Dworzec w Goczałkowicach-Zdroju – ów tajemniczy zameczek z niepamiętnych czasów, ślad jakiejś wcześniejszej, obcej cywilizacji – albo też, by pozostać bliżej rzeczywistości: ta półruina z pustakami, paździerzem i blachą w oknach, nad którymi wisi zardzewiały orzeł bez korony, witająca przybyszów i kuracjuszy od frontu napisem „oc wice zdrój”, od tyłu „skonek to cipa” – jest jedną z najładniej położonych stacji kolejowych w Polsce. Z góry wygląda to tak:
Jedynką oznaczyłem stację. Na jej wysokości tory biegną już siedmiusetmetrową groblą, dzielącą na dwie części ogromny staw, który – wiedzą o tym czytelnicy komentarzy do poprzednich postów – wielu podróżnych bierze za Jezioro Goczałkowickie, dużo jeszcze większe, a położone kilka kilometrów dalej na zachód. Zarazem stacja leży na skraju parku oddzielającego ją od pozostałej zabudowy uzdrowiska – z okien pociągu wygląda to, jakby dworzec stał na odludziu między wodą a lasem, gdy w istocie od głównej promenady uzdrowiska dzieli go w prostej linii 300 metrów. Na mapie powyżej dwójka oznacza placyk z fontanną przed dawnym hotelem Kaiserhof, obecną siedzibą zarządu uzdrowiska, który można z grubsza uznać za jego centrum.
Kolejna mapa w większej skali. Trójką oznaczyłem zachodni kraniec Jeziora Goczałkowickiego; wzdłuż Wisły, oznaczonej czwórką, ciągnie się kompleks stawów, których na zdjęciu widać w sumie około dziesięciu. Między Stawem Maciek Duży, tym przy samych torach, a kolejnym na zachód stawem Zabrzeszczakiem jest ładny liściasty las. W prawym dolnym rogu widać fragment Czechowic-Dziedzic (okolice kopalni Silesia), na północ od Maćka – prawie całe Goczałkowice. Piątką oznaczyłem dla porządku stację Goczałkowice, kolejną za Goczałkowicami Zdrojem w kierunku Pszczyny – przyjdzie dzień i na jej opis.
Popatrzmy na obrazki z ziemi, mając w pamięci cytowanego w poprzednim poście gminnego urzędnika, który nie ma pomysłu, no co budynek dworca mógłby się przydać. („Restauracje mamy, pensjonaty też. Może wypożyczalnia lornetek?”). Dwa kolejne zdjęcia robiłem tuż przed zmierzchem. Widok na budynek stacji, przejście przez tory i staw:
Kolejna mapa w większej skali. Trójką oznaczyłem zachodni kraniec Jeziora Goczałkowickiego; wzdłuż Wisły, oznaczonej czwórką, ciągnie się kompleks stawów, których na zdjęciu widać w sumie około dziesięciu. Między Stawem Maciek Duży, tym przy samych torach, a kolejnym na zachód stawem Zabrzeszczakiem jest ładny liściasty las. W prawym dolnym rogu widać fragment Czechowic-Dziedzic (okolice kopalni Silesia), na północ od Maćka – prawie całe Goczałkowice. Piątką oznaczyłem dla porządku stację Goczałkowice, kolejną za Goczałkowicami Zdrojem w kierunku Pszczyny – przyjdzie dzień i na jej opis.
Popatrzmy na obrazki z ziemi, mając w pamięci cytowanego w poprzednim poście gminnego urzędnika, który nie ma pomysłu, no co budynek dworca mógłby się przydać. („Restauracje mamy, pensjonaty też. Może wypożyczalnia lornetek?”). Dwa kolejne zdjęcia robiłem tuż przed zmierzchem. Widok na budynek stacji, przejście przez tory i staw:
Bliżej:
Stojąc na torach, tuż obok dworca widzi się parkową aleję prowadzącą do ulicy Uzdrowiskowej, czyli wspomnianej promenady:
Tym razem dworzec jest kilkanaście metrów na prawo od fotografującego:
Widok w przeciwną stronę zza torów. Cały brzeg stawu porośnięty jest drzewami; wzdłuż brzegu prowadzi droga, wspaniały szlak spacerowy, którym przez las i wzdłuż kolejnego stawu można iść aż do Jeziora Goczałkowickiego i dalej. (Jezioro to, jako główny zbiornik dla wodociągów aglomeracji górnośląskiej, jest objęte zakazem wstępu do wody, wolno jednak np. łowić ryby; wolno spacerować). W pogodny dzień z tej drogi widzi się na horyzoncie, po drugiej stronie stawu, grzbiety Beskidów; mgiełka nie pozwoliła mi tego sfotografować.
