W czerwcu roku 1998, czyli piętnaście lat temu, uczyłem się do wyjątkowo durnego egzaminu. Wymagało to wbicia sobie do głowy kilkuset paragrafów skryptu, niemożliwych do opanowania w inny sposób, bo całkiem pozbawionych wewnętrznej logiki. Nauka ta dała jednak okazję do eksperymentu. Był ciepły dzień, nie upał, cumulusy i lekki wietrzyk. Pojechałem na Plac Wilsona i wystartowałem z Parku Żeromskiego. Szedłem przez kolejne parki, czy też przez kolejne tereny zielone, od wolnej ławki do wolnej ławki – albo murka, pieńka, schodka itd. Na wolnym siedzisku siadałem i uczyłem się paragrafu. Powtórzywszy go, szedłem dalej. Coś po drodze jadłem przy sklepach spożywczych, pamiętam jeden w okolicy Placu Inwalidów, dokąd zboczyłem z zasadniczej trasy. W ten sposób doszedłem aż do ulicy Gagarina, prawie nie wychodząc z zieleni – można rzec: nie wykraczając poza parki miejskie, jeśli za taki uznać na wyrost np. trawnik pod Nowym i Starym Miastem, wtedy jeszcze nie zwany Parkiem Fontann. Mój szlak wyglądał mniej więcej tak – wszystkich szczegółów nie pamiętam, szedłem na azymut:
Park Żeromskiego – Hauke-Bossaka (? albo inna żoliborska ulica; to najdłuższy na całej trasie fragment uliczny, ale przyjemny do spaceru) – wzdłuż fosy Cytadeli, między nią a podwórkami na tyłach Dymińskiej i Krajewskiego, gdzie mnogość placyków zabaw – tunelem pod torami kolejowymi i Słomińskiego – wzdłuż boiska do Międzyparkowej.
Park Żeromskiego – Hauke-Bossaka (? albo inna żoliborska ulica; to najdłuższy na całej trasie fragment uliczny, ale przyjemny do spaceru) – wzdłuż fosy Cytadeli, między nią a podwórkami na tyłach Dymińskiej i Krajewskiego, gdzie mnogość placyków zabaw – tunelem pod torami kolejowymi i Słomińskiego – wzdłuż boiska do Międzyparkowej.
W ʼ98 lewej szkarady jeszcze nie było, a Intraco miało chyba starą elewację. Dalej przejściem z kołowrotkami przez Międzyparkową i na azymut Parkiem Traugutta. Dalej w szczegółach nie pamiętam: za fortem w dół w stronę Wisły albo przez Sanguszki do Nowego Miasta i w dół schodami za kościołem NMP. Potem pod Starówką aż do mostu Ślą-Dą. Fragment od mostu do Tamki również odtwarzam hipotetycznie; trudno pamiętać pojedyncze przejście przez Mariensztat i Powiśle. A zatem: od pasów przy dzisiejszych Ogrodach Zamkowych (w ʼ98 stał tam obrzydliwy barak, a ogrody istniały wirtualnie) ślimakiem kilkadziesiąt metrów do parkingu pod mostem, z którego jest zejście na Rynek Mariensztacki – przez rynek – Furmańską, zahaczając o zieloną połać między tyłami Bednarskiej i ulicy Mariensztat, dziś zwaną skwerem Orgelbranda.
Za Bednarską wzdłuż Furmańskiej zaczyna się znów zielony ciąg: najpierw trochę przestrzeni między ulicą a parkanami ogrodów seminaryjnych i prezydenckich, potem, za Karową, park pod uniwersytetem, ciągnący się do Oboźnej. Z Oboźnej kolejną pustacią można przejść do Dynasów. Te zaś mają wąski, pieszy odcinek – z jednej strony kilka kamienic, z drugiej stroma, zielona skarpa – którym wychodzi się prosto do kładki nad Tamką. Z kładki schodkami w górę na skwer za Akademią Muzyczną – początek półwirtualnej Alei na Skarpie. Po lewej mija się punkt widokowy nad murem ogrodów szarytek.
Po dojściu do Smolnej trzeba zmienić kierunek, drogę na wprost tarasuje bowiem samochodowy ściek. Ponieważ jednak celem jest długi spacer wśród zieleni, z radością przyjmujemy jego wydłużenie, skręcamy i złazimy ze skarpy obok ocalałego pawilonu Szpitala PCK, przechodzimy pod wiaduktem, idziemy kilkadziesiąt metrów ulicą Kruczkowskiego, mijamy Dworzec Powiśle i kolejny wiadukt. Stąd prosta droga przez kolejne parki prowadzi do bramy Łazienek. Można iść prosto jak strzelił, po drodze zaliczając tylko jeden fragment uliczny, ale znów miły i ustronny, mianowicie uliczkę Hoene-Wrońskiego. Żeby jednak dodać szykan, odbijamy przez park na prawo, niemal dochodząc do najładniejszej wieżyczki wiaduktu Poniatoszczaka, i podążamy dalej wzdłuż ogrodzenia Muzeum Wojska Polskiego.
