1. Ogólnie o Bielsku
W Bielsku-Białej znajduję to, czego w Warszawie mi brak. Pod tym względem na pewno nie jest to – potencjalnie – jedyne takie miasto w Polsce. Na przykład Kraków też by się nadał, ale Kraków jest, niestety, Krakowem.
W Bielsku-Białej znajduję to, czego w Warszawie mi brak. Pod tym względem na pewno nie jest to – potencjalnie – jedyne takie miasto w Polsce. Na przykład Kraków też by się nadał, ale Kraków jest, niestety, Krakowem.
Właściwie w Bielsku nic nie ma.
Nie ma rzymskich term. Nie ma romańskiej katedry. Starówka jest, ładna, ale relatywnie skromna. Gdy był renesans, spały tam niedźwiedzie; kiedy był barok, srali tam górale. Jeden kościół barokowy owszem jest, ale z końca XVIII wieku. Zresztą w podwójnym centrum miasta nie ma ani jednego ciekawego kościoła. Kilka takich by się znalazło, ale na obrzeżach, w miejscach, które do połowy XX wieku nie liczyły się ani do Bielska, ani do Białej.
Nie ma wieżowców.
Ale jest to, czego mi brak w moim zburzonym rodzinnym mieście: jest kawałek miasta późnodziewiętnastowiecznego, miasta z przełomu wieków, rozszerzonego aż po lata 20. Tego miasta, które skrzętnie pomijają wszystkie przewodniki turystyczne wydane w XX wieku – bo w nim przecież nie może być nic prawdziwie wartościowego.
Eklektyzm, historyzm, style neo, ptifurki, spadające tynki, secesja. Obraza dla mózgu, przeładowanie, bezguście, zaplute karły oparów cienia rozkwitających dziewcząt. Nieestetyczny sen pełnomocnika do spraw estetyki, kamienny sen konserwatora zabytków.
Mózg zdecydowanie buntuje się przeciw tej architekturze, w której suterenach namiętnie spożywany bywał móżdżek.
Zbrodniczy ornament. Brudne bramy. Spękane kafelki. Poczerniałe tynki. Cień, wilgoć i nie ma gdzie wyprowadzić psa. Zabudowa zwarta, nieblokowa. Na ogół poniemiecka, gdy nie, to pożydowska, bez wyjątku burżuazyjna, czyli drobno- i wielkomieszczańska.
No, trochę się zapędziłem – psa jest gdzie wyprowadzić, bo tego zwartego miasta nie ma w Bielsku aż tak wiele. W sam raz, żeby poznawczo ogarnąć.
W tle góry, ulice często ze spadkiem. Bielsko to jedyne w Polsce duże miasto położone u podnóża gór, w zasadzie w górach samych – Szyndzielnia, ponadtysięcznik, chyba już przed wojną była w granicach miasta. Jelenia Góra ma 80 tysięcy mieszkańców, czyli na rangę Großstadt się nie łapie. Wałbrzych niedługo się wyludni, a góry tam mniejsze.
2. O ulicy Mickiewicza
Zasadą tego cyklu jest opisywanie stacji linii kolejowej Katowice – Zwardoń i w tym samym stopniu penetrowanie ich okolic. Stacja Bielsko-Biała Główna daje okazję do spaceru ulicą Mickiewicza. Spacer ten będzie nieśpieszny, zajmie kilka postów.
Dlaczego ulica Mickiewicza? Bo to piękna ulica.
Są też dwa inne powody. Pierwszy pozytywny: ulica ta jest blisko dworca. Drugi negatywny: ulica ta nie jest ulicą 3 Maja.
Kiedy pod koniec lat 80. XIX wieku budowano nowy dworzec w Bielsku – zarys jego historii już przedstawiłem – zlokalizowano go na północ od pierwotnego centrum miasta, zogniskowanego wokół dzisiejszej starówki i zamku Sułkowskich. Od tych centralnych rejonów do dworca prowadziła ulica zwana pierwotnie Tunnelstrasse (bo biegła nad tunelem kolejowym), później Franz-Josef Strasse, która błyskawicznie stała się najbardziej reprezentacyjną ulicą miasta, zabudowaną najokazalszymi kamienicami i pełniącą funkcję promenady. We wspomnieniach przedwojennych bielszczan – jest to dziś gatunek dużo mniej liczny niż przedwojenni warszawiacy – ulica ta występuje po prostu pod nazwą „deptaka”. To był deptak, na którym „wszyscy się spotykali”. Ulicą jeździł też – i o tym już pisałem – jeden z pierwszych w dzisiejszej Polsce tramwajów elektrycznych.
