23 kwietnia 2013

Targowa 19 i 21, część 4: Wnioski

Fakty są takie: kamienice z początku XX wieku, które w dobrym stanie przetrwały wojnę i doczłapały jakoś do końca Peerelu, w III RP, w czasach współczesnych, zostały doprowadzone do ruiny. Ich właścicielem, który za to odpowiada, było wówczas lub wciąż jest miasto Warszawa.
O wartości budynku jako zabytku nie decyduje tylko jego samoistna wartość, ale też jego kontekst. Stuletnia kamieniczka o skromnej architekturze co innego jest warta, gdy stoi w przypadkowym miejscu, co innego, gdy od stu lat współtworzy rynek Starego Miasta.

Wydaje mi się – proszę mnie poprawić, jeśli się mylę – że Targowa jest jedyną z głównych ulic przedwojennej Warszawy, która wojnę przetrwała w niemal nienaruszonym kształcie. Oczywiście rangi przedwojennej Targowej nie sposób porównywać z głównymi ulicami Warszawy lewobrzeżnej, ale z nich albo nie zostało nic, albo tylko krótkie fragmenty, albo też stanowią w znacznej części powojenną fantazję na motywach historycznych.
Patrzę na plan Warszawy z roku 1910 – jako „główne ulice” określę umownie te, którymi jeździł wówczas tramwaj elektryczny. To – pomijam króciutkie odcinki ­– Aleje Jerozolimskie, Marszałkowska, Trakt Królewski (wtedy chyba nie używano tej nazwy) od Placu Krasińskich do Placu Unii przez Bagatelę, Twarda, Żelazna, Leszno, Chłodna, Nowowiejska, Złota, Królewska, Powązkowska, Dzika, Karmelicka, zupełnie już dziś fantastyczny ciąg Plac Muranowski – Nalewki – Bielańska – Senatorska – Przechodnia – Graniczna – Plac Grzybowski – Bagno – Świętokrzyska. Mokotów nie należał jeszcze do Warszawy, ale tramwaj jeździł już także Puławską. Kilka z tych ulic w ogóle nie istnieje, inne istnieją, lecz nie zachował się przy nich żaden budynek. Część zachowała po kilka kamienic albo jedną pierzeję na niedługim odcinku, jak Aleje Jerozolimskie. Trakt Królewski został odbudowany, ale w wielu miejscach jest (piękną, owszem) architektoniczną baśnią. Najlepiej z wymienionych zachowała się Bagatela, ta ma jednak dwieście metrów. (Puławska, w większości zachowana, ma zabudowę od Targowej dużo młodszą). Na Pradze zaś w 1866 roku pierwszy w Warszawie konny tramwaj jechał Aleksandrowską (Zygmuntowską), Targową i Kijowską do dworca. Przez kolejne siedemdziesiąt osiem lat, licząc do 1944, Targowa była jedną z głównych żył tego organizmu, mimo że młodszą i mniej szacowną od wyżej wymienionych. Z wojny wyszła niemal bez zniszczeń. Peerel też obszedł się z nią, koniec końców, nie najgorzej – większych wyburzeń było tu mało, nie postawiono bloków w takiej liczbie i skali, by przygnieść otoczenie. A dziś ta ulica się rozpada. Na naszych oczach jest niszczona, mimo że formalnie chroni ją (od czterech lat!) rejestr zabytków.