Za ogrodzeniem z powrotem na skarpę - przez park do kładki nad Książęcą. Za kładką można iść prosto obok Muzeum Ziemi. Żeby jednak dodać szykan: tuż za nią w dół wzdłuż ogrodzenia domu Pniewskiego, jednego z niezwyklejszych miejsc w Śródmieściu – wąwozem – w górę schodami obok Ymki – w lewo ni to ulicą, ni to skwerem, ni to parkingiem aż do schodów odeskich – przed nimi w prawo, by Aleją na Skarpie kontynuować mozolne wkuwanie paragrafów aż do kładki nad Myśliwiecką. Za kładką można iść prosto do kolejnej kładki nad Trasą Ł. Żeby jednak dodać szykan, w miarę zbliżania się do trasy schodzimy znów ze skarpy, przekraczanie tego monstrum jest bowiem przyjemniejsze od spodu, gdzie ciszej. Za trasą jest park zwany Agrykolą, a dalej Łazienki – tu nie ma już drogi innej niż przez zieleń.
Przeszedłem więc na przestrzał przez całe Śródmieście z północy na południe, czyli po dłuższym wymiarze – a także przez kawał Żoliborza.
Za Bednarską wzdłuż Furmańskiej zaczyna się znów zielony ciąg: najpierw trochę przestrzeni między ulicą a parkanami ogrodów seminaryjnych i prezydenckich, potem, za Karową, park pod uniwersytetem, ciągnący się do Oboźnej. Z Oboźnej kolejną pustacią można przejść do Dynasów. Te zaś mają wąski, pieszy odcinek – z jednej strony kilka kamienic, z drugiej stroma, zielona skarpa – którym wychodzi się prosto do kładki nad Tamką. Z kładki schodkami w górę na skwer za Akademią Muzyczną – początek półwirtualnej Alei na Skarpie. Po lewej mija się punkt widokowy nad murem ogrodów szarytek.
Po dojściu do Smolnej trzeba zmienić kierunek, drogę na wprost tarasuje bowiem samochodowy ściek. Ponieważ jednak celem jest długi spacer wśród zieleni, z radością przyjmujemy jego wydłużenie, skręcamy i złazimy ze skarpy obok ocalałego pawilonu Szpitala PCK, przechodzimy pod wiaduktem, idziemy kilkadziesiąt metrów ulicą Kruczkowskiego, mijamy Dworzec Powiśle i kolejny wiadukt. Stąd prosta droga przez kolejne parki prowadzi do bramy Łazienek. Można iść prosto jak strzelił, po drodze zaliczając tylko jeden fragment uliczny, ale znów miły i ustronny, mianowicie uliczkę Hoene-Wrońskiego. Żeby jednak dodać szykan, odbijamy przez park na prawo, niemal dochodząc do najładniejszej wieżyczki wiaduktu Poniatoszczaka, i podążamy dalej wzdłuż ogrodzenia Muzeum Wojska Polskiego.
Za ogrodzeniem z powrotem na skarpę - przez park do kładki nad Książęcą. Za kładką można iść prosto obok Muzeum Ziemi. Żeby jednak dodać szykan: tuż za nią w dół wzdłuż ogrodzenia domu Pniewskiego, jednego z niezwyklejszych miejsc w Śródmieściu – wąwozem – w górę schodami obok Ymki – w lewo ni to ulicą, ni to skwerem, ni to parkingiem aż do schodów odeskich – przed nimi w prawo, by Aleją na Skarpie kontynuować mozolne wkuwanie paragrafów aż do kładki nad Myśliwiecką. Za kładką można iść prosto do kolejnej kładki nad Trasą Ł. Żeby jednak dodać szykan, w miarę zbliżania się do trasy schodzimy znów ze skarpy, przekraczanie tego monstrum jest bowiem przyjemniejsze od spodu, gdzie ciszej. Za trasą jest park zwany Agrykolą, a dalej Łazienki – tu nie ma już drogi innej niż przez zieleń.
Przeszedłem więc na przestrzał przez całe Śródmieście z północy na południe, czyli po dłuższym wymiarze – a także przez kawał Żoliborza.
Zresztą spacer taki można w obie strony kontynuować. Na północ – przez Kępę Potocką i Lasek Bielański, a dalej być może przez kolejne puszcze i zagajniki aż po strefę tundry. Na południe przez Morskie Oko, dalej wzdłuż półwiejskiej ulicy Piaseczyńskiej... Niewykluczone, że przez całą Warszawę dałoby się przejść, nie wkraczając na teren normalnie zabudowany.