Idąc tą drogą od końca stawu Zabrzeszczaka, przekonałem się, że jest ona – w połowie października – licznie uczęszczana przez kuracjuszy i innych spacerowiczów, a także przez rowerzystów.
Spójrzmy teraz, jak stacja Goczałkowice-Zdrój jest skomunikowana ze światem. W aktualnym rozkładzie Kolei Śląskich staje na niej dziennie – jeśli dobrze policzyłem – 26 pociągów z Katowic i 25 pociągów do nich. Pociągi z Katowic jadą w większości przez Bielsko-Białą i Żywiec do Zwardonia (11) bądź tylko do Żywca (8) bądź też tylko do Bielska (dwa); pięć pociągów za Goczałkowicami opuszcza linię 139 i jedzie przez Skoczów i Ustroń do Wisły. Nie wymieniam połączeń incydentalnych, jak jeden dziennie pociąg z Wodzisławia.
Pierwszy pociąg z Katowic jest na miejscu o 4:24, ostatni o 23:49; w odwrotną stronę odjazdy odpowiednio o 4:30 i 22:55. Do dworca głównego w Katowicach pociąg osobowy z Goczałkowic-Zdroju jedzie około 45 minut, do Bielska-Białej Głównej niecałe 25 minut. W zasięgu krótkiej podróży pociągiem, w przypadku Bielska niemal identycznej jak przejazd warszawskim metrem z Kabat do Centrum (21 minut), w przypadku Katowic – porównywalnej z czasem przejazdu całej pierwszej linii metra (39 minut), są więc dwie spore aglomeracje. Ściśle biorąc, Katowice są głównym miastem największej aglomeracji w Polsce, aczkolwiek czas i wygoda dojazdu z Gliwic czy Bytomia byłyby odpowiednio gorsze. Bielsko-Biała liczy 175 tysięcy mieszkańców, co też nie jest mało.
Wróćmy do zdjęć i zajrzyjmy choć na chwilę do uzdrowiska. Jest ono skromne; ot, kilkaset metrów ładnie utrzymanego deptaka, dwa szpitale, trochę sanatoriów, kilka zabytkowych budynków dawnych pensjonatów czy kurhausów, parę bloczków. Są jednak, jak to w uzdrowisku, kawiarnie i restauracje; jest sprzedaż naręczna ciuchów i budki z pamiątkami; są kuracjusze. To fontanna oznaczona dwójką na pierwszej mapie:
Spójrzmy teraz, jak stacja Goczałkowice-Zdrój jest skomunikowana ze światem. W aktualnym rozkładzie Kolei Śląskich staje na niej dziennie – jeśli dobrze policzyłem – 26 pociągów z Katowic i 25 pociągów do nich. Pociągi z Katowic jadą w większości przez Bielsko-Białą i Żywiec do Zwardonia (11) bądź tylko do Żywca (8) bądź też tylko do Bielska (dwa); pięć pociągów za Goczałkowicami opuszcza linię 139 i jedzie przez Skoczów i Ustroń do Wisły. Nie wymieniam połączeń incydentalnych, jak jeden dziennie pociąg z Wodzisławia.
Pierwszy pociąg z Katowic jest na miejscu o 4:24, ostatni o 23:49; w odwrotną stronę odjazdy odpowiednio o 4:30 i 22:55. Do dworca głównego w Katowicach pociąg osobowy z Goczałkowic-Zdroju jedzie około 45 minut, do Bielska-Białej Głównej niecałe 25 minut. W zasięgu krótkiej podróży pociągiem, w przypadku Bielska niemal identycznej jak przejazd warszawskim metrem z Kabat do Centrum (21 minut), w przypadku Katowic – porównywalnej z czasem przejazdu całej pierwszej linii metra (39 minut), są więc dwie spore aglomeracje. Ściśle biorąc, Katowice są głównym miastem największej aglomeracji w Polsce, aczkolwiek czas i wygoda dojazdu z Gliwic czy Bytomia byłyby odpowiednio gorsze. Bielsko-Biała liczy 175 tysięcy mieszkańców, co też nie jest mało.