W czasie II wojny ulica ta w zasadzie nie doznała szkód – gdy chodzi o zabudowę, bo co innego mieszkańcy – z wyjątkiem rany pozostałej po zburzonej synagodze, zresztą największej z wojennych strat Bielska. W średnim Peerelu, w pierwszej połowie lat 70. spadły jednak na nią, przemianowaną wówczas na ulicę Lenina, inne plagi: motoryzacja i drogownictwo. Tramwaj zlikwidowano, chodniki zwężono do granic absurdu, jezdnię poszerzono, wyburzono kilka budynków. Ulicą poprowadzono drogę wojewódzką planowaną jako trasa szybkiego ruchu. Deptak stał się potwornym samochodowym ściekiem.
W III RP ulicy przywrócono nadaną w dwudziestoleciu nazwę 3 Maja, ale ściek pozostał.
Kiedy jako licealista bywałem w Bielsku – wspominałem już o ówczesnych wycieczkach – dobrze pamiętam, że zmierzając z dworca do handlowo-gastronomicznego centrum miasta, kilkakrotnie wybieraliśmy nie ulicę 3 Maja, czyli nie ten ściek – zapewne po to właśnie, by nim nie chodzić – tylko pierwszą równoległą do niej. Nie przyjrzałem się wówczas tej ulicy, ale zapamiętałem ją jako robiącą wrażenie swą odmiennością od kształtów ulic, do których byłem przyzwyczajony jako warszawiak ze Służewa, Saskiej Kępy i odbudowanej Starówki. To była właśnie ulica Mickiewicza. Przyjrzałem się jej, kiedy kilka lat temu – a sporo lat po liceum – zacząłem bywać w Bielsku regularnie – i jak powiedział pewien poeta po wycieczce do Rzymu, w którym sobie obejrzał Caravaggia: doznałem zachwytu.
Miejski kanion, wąski, wysoki, ale punktowo rozszerzający się o tarasy z willami-pałacami.
Lekki spadek, dodający ulicy malowniczości.
Piękne narożniki z pięknymi ulicznymi perspektywami.
Nagromadzenie stylów z lat 1890–1939: historyzm, secesja, wczesny modernizm, modernizm. W miarę ciekawe są nawet peerelowskie plomby.
A przy tym względna ustronność i zwyczajność, bo to właściwie ulica jedna z wielu. Przewodniki po Bielsku rzadko ją wymieniają.
Koniec wstępu. W dalszej części spaceru tekstu już mało, prawie same zdjęcia. Ponieważ spacer ma być nieśpieszny, musiałem go podzielić. Zakładam, że będą cztery części, ale jeśli któraś mi się roztyje, mogę je jeszcze rozmnożyć. Poza tym blog dociera na ulicę Mickiewicza równo z początkiem ferii szkolnych, a że nie chcę takiej okazji przegapić, etapy spaceru będę przeplatał pocztówkami. Tyle planów na najbliższe tygodnie.
Ruszamy. Zgodnie z wrodzonym poprzeczniactwem nie startujemy jednak z dworca, tylko z przeciwnego końca ulicy, którym jest plac Chrobrego.
Dla porządku plac ten sfotografowałem, ale żeby z porządkiem nie przesadzić, wrzucam tylko trzy z czterech jego stron. Po stronie południowej stoi zamek Sułkowskich:
Widok ten jest skutkiem kilku wyburzeń, dokonywanych sukcesywnie zarówno przed wojną, jak i po wojnie, w związku ze wspomnianą przebudową ulicy Lenina / 3 Maja. Wchodząc w szczegóły, pogrążałbym się jednak w nieszczęsnych dygresjach.
