2 lutego 2015

Pocztówka nr 50 (z Zabrza, z Pstrowskim)

Idziemy przez Zabrze, w którym jesteśmy pierwszy raz, pogoda śmieszno-straszna, bo świeci słońce, a chwilę potem wali w twarz zadymka, chwilami naraz świeci słońce i wali zadymka. Zbliżając się do jakiegoś pomnika, spytany, co to za pomnik, dla żartu odpowiadam (będąc w nastroju ironicznym, wywołanym tą pogodą śmieszno-straszną): – To zapewne pomnik Wincentego Pstrowskiego. – Podchodzimy bliżej, czytam na pomniku: Wincentemu Pstrowskiemu.

Czyli doskonała zgodność formy z tematem.

Zanim trafiłem do Zabrza, czytałem o nim, więc pewnie i o pomniku Pstrowskiego. Nie zwróciłem jednak uwagi na tę informację, bo raz – gardzę pomnikami, dwa – przyjąłem, że jeśli się coś takiego uchowało, to na jakimś przyfabrycznym ustroniu, nie w środku miasta. Nie doczytałem, że to bohater lokalny (choć urodzony w kieleckiem) – że socjalistyczny pot Pstrowskiego wsiąkał w zabrzańską ziemię, czy raczej w zabrzański węgiel. Coś mi się więc w podświadomości musiało kołatać, lecz tylko w podświadomości.

Swoją drogą – jako turysta cieszę się, że ten pomnik zachowano, ale czy chciałbym go na co dzień oglądać jako mieszkaniec, zwłaszcza np. mieszkaniec zwolniony z kopalni albo pracujący na umowie śmieciowej? Czy nie budziłoby we mnie wówczas furii hasło: Kto da więcej niż ja?

Na koniec nie mogę bez anegdotki: Pstrowski do końca życia będzie mi się kojarzył z ulicą jego imienia, na którą musiałem jako licealny pierwszak dymać trzy razy w krótkich odstępach czasu celem wylegitymowania się z biletu miesięcznego, bo zapominałem mieć go przy sobie, a wskutek potwornego pecha byłem w cztery miesiące trzy razy łapany przez kanarów. Pech ten uderzał mnie po kieszeni, bo po okazaniu miesięcznego karę anulowano, ale jakiś jej procent przepadał jako koszty operacyjne – co mnie wtedy wystarczająco trzepało. Przede wszystkim jednak potworną stratą czasu były dla mnie wycieczki na biegnącą wzdłuż ogrodzenia huty ulicę Pstrowskiego, gdzie mieściły się odpowiednie agendy MZK – mieszkałem na Służewie, metra nie było, jazda autobusem w jedną stronę trwała z półtorej godziny. Dziś ta ulica nazywa się Zgrupowania AK Kampinos, huta nie działa, a ja mam od tamtych czasów nerwicę: nawet jeden przystanek trudno mi przejechać na gapę.

21 komentarzy:

  1. Pomniki są super. Pomniki przeterminowane ideologicznie również. Mnie nigdy patrzenie na czterech śpiących, czy inne wykwity tego rodzaju nie bolało i nie bardzo rozumiem w ogóle, na czym ból ten polega. Ot, daje się tabliczkę o kontekście, nie składa się oficjalnych wieńców od władz i nie wystawia wart honorowych, a pomnik z miejsca kultu państwowego, staje się neutralną rzeźbą, punktem orientacyjnym, reliktem przeszłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, to nie takie proste. Trudno mi wyobrazić sobie, że chodzilibyśmy dziś obok pomnika Dzierżyńskiego, Paskiewicza czy tzw. utrwalaczy. Pomnik z założenia nie jest tylko "świadectwem historii".

      Akurat Pstrowski to pewnie sytuacja pośrednia, tzn. z jednej strony pomnik jest pamiątka po Peerelu, na swój sposób sympatyczną, jak rzeźby na MDMie, z drugiej - sama postać nie budzi oburzenia. Natomiast pomniki sowieckie są oczywistym symbolem dominacji i umieszczenie obok nich odkłamujących tablic mnie by nie wystarczało, nie mówiąc o tym, że jakoś tych tablic nikt przez dwadzieścia pięć lat nie umieścił obok np. pomnika w Skaryszaku.

      Usuń
    2. gardzisz pomnikami? a one Ciebie kochają.
      ten zaś jest całkiem fajny.

      Usuń
    3. Powinien powstać skansen komunistycznych pomników, jak w Budapeszcie.

      Usuń
  2. Też kojarzę ulicę Pstrowskiego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z zupełnie innych:) ulicą Pstrowskiego w każdą sobotę (która powinna być wolna, ale dla mnie nie była) gnałam na zajęcia chóru, które lubiłam średnio, mając świadomość, że talentu w tym kierunku jednak mi brakuje;)

      Usuń
    2. Czy to był chór hutniczy?

      I bez talentu czasem przyjemnie pośpiewać :)

      Usuń
  3. "Chcesz wnet trafić na sąd boski, pracuj tak jak górnik Pstrowski”.
    nowe czasy wymagały nowych bohaterów. przykład i eksport idei szły oczywiście z góry, czyli z Moskwy.
    co ciekawe, Pstrowski wyrabiał swoją ogromną normę po prostu dla lepszej płacy, czyli dla prozaicznych dziengów. których wtedy i zawsze było za mało. a umarł wskutek białaczki(?), którą wywołały(?) upiększające herosa socjalizmu zabiegi stomatologiczne.
    co jeszcze ciekawsze, pierwowzór Pstrowskiego, Stachanow, nie był podobno żadnym herosem, a po prostu radzieckie normy do przekraczania były niezwykle niewymagające. więc nie było to dużą sztuką, przy odrobinie chęci zostać stachanowcem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej. Dentysta może spowodować białaczkę?

      Usuń
    2. tak czytałem, gdzieś kiedyś był artykuł o Pstrowskim, stąd ten zasób wiedzy ;-)

      Usuń
    3. W kopalni pracowali na akord? W socjalizmie?

      Usuń
  4. Ależ w Warszawie wciąż jest ulica Wincentego Pstrowskiego!

    OdpowiedzUsuń
  5. Pomniczek niczegowaty, sam Pstrowski to prędzej ofiara tamtych czasów, taki celebryta po prostu, a Śląsk i Zagłębie zwyczajnie lubię jako miejsca, choć mieszkać tu bym nie chciał. No chyba że w Cieszynie. Albo Pszczynie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się zwłaszcza w tym, że celebryci to ofiary.
      Z wyrwanym sercem złożonym na ołtarzu.
      Albo też w charakterze kapłanek-kurtyzan.
      Przy czym są to ofiary, których ofiarami my jesteśmy.
      Ech, łatwiej już rąbać węgiel.

      Usuń
  6. Ech, niech go najwyżej gdzieś przeniosą. A co będzie za kilkadziesiąt lat z renesowymi dziełami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinien powstać skansen renesowych pomników, jak w Buda... jak nigdzie indziej.

      A gdyby tak zebrać wszystkich Janów Pawłów Drugich z całej Polski w jednym miejscu? To przebiłoby Grabarkę. Rozmarzyłem się.

      Usuń
    2. To przewyższyłoby Grabarkę, a nawet hałdę w Bełchatowie.

      Usuń
    3. Może gdyby stanęło na hałdzie w Bełchatowie, to byłoby widoczne z Pałacu kultury?

      Usuń