Wróćmy do zdjęć i zajrzyjmy choć na chwilę do uzdrowiska. Jest ono skromne; ot, kilkaset metrów ładnie utrzymanego deptaka, dwa szpitale, trochę sanatoriów, kilka zabytkowych budynków dawnych pensjonatów czy kurhausów, parę bloczków. Są jednak, jak to w uzdrowisku, kawiarnie i restauracje; jest sprzedaż naręczna ciuchów i budki z pamiątkami; są kuracjusze. To fontanna oznaczona dwójką na pierwszej mapie:
Podobnie jak w Kobiórze można tu znaleźć architekturę niby zwyczajną, lecz mającą pewną lokalną specyfikę:
Oba te budynki pierwotnie były pensjonatami, czy raczej, sądząc z kształtu – restauracjami z pensjonacikiem; dziś służą różnym celom, czekając chyba na lepszy los. Jeśli ktoś ma gust bardziej modernistyczny – ten budynek szpitala, w którym parter jest dziwnie niezgrany z resztą, nadbudowaną chyba nad czymś starszym, pochodzi z końca lat 30.:
Co, za mało nowocześnie? Proszę bardzo, można w Goczałkowicach-Zdroju znaleźć i powojenny modernizm:
Co, za mało nowocześnie? Proszę bardzo, można w Goczałkowicach-Zdroju znaleźć i powojenny modernizm:
Kto chce się dowiedzieć więcej, poza zwykłymi narzędziami może zajrzeć na stronę z goczałkowickimi wczoraj-i-dzisiami.
Podsumujmy. Trudno, naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego tak trudno znaleźć jakąś funkcję dla tego pięknego – w wyobraźni – dworca. Miejsce na spacerowym szlaku, malownicze, świetnie dostępne, w uzdrowisku, którego szpitale i sanatoria zapewniają całoroczną obecność kuracjuszy... Jeśli nie dworzec, jeśli nie branża gastronomiczna albo i hotelowo-gastronomiczna – do niedawna w budynku dworca były przecież mieszkania – wiedząc, ilu jest maniaków kolei, sądzę, że i na nocleg z widokiem na tory, pociągi i staw znaleźliby się chętni – to choćby widoczna z okien pociągu wypożyczalnia lornetek, a przy okazji również biegówek, wędek, kijków do nordic walkingu, łódek i co tam jeszcze mogłoby zachęcić, by właśnie tu wysiąść...
Pokazywałem już dworce w stanie zaniedbania (Kobiór) czy niemal ruiny (Goczałkowice Zdrój). Zamierzam pokazać ich więcej; w porównaniu z tym, co mam w archiwum, dziś opisany przypadek można uznać za estetyczny i pełen uroku. Pejzaż polskich dworców mnie fascynuje; to coś niezwykłego, że jeżdżąc koleją po dzisiejszej Polsce, co kilka kilometrów napotykam obrazki jak z opustoszałego, zrujnowanego kraju po przejściu frontu albo wędrówce barbarzyńców. Moim celem nie jest jednak narzekanie; nie jest nim też chwalenie. Chodzi mi tylko o to, by lepiej siebie – swoje społeczeństwo – poznać. Ten pejzaż ruin jest po prostu ciekawy; to przecież coś niezwykłego, rzadkiego, a zatem godnego uwagi. W ostatnich latach zaszły, owszem, zmiany na lepsze, na razie dotyczące głównie największych miast. Ale obecny stan dworca Goczałkowice-Zdrój to także przykład zmian zaszłych w ostatnich latach. W planach – nie wiem, czy i kiedy zdołam je zrealizować, bo posty zawsze mi pęcznieją w trakcie pisania – mam pokazanie wszystkich bez wyjątku stacji linii 139, właśnie dlatego, że obraz całościowy z definicji nie jest selektywny; nie zamierzam odrzucać ani przypadków najgorszych, ani najlepszych.
Podsumujmy. Trudno, naprawdę trudno zrozumieć, dlaczego tak trudno znaleźć jakąś funkcję dla tego pięknego – w wyobraźni – dworca. Miejsce na spacerowym szlaku, malownicze, świetnie dostępne, w uzdrowisku, którego szpitale i sanatoria zapewniają całoroczną obecność kuracjuszy... Jeśli nie dworzec, jeśli nie branża gastronomiczna albo i hotelowo-gastronomiczna – do niedawna w budynku dworca były przecież mieszkania – wiedząc, ilu jest maniaków kolei, sądzę, że i na nocleg z widokiem na tory, pociągi i staw znaleźliby się chętni – to choćby widoczna z okien pociągu wypożyczalnia lornetek, a przy okazji również biegówek, wędek, kijków do nordic walkingu, łódek i co tam jeszcze mogłoby zachęcić, by właśnie tu wysiąść...