W latach, gdy coraz gorzej ocenia się powojenne niszczenie dawnej zabudowy miasta – to, które spowodowane było nie przez wojnę, a przez ideologię polityczną (krótko) bądź estetyczną (długo), bądź też przez podporządkowanie miasta ruchowi samochodowemu – dopuszczamy zarazem, by kolejne fragmenty dawnego miasta znikały.
Oczywiście można rzucić frazę typu: „nie każda stuletnia rudera jest istotnie zabytkiem wartym ratowania”. Jeśli z wystroju architektonicznego zostaje tyle, to słowo „rudera” może się komuś wydać na miejscu. Ta rudera jest jednak ruderą nie dlatego, że ma sto lat, lecz że od lat siedemdziesięciu nie remontowano w niej nic, może poza pękniętymi rurami. Są w Europie miasta nie mniejsze od Warszawy i w porównaniu z nią bogate, w których budynki stuletnie należą do młodszych. A nawet w Warszawie średni wiek kamienic przy wielu ulicach Śródmieścia Południowego jest podobny co dwóch opisywanych. Tam jednak co jakiś czas przynajmniej je tynkowano.
Wnioski: po pierwsze, tak kończą utopie. Początkiem całego bagna jest szlachetne przekonanie kilku panów, że własność prywatna jest złem, a państwo – rozumem wcielonym. Warto o tym pamiętać, bo utopie wciąż są żywe, nawet jeśli przemianowały się na „krytyki”.
Po drugie, o czym już pisałem, Peerel trwał czterdzieści cztery lata, a III RP trwa już dwadzieścia cztery. Jeśli ktoś nie interesuje się polityką, bo sądzi, że interesy i abstrakcje, o których debatują panowie w Sejmie, na jego osobiste życie i bezpośrednie otoczenie nie mają wpływu, to jest w głębokim błędzie. Stan kamienic takich jak opisywane jest w znacznej mierze konsekwencją braku systemowej reprywatyzacji. Państwu nie opłaca się remontować kamienic, co do których nie jest pewne, czy je posiada, a zaraz może je stracić. Prywatnemu właścicielowi, który kamienicę odzyskuje (uczciwie lub nieuczciwie), nie opłaca się jej remontować, bo po siedemdziesięciu latach państwowej własności otrzymuje zupełną ruinę. Jeśli ruina ta jest na dodatek zabytkiem – najbardziej opłaca się ją spalić. Co więcej, urzędnikom jest wygodnie, bo na wiele rzeczy mają wymówkę. Jeśli na przykład pewien polityk wskutek osobistej niechęci nie chce budować Muzeum Sztuki Nowoczesnej albo chce wywalić do kosza uchwalony już plan zagospodarowania Placu Defilad – proszę bardzo, jest wymówka: „roszczenia” dwadzieścia cztery lata po końcu komunizmu. Tak to trwa, ale przecież nie musiało i nie musi tak być. O ile wiem, w Czechach czy wschodnich Niemczech reprywatyzacja jest procesem zakończonym, a sprawy własnościowe są uregulowane. Warto też przypomnieć, że nie jest tak, by w Polsce nikt w tej sprawie nic nie robił. W roku 2001 uchwalono ustawę reprywatyzacyjną, ale ówczesny prezydent ją zawetował. Ponieważ nie chcę, by ten blog był odbierany jako polityczny, daruję sobie wymienianie nazwiska tego prezydenta.