Po stronie wschodniej stoją świetne kamienice, formalnie stojące przy ścieku 3 Maja (ale na zdjęciu perspektywa ulicy Wzgórze):
Po stronie północnej też kamienice, w tym jedna modernistyczna, z lat 30., głupio dziś pomalowana, a między nimi zaczyna się ulica Mickiewicza:
Swoją drogą – nie potrafię bez dygresji – plac Chrobrego to klasyczna nazwa z Ziem Odzyskanych, do których Bielsko w zasadzie nie należy. W pewnym sensie Bielsko jest jednak ziemią odzyskaną – tak właśnie mogło być postrzegane w dwudziestoleciu, skoro odpadło od Polski za jakiegoś Piasta, a po I wojnie wróciło. A nazwa „plac Chrobrego” nadana została w roku 1925; wcześniej był to po polsku plac Garncarski, w języku w latach 20. wciąż w mieście dominującym – Töpferplatz. Czyli powojenny piastowsko-grunwaldzki program nazewniczy miał przedwojenne korzonki i zresztą był poniekąd naturalny – skoro potrzebny był jakiś program, trudno było o inny (pomijając oczywiście nazwy komunistyczne). Zresztą podczas wojny był to Adolf-Hitler-Platz. Tymczasem wejdźmy.
Zaraz za rogiem stoi strzelista secesyjna kamienica (nr 3).
Nie chodzi mi w tym spacerze o pisanie encyklopedii ulicy, tylko o wrażenie, jakie wywiera ten rodzaj miasta w ogóle. Nie
będę więc raczej wymieniał encyklopedycznych danych o mijanych
obiektach, chyba że uznam je za ciekawe. Co do tego budynku, zbudowanego
w pierwszych latach XX wieku, źródła podają jako jego projektanta bialskiego (tzn. z Białej, nie z Bielska) przedsiębiorcę budowlanego Andrzeja (lub Andreasa) Walczoka; nie jestem pewien, czy chodzi tu rzeczywiście o projekt, czy tylko o wykonanie. Mam wrażenie, że ówczesne miejscowe firmy budowlane, na czele z firmą Karola Korna, która wzniosła m.in. bielski dworzec, oraz z przedsiębiorstwem wspomnianych już w poście o Komorowicach Emanuelów Rostów, działały zwykle na zasadzie „projektuj i buduj”, a jeśli klient wolał – tylko buduj; całość przedsięwzięcia firmował swym nazwiskiem Korn, Rost czy Walczok, co nie oznacza,
że to on, a nie jakiś... podwykonawca był autorem projektu. Tak czy siak
to, co w tym wypadku ciekawe, to że chodzi tu – tak jak z mniej więcej
całą dalszą zabudową ulicy – o firmę lokalną. Dwumiasto było wówczas pod
względem architektoniczno-budowlanym w pełni samodzielnym ośrodkiem.Rzut oka wstecz:
Po parzystej stronie vis-à-vis kamieniczka dużo skromniejsza, lecz pełna uroku:
Kawałek dalej ulica przechodzi w niewielki placyk, noszący przyjemną nazwę Kącik i zajęty dziś przez parking. Pierwsze z kolejnych zdjęć zrobione jest wskroś Kącika z następnej równoległej do Mickiewicza ulicy (zgadłeś, Watsonie?) Krasińskiego – kamienice w głębi stoją przy Mickiewicza:
Niegdyś Mickiewicza nazywała się Elisabethstrasse, zapewne na cześć jakiejś cesarzowej czy księżniczki, Krasińskiego – Giselastrasse, nie wiem, na czyją cześć. Tuż za Kącikiem po nieparzystej stronie stoi (nr 9) kamienica, od której zaczynają się moje trudności terminologiczne, chodzi tu bowiem o rodzaj stonowanego, wczesnego modernizmu, który w Warszawie jest niemal nieobecny. Bardzo ładny to styl – a dom trudno sfotografować, bo ulica wąska.
Architektura, w której głównym środkiem wyrazu jest stolarka okienna – marny jej los.
Dokładnie naprzeciw wzrok zagłębia się w dziedziniec, jak się wydaje, kamienicy trzyskrzydłowej, pięknej, zgoła pałacu:
W istocie jest to tył okazałej kamienicy przy 3 Maja nr 7, od tamtej strony o fasadzie zupełnie sczerniałej od spalin. Ulice 3 Maja i Mickiewicza biegną nie całkiem równolegle do siebie; gdy w tym miejscu duża kamienica zajmuje całą przestrzeń między nimi, dalej jest pośrodku dość miejsca na obszerne podwórka.