Celem tej opowieści nie jest propagowanie zachwytu: ach, zielona Warszawa. Większość zieleni, przez którą szedłem – często nie wiem nawet, jakim słowem te miejsca określić, "park" nie zawsze pasuje, "skwer" czy "ogród" prawie nigdy – pojawiła się wskutek wojennej, okupacyjnej i powojennej katastrofy, ma więc pochodzenie przypadkowe i zwykle jest zaniedbana. Z drugiej strony, wśród historycznych parków Warszawy nie ma – może poza Łazienkami – żadnego, który nie straciłby dużo na świetności w porównaniu z kształtem przedwojennym. Niemniej swój spacer polecam. Zamiast paragrafów peryferyjnych mądrości proponuję co ławka uczyć się kilku wersów Pana Tadeusza, całować się albo zmawiać zdrowaśkę.
Celem tej opowieści nie jest propagowanie zachwytu: ach, zielona Warszawa. Większość zieleni, przez którą szedłem – często nie wiem nawet, jakim słowem te miejsca określić, "park" nie zawsze pasuje, "skwer" czy "ogród" prawie nigdy – pojawiła się wskutek wojennej, okupacyjnej i powojennej katastrofy, ma więc pochodzenie przypadkowe i zwykle jest zaniedbana. Z drugiej strony, wśród historycznych parków Warszawy nie ma – może poza Łazienkami – żadnego, który nie straciłby dużo na świetności w porównaniu z kształtem przedwojennym. Niemniej swój spacer polecam. Zamiast paragrafów peryferyjnych mądrości proponuję co ławka uczyć się kilku wersów Pana Tadeusza, całować się albo zmawiać zdrowaśkę.
Tę trasę przemierzam wielokrotnie na dłuższych lub krótszych odcinkach. Skarpa rulez.
OdpowiedzUsuńTak.
Usuńśliczny wpis. ach, zielona Warszawa. za to także się ją kocha.
OdpowiedzUsuńnie wiem, czy pamiętasz, ale 20 lat temu zrobiliśmy trasę skarpowo-parkową ze szkoły aż na Służew, samotrzeć z kolegą M.M.!
park fontann był atoli porządnym parkiem a nie jeno "trawnikiem".
no i szkoda, że, jak piszesz, Aleja na Skarpie istnieje w dużej części wirtualnie. powinna istnieć na całym przebiegu i mieć dublet w postaci Alei pod Skarpą - dla tych, co pójdą doliną.
i tylko z tym całowaniem może to wyglądać dziwacznie, jeśli się kto wybierze - jak Ty przy okazji egzaminu - samopas.
Trasy z kolegą MM nie pamiętam, ale pamiętam, że w okresie nastoletnich planów wysokogórskich drałowałem niekiedy ze szkoły na piechotę w celu usprawnienia się marszowo. Niedługo potem przestawiłem się na rower.
UsuńW Alei na Skarpie najciekawsze jest dla mnie to, że mało kto o niej wie, oraz kładki nad ulicami - tak jak ogólnie kładek nienawidzę, tak akurat te nad Tamką i Książęcą lubię, bo są bardzo widokowe. Ta nad Myśliwiecką jest zupełnym nonsensem, bo nawet bez pasów łatwiej tam przejść przez pustawą ulicę na dziko niż włazić na kładkę, a z drugiej strony jest niebrzydka jako kształt.
Dla samotnych przewidziałem Pana Tadeusza i zdrowaśki. Jak komuś nie odpowiada, może robić dziesięć pompek. Albo kogoś spotkać.
Park fontann nazywany był przez tubylców (miałem dwie koleżanki ze Starówki w liceum) "nerką".
Usuńech, Ty nic nie pamiętasz z czasów szkolnych.
Usuńz drugiej strony, to był jedyny raz, kiedy wracałem ze szkoły piechotą.
Pamiętam trochę chemii i fizyki :-DDDD
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńkłamczuch.
Usuńkładki nad ulicami-wąwozami mają właśnie sens dzięki temu, że są nad ulicami-wąwozami. nie trzeba schodzić i wchodzić, gdy się idzie górą, i nie trzeba (prawie) wspinać się na nie.
parszywe są te na nizinach. tak jak ta, z którą nawet trochę (bez skutku) walczyliśmy.
Ostatnio szlajałam się tam, gdy był upał niesamowity i miałam bardzo podobne przemyślenia dotyczące zieloności skarpowej, moje akurat dziękczynne bardziej były stosownie do momentu:)
OdpowiedzUsuńPS. też lubię kładkę nad Książęcą.
Ja się ostatnio szlajałem podczas burzy i miałem przemyślenia dotyczące tego, czy metalowa kładka przewodzi piorun? Uziemiona chyba jest.
UsuńPiękna historia.
OdpowiedzUsuńA pamiętasz któryś z tych paragrafów?
Zupełnie nic.
UsuńZielsko to niby nie moja bajka, ale taka alejka wzdłuż Wisły, nieprzerywalna, to by było coś!
OdpowiedzUsuńWzdłuż Wisły polecam ścieżkę biegową po praskiej stronie. Pewnie o niej też coś kiedyś wrzucę.
UsuńW 1998 zacząłem naukę w technikum na Zajączka i Intraco widywałem codziennie, wyglądał wtedy tak. Swoja drogą niezła trasa i super wpis :)
OdpowiedzUsuńDzięki
Usuń