Uff. Trzeba trochę przewietrzyć z tej praskiej stęchlizny. Następny post będzie o jakiejś zieleni miejskiej chyba, o ptasim śpiewie, albo może na lewy brzeg się przespaceruję…

13 komentarzy:

  1. Fakt że miasto nie dba. Dwa, nieuregulowane prawo własności/spadku powoduje, że ani miastu, ani nikomu innemu, "nie opłaca się" remontować kamienicy bo a nuż okaze się, że władowana w remont kasa przepadnie, bo zgłosi się ktoś, kogo przodkowie mieli tu swoją chatę za czasów Piasta Oracza. Najłatwiejszym zatem wyjściem - acz powolnym - jest doprowadzenie budynku do stanu ruiny i czekanie aż sam się zawali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko ile to jeszcze będzie trwało? Podobno historia przyspieszyła, a tu proszę, stoi.

      Usuń
  2. "Tu, poglądając w zamek, nie przestawał wzdychać.
    Cóż dziwnego? rzekł Hrabia, koszt wielki, a nuda
    Jeszcze większa"

    tak jak piszesz: dla miasta to kula u nogi wobec nieuregulowanych kwestii własnościowych, dla ewentualnego spadkobiercy-inwestora tylko kłopot. łatwiej zburzyć, żeby ustąpić miejsca nowemu.
    nie da się, bo to zabytek? trzeba czekać aż się rozpadnie, albo ten proces cichcem przyspieszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasach Hrabiego to sobie nawet czasem budowali gotowe ruiny, żeby się w nich elegancko nudzić.

      Usuń
  3. Wstyd, że lepiej znam Pragę czeską niż stołeczną. A pacholęciem będąc na Różycu byłem co tydzień, bo tu zawsze coś fajnego można było trafić, w czasach syfu powszechnego i takoż powszechnej mizerii sklepowej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pragę czeską warto znać. A kiedy do tutejszej Pragi przylgnęła zniechęcająca łatka syfu, getta i przestępczości - to ciekawy temat. Ja sam się dość długo oswajałem, mimo że jestem z Saskiej Kępy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ta, z Saskiej Kępy. z wiochy! ze Służewa.

      Usuń
    2. A nieprawda. Na Służew małym dzieckiem zostałem przeprowadzony, ale w kołysce leżałem tu.

      Usuń
  5. Bardzo ładnie napisane. Zgadzam się intensywnie. A na spacer się przejdź, owszem, na lewą stronę, w zieleń miejską i śpiew ptaków... na Parkową i okolice, w których przecie bywasz często skądinąd. I zobaczysz przy okazji, jak prężnie działa wspólnota w kamienicy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Tu trzeba jeszcze dodać, że ewentualnym prywatnym właścicielom/spadkobiercom wcale nie zależy na budynku, ale raczej na placu, który mogą szybko odsprzedać pod budowę biurowca, i w rzeczy samej zabytek im tylko bruździ. Więc czekają z przejęciem od miasta, aż kamienica się rozwali, albo będzie w takim stanie, że da się tylko odtworzyć elewację, albo zachować kawałek muru (patrz: kamienica na Placu Zbawiciela). Najgorzej mają właściciele, którzy przejęli kamienice od miasta wraz z lokatorami i ani remontować, ani podnieść czynszu, potem są historie z odcinaniem wody i prądu, siara straszna, to już lepiej czekać cierpliwie, aż budynek sam się rozpadnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywa różnie. Nie wszyscy są deweloperami skupującymi roszczenia i nastawionymi wyłącznie na zysk. Ale sądzę, że właśnie zwykłemu, uczciwemu i mającemu dobre chęci człowiekowi jest najtrudniej, gdy odzyskuje ruinę, której nie ma za co wyremontować i nie ma jak nią zarządzać, żeby się to kupy trzymało.
      Co do odtworzenia kawałka muru - właśnie dziś oglądałem budowę "apartamentowca", w ramach której "odtworzono" mur spalonej wcześniej i zburzonej fabryki przy Krowiej, i nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Nie chcę w kółko narzekać, ale to jest jakaś beznadziejna zabawa w fikcję - ochrona zabytków w takiej postaci.

      Usuń
  7. Dobry tekst,
    cieszę się, że tu trafiłem - temat jest mi bardzo bliski. Praga nam na rękach umiera.

    Warto chwalić dobrych deweloperów/inwestorów, a ganić tych, którzy burzą - ewentualnie tłumaczyć im, że dziedzictwo się opłaca (niektórzy są ignorantami po prostu, zresztą część urzędników i mieszkańców także). Szukam rozwiązania dla zachowania Pragi i nic nowego nie wymyślę: musi pozostać część komunalna (ze względu na ustawę; ze względu na opłacalność części inwestycji - vide: Dom Konopackiego) a pozostałe warto opychać prywatnym inwestorom (Stalowa 52