.

    sam bywam rzadko na tym kładliszczu, przez co znam je dość słabo. moi przodkowie leżą na bardziej proletariackich cmentarzach po obu stronach rzeki. ba, na sąsiednim cmentarzu żydowskim nie byłem jeszcze nigdy.

    ale tutaj poniekąd kieruję się zasadą, żeby zostawić sobie jeszcze coś w mym mieście do obejrzenia "na później" (skądinąd zresztą lista jest długa).

    melanż ideowy zaiste był niezwykły. można powiedzieć - był to stary New Age. sam Bolesław Bieru na przykład należał pod wpływem Jana Hempla do jakiejś sekty czcicieli słońca.
    o przed-na-zistowskiej symbolice swastyki stoi też jak byk na tablicy w schronisku Murowaniec, które miałem rozkosz odwiedzić niedawno. napis jest dwujęzyczny - nie dziwota - zważywszy, że motyw hakenkrojca zdobi balustradę tamtejszej klatki schodowej oraz nieodległy pomniczek zasypanego pod Kościelcem lawiną Mieczysława Karłowicza. ot, pognałem na ciągu skojarzeń.

    zresztą, przypomina mi to pewną anegdotę z własnej kariery, którą jednak zachowam również na później, jako materiał na osobny wpis, bo jest komiczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1910-30 - z architekturą chyba też tak sądzę. Z malarstwem - wolę +/- pięćset lat wcześniej.

      Czy Twoje niedokształcenie w temacie cmentarza żydowskiego wynika z opłakanego zwyczaju niewagarowania?

      "ale tutaj poniekąd kieruję się zasadą, żeby zostawić sobie jeszcze coś w mym mieście do obejrzenia "na później" - słusznie, stosuję to do Starówki.

      Usuń
    2. A z tym Karłowiczem to ciekawy trop, bo okres dokładnie ten sam. On to z jakiejś góralszczyzny wziął, zdaje się.

      Usuń
    3. he, no jasne, że 500 lat wcześniej. albo - niech! - nawet 600.
      miałem na myśli szeroko i głęboko pojętą współczesność. Modigliani, Schiele Egon, Picasso monokolorowy (trochę przed 1910), formiści u nas i tak dalej.

      wagarowałem, a jakże, tylko po prostu zazwyczaj jechałem do domu. nikt mnie nie zaprosił na cmentarzex, a już zwłaszcza nie wyautowani kosmici pełni buntu i naporu.

      on? to Karłowicz sam sobie zaprojektował pomnik polawinowy?

      Usuń
    4. Wg wiadomości dostępnych w powszechnie dostępnych internetowych rozsadnikach wiedzy był to jego ulubiony symbol, którym sygnował wytyczane przez siebie szlaki, zapewne ryjąc go scyzorykiem w kamieniu? Stąd też mu go wyryto.

      "wyautowani kosmici pełni buntu i naporu" - współczuję, miałem fajniejszych kolegów.

      Usuń
    5. ach, tak? nie zadałem sobie trudu rozsadzać sobie wiedzy w zakresie Karłowicza.
      no przecież! Karłowicz zginął w 1909, zanim sztuka weszła w tę najlepszą fazę. dlatego nie interesuję się nim. a wszak znana nam dobrze kameralistyka Ravela, ale i Debussy'ego, który się już załapuje do tego dwudziestolecia - to też bardzo zacne rzeczy.
      choć nie wiem, czy i dla muzyki to najlepszy okres. za mało ją znam, tę dwudziestowieczną.

      nie ma co współczuć: też miałem fajniejszych kolegów.

      Usuń
  3. Powązki jedne i drugie lubię bardzo, i minimum raz w roku bywam od zawsze. Omijam tylko 'święto zmarłych', jak to się czasem jeszcze trafia. A stare nagrobki na każdym cmentarzu potrafią być fascynujące.

    PS. Graliście kiedyś (w szkole?) w 'trupki'?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brało się gazetę, otwierało stronę z nekrologami - jedna osoba czyta nazwisko i imię oraz ewentualnie treść a reszta odgaduje, ile miał ów zmarły lat w momencie zejścia. Wygrywa ten, kto był najbliżej.

      Usuń
    2. Czytałam o tym kiedyś, ale nie myślałam, że ta gra jest rzeczywiście w użyciu;)

      Usuń
  4. "Poszłabyś ze mną na Powązki?" - Gnijąca Panna Młoda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy na dziewczynę zawołają: żono,
      już ją żywcem...

      Usuń
    2. to był ojciec i syn, z tym, że syn zmarł wcześniej niż ojciec. w Warszawie żyją ich potomkowie w pierwszej linii, mogą dużo opowiedzieć tym nagrobku i dlaczego taki

      Usuń