Pokazywałem już dworce w stanie zaniedbania (Kobiór) czy niemal ruiny (Goczałkowice Zdrój). Zamierzam pokazać ich więcej; w porównaniu z tym, co mam w archiwum, dziś opisany przypadek można uznać za estetyczny i pełen uroku. Pejzaż polskich dworców mnie fascynuje; to coś niezwykłego, że jeżdżąc koleją po dzisiejszej Polsce, co kilka kilometrów napotykam obrazki jak z opustoszałego, zrujnowanego kraju po przejściu frontu albo wędrówce barbarzyńców. Moim celem nie jest jednak narzekanie; nie jest nim też chwalenie. Chodzi mi tylko o to, by lepiej siebie – swoje społeczeństwo – poznać. Ten pejzaż ruin jest po prostu ciekawy; to przecież coś niezwykłego, rzadkiego, a zatem godnego uwagi. W ostatnich latach zaszły, owszem, zmiany na lepsze, na razie dotyczące głównie największych miast. Ale obecny stan dworca Goczałkowice-Zdrój to także przykład zmian zaszłych w ostatnich latach. W planach – nie wiem, czy i kiedy zdołam je zrealizować, bo posty zawsze mi pęcznieją w trakcie pisania – mam pokazanie wszystkich bez wyjątku stacji linii 139, właśnie dlatego, że obraz całościowy z definicji nie jest selektywny; nie zamierzam odrzucać ani przypadków najgorszych, ani najlepszych.
Ostatnie zdjęcie zrobiłem, czekając na wieczorny pociąg. Widok spod zardzewiałego orła:
*
Pisząc post i linkując stronę ze zdjęciami typu „wczoraj i dziś”, nie przyjrzałem się zamieszczonemu tam zdjęciu Szpitala Reumatologiczno-Rehabilitacyjnego. Proszę spojrzeć, porównując też z moim zdjęciem w poście; to ciekawy przypadek, bo najwyraźniej był to obiekt w stylu historycznym, dziewiętnastowieczny lub z początku XX wieku, z którego już w latach 30. usunięto cały pierwotny wystrój elewacji, nadając mu – z wyjątkiem parteru – kształt modernistyczny. Że to było jeszcze przed wojną, lub może nawet w jej trakcie, świadczy pocztówka z lat okupacji, którą można znaleźć na Fotopolsce. Może jest gdzieś w necie więcej wiedzy na ten temat.
o kuźwa, ale blog przyspieszył.
OdpowiedzUsuńZaraz zwolni. Na następnym odcinku torów dopuszczalna prędkość to 30 km/h.
UsuńNadążasz z czytaniem?
świetny szlak nadstawowy (ładniej brzmiałoby 'nadjeziorny") do wałęsania się:)
OdpowiedzUsuńLepiej jednak nie wałęsać się po ciemku. Choć z drugiej strony, stawy zwykle są płytkie...
UsuńNopacz, a myślałem że narożnik na chatce z nr 10 jest współczesny, a on (chyba?) oryginalny jest, a nawet jeśli nie (bo jednak coś mi się nie widzi), to bardzo starożytny.
OdpowiedzUsuńWszak jest on uroczy. Może dodano tam użyteczne wejście do knajpy z narożnika ulic.
UsuńPowojenny modernizm... tia.
OdpowiedzUsuńA w ogóle, to coś mi blogger nawala, bo niby blog mam w obserwowanych a nie informuje mnie o nowych wpisach. Bez sensu.
A mnie informuje, ale z jakimiś dziwnymi zawirowaniami, np. Er'a wpisy bardzo często widnieją u mnie jako 'dodane przed chwilą', wchodzę, a tam wpis z wczoraj, który czytałam już:(
UsuńA ja na próbę zostałem obserwatorem blogów Marcina, które i bez tego obserwuję, i nie uważam tego za użyteczne narzędzie, poza tym że jest socjalne, bo świat widzi, że obserwuję blogi Marcina. Natomiast do sprawdzania, co gdzie się pojawiło, o wiele lepszy i bardziej czytelny jest moim zdaniem RSS w zakładkach, w ten sposób śledzę m.in. Iv. Jesteś śledzona!
UsuńDobrze, że nie "śledziona" :)
UsuńIv, bo moje wpisy warto czytać po kilka razy conajmniej.
Usuń