Ulica robi się tu w stosunku do skali zabudowy wąska i głęboka – kanion okolony skałami domów. Rzut oka w przód:
Rzut oka wstecz:
Naprzeciwko dużej kamienicy z ostatniego zdjęcia stoi kamienica widoczna na zdjęciu przedostatnim – Mickiewicza 11 – z której zamiast widoku ogólnego zachowałem kilka detali.
Rzecz, której nie mogę potwierdzić zdjęciem, bo wyszły mi kiepskie, ale można to obejrzeć na mapie Gógla: ta kamienica, tak jak wszystkie inne przy Mickiewicza, nie ma oficyn i wewnętrznego podwórka, ma tylko główny budynek na planie prostokąta. Na tyłach jest mnóstwo zieleni; okna, które nie są od ulicy, są od zieleni. Kamienice z zamkniętymi podwórkami są w Bielsku nieliczne, dominują kamienice bez oficyn. Być może – nie wiem – wynika to z mniejszego rozmiaru miasta, w którym działki nie były tak cenne jak w centrach Warszawy czy Łodzi, więc nie trzeba było ich tak intensywnie zabudowywać.
Następna kamienica po tej samej stronie to przedwojenny modernizm o kształcie typowym dla Bielska:
Kolor przyziemia nie jest może optymalny, ale wypada się cieszyć brakiem styropianu. Naprzeciw tego budynku otwiera się podwórko z kolejnym widokiem na tył kamienicy przy 3 Maja, tym razem jednak nie o charakterze pałacowym, lecz praskim czy palermitańskim:
31, a zleciało jak z bicza strzelił!
OdpowiedzUsuńW Warszawie tego jest mało jak na niemal (a nieoficjalnie już ponad) dwumilionowe miasto, ale przecież nie jest tak, że nie ma w ogóle. Gdyby tak podliczyć ulice (ale jak to liczyć? na metry bieżące?), kamienice (na sztuki?) w zwartych obszarach w Warszawie, to mogłoby się okazać, że jest tego więcej, niż w BB.
---
"Kraków też by się nadał, ale Kraków jest, niestety, Krakowem." LOL :-) :-)
---
Mimochodem zahaczyłeś o arcyciekawy temat wymiany ludnościowej w miastach polskich po 1945 roku. Skąd ci wszyscy ludzie się brali? Czy polska wieś była aż tak niesamowicie przeludniona? Poza tym, jak to się ma do tożsamości miasta ( w tym do obecnego stanu za-nie-dbania tychże kamienic)?
np. na Polnej.
UsuńGdyby tak podliczyć kamienice z lat, powiedzmy, 1880-1939 w Warszawie, to na pewno okazałoby się, że jest ich kilkakrotnie, a może kilkunastokrotnie więcej niż w BB, tylko że one nie tworzą zwartego obszaru. Największy ich obszar, czyli Śródmieście Południowe, jest przecięty szkaradną Marszałkowską (mam na myśli odcinek na płn. od Pl. Konst.) i w wielu miejscach dziurawy. "Ucisk", o którym była mowa pod jednym z niedawnych postów, polega m.in. na tym, że najbardziej zwarty i jednorodny taki obszar, czyli Nowa Praga, jest skandalicznie i systemowo zaniedbany.
UsuńZ innej beczki - BB nie dotknęła w takim stopniu jak W-Wy mania niszczenia fasad. Nawet jeśli masz w Warszawie ulice z zachowanymi pierzejami kamienic, to na ogół masz okaleczone fasady. Choć w BB też się zdarzają jakieś zubożenia, na przykład kilka kamienic w reprezentacyjnych miejscach potraciło hełmy w narożnikach - w pewnym okresie oficjalna doktryna estetyczna musiała je wyjątkowo zwalczać.
W BB praktycznie nie było wojennych strat (synagogi i dosłownie parę kamienic). Ale to, gdy się zastanowić, też nie jest rzadki fenomen, bo jeśli odliczyć dzisiejsze miasta powyżej 400 tys. mieszkańców, wśród których Kraków i Łódź też wyszły bez strat, to okazuje się, że miasta drugiego rzędu wielkości (100 - 400 tys.) na ogół były zniszczone mało lub wcale. Są więc inne przyczyny, dla których w BB jest tego miasta stosunkowo dużo.
Co do ludności - nie znam zupełnie żadnych statystyk i nie wiem, czy one istnieją, ale wydaje mi się, że ludność napływowa do BB brała się głównie z przyległych rejonów zachodniej Małopolski, czyli właściwie była to ludność lokalna (Bielsko to Śląsk, Biała to Małopolska). M.in. dlatego z tożsamością miasta nie jest w sumie najgorzej. Oczywiście istnieją też rdzenni bielszczanie, a zwłaszcza bialszczanie.
stratą - choć boleśnie powojenną - jest brak kina "Wanda".
UsuńCudowne lata 70, epoka narodzin (dzisiejszego świata).
Usuńno, no. fiu, fiu.
OdpowiedzUsuńnajbardziej podobało mi się "Eklektyzm, historyzm, style neo, ptifurki, spadające tynki, secesja. Obraza dla mózgu, przeładowanie, bezguście, zaplute karły oparów cienia rozkwitających dziewcząt. Nieestetyczny sen pełnomocnika do spraw estetyki, kamienny sen konserwatora zabytków."
oraz "Nie ma wieżowców."
Temat - zresztą - jest mi bliski, bo przez lata jedną z ulubionych książek, powiedzmy, branżowych, była dla mnie "Architektura i urbanistyka Bielska Białej, 1855-1939". gdy ogarniało mnie zwątpienie, wyciągałem ją pooglądać sobie obrazki "stonowanego, wczesnego modernizmu" i od razu robiło się lepiej. chociaż książka jest paskudnie wydana na toaletowym wręcz papierze, niemal ozalidem. ale kupiona została za grosze na tym samym wyjeździe golonkowym, kiedy to Bielsko-Biała była głównie punktem przesiadkowo-golonkowym (choć zwiedzało się ją specjalnie, szczególnie uważnie pielgrzymując do żabek).
a więc temat bliski, aczkolwiek od tamtej pory osobliwie byłem tam jeszcze bodaj raz, w celach przesiadkowych, nad czym niezmiernie ubolewam.
Miło, że coś się podobało.
UsuńŻabek z tamtych czasów nie pamiętam, pamiętam taryfę do Szczyrku. Dziś żabek nienawidzę, ten budynek jest po prostu ohydny.
Rozumiem, że masz ten album i że jeślibym go potrzebował, mogę zajrzeć? Celowo unikam kupowania go, gardząc jaruzelską poligrafią.
W ogóle bielski modernizm jest zupełnie inny niż warszawski i o tyle mnie to fascynuje, że nie bardzo potrafię te różnice zwerbalizować :)
no coś ty, przecież żabki to właśnie świetny wczesnomodernizm o średniowiecznych inspiracjach, okraszony tak secesyjnym detalem, że trudno znaleźć lepszy przykład (w dzisiejszej Polsce), może z wyj. twórczości Talowskiego. za co go tak nie lubisz?
Usuńróżnice wynikają niewątpliwie z kręgów kulturowych. większość architektów działajążcych w Warszawie wywodziła się ze szkół rosyjskich, gdzie preferowało się (barokowy) klasycyzm, co zogniskowało się najprzykładniej w (teoretycznej, ale) twórczości Noakowskiego.
nie było tam zaś tego drygu w stronę inspiracji średniowieczno-północnoeuropejskiej (o ile w grę nie wchodził "czysty" neogotyk). taka teoriia genezy różnic.
albumem służę.
Żaby - nie wiem, dlaczego, wiem, jak jest. Pewnie istotny jest kolor - nie jestem wrogiem koloru, ale w tym wypadku przesadzono. Na starych zdjęciach dom jest biały z ciemnymi belkami. Ale jego dekoracje też mi się zwyczajnie nie podobają. Im bliżej się jest, tym gorzej wyglądają. Dla mnie te dekoracje to już ten sam duch co postmodernistyczne wygłupy, lornetki, krzywe domki itd. Podkreślam - duch.
Usuńej, przesadzasz. żabki to drobny ułamek substancji tego domu i wesoły dodatek z przymrużeniem, a nie jakaś lorneta. kolorów nie pamiętam, ale w oczy się nie rzucały.
UsuńOch, kamieniczki moje ulubionne! Przydałoby mi się mieć tyle ócz, co stonoga kopytek, żeby nimi rzucać tu i ówdzie, bo zdecydowana większość jest re-we-la-cyj-na! Oczywiście, spora część jest mniej lub bardziej zapuszczona, część ogacona (na szczęście skromnie) ulubionym przez włodarzy/kamieniczników spółdzielczo-wspólnotowych majtkowym różem, ale pycha to wielka! Czekam na ciąg dalszy :-)
OdpowiedzUsuńPS. Ten pies na klatce to miał coś do Ciebie, czy tylko zapozował?
Pies zapozował i mnie minął. Nie był niemiły.
UsuńZastanawiam się, jak to jest z tym różem. Niedawno czytałem o prześwietnym modernistycznym budynku w W-wie, projektu Wacława Wekera, którego elewacja była pierwotnie "w zaprawie półcementowej ze szlichtą wapienną zaróżowioną dodatkiem cegły tłuczonej". Czyli miała kolor, który dziś niechybnie określono by jako "majtkowy róż". To nawet w przypadku modernizmu z lat 30., który na podstawie czarno-białych zdjęć wyobrażamy sobie jako czarno-biały. A dalej sięgając - przecież róż jest jednym z najzwyklejszych kolorów tynku właśnie ze względu na łatwą dostępność barwników ziemnych - są miasta, które są całe różowe i nawet z tego znane.
No ale to konkretne przyziemie rzeczywiście mi się nie podoba, choćby dlatego, że wyskakuje z reszty elewacji.
Kolor cegły, a kolor majtkowego różu to dwa różne. Chyba, że czegoś nie wiem o przedwojennych tłuczonych cegłach...
UsuńPojęcie "róż majtkowy" jest niejasne, ale wydaje mi się, że dziś każdy róż bywa w ten sposób kwalifikowany, jeśli się komuś nie podoba. Cegła też ma różne odcienie, a to "zaróżowienie" to cytat z samego Wekera.
UsuńMajtkowy róż w architekturze:
Usuńhttp://lissa.blox.pl/2011/07/Balkonik.html
http://grafik.rp.pl/g4a/976231,517978,9.jpg
http://ekskluziff.pl/175-rury.html
i przede wszystkim: http://warszawawobiektywie.waw.pl/2010/09/ruszoffy-dom-ze-schroegera/
Czy taki kolor udałoby się uzyskać poprzez dodanie do białego tynku zmielonych cegieł?
Może łatwiej napisać 'zaróżowienie' niż 'zapomarańczowienie'? Cegła wszak bardziej pomarańczowo-czerwona, niż różowa, ale co ja tam wiem o kolorach ;-)
UsuńNie wiem, czy taki kolor dałoby się uzyskać. Cegła miewa różne odcienie, bywa ciemniejsza, jaśniejsza, mniej lub bardziej czerwona, a czerwony + biały = różowy. Co mnie zaskoczyło w tym opisie budynku Wekera przy Słonecznej, to że błędnie wyobrażałem sobie na podstawie zdjęć, że pierwotnie był biały. Więc może gust do różowawych tynków jest ponadczasowy i trzeba się z nim pogodzić? ;)
UsuńWeker był mężczyzna, a mężczyźni wszak są daltonistami ;-) Pewnie chodziło o rozbieloną fuksję złamaną dojrzałą brzoskwinią, a nazwał to różem.
UsuńJest tu jakaś radykalna różnica między modernizmem i architekturą wcześniejszą, od wynalezienia tynku. W starych miastach czy na starówkach różowy tynk nikogo nie razi. Pół Wenecji jest różowe, najładniejsza miejscowość, jaką w życiu widziałem, Albarracin w Hiszpanii, jest w całości różowa, bo ziemia w okolicy ma z jakichś przyczyn mineralnych odcień karminowo-fioletowy i pewnie jako składnik tynku daje róż. A modernistyczny dom czy blok pokryty różem skrzeczy. Nie wiem, może różnica polega na tym, że ta dawna architektura sama z siebie tworzy przyjemne otoczenie, a modernizm jest przyjemny, pod warunkiem że niknie w otoczeniu albo jest czystym tłem, o co trudno różowym przedmiotom. Ciekawy trop.
UsuńPosadzka w kamienicy przy Mickiewicza 11 - to jest to :)
OdpowiedzUsuńO.
O ile się zorientowałem, tam jest bardzo wiele podobnych.
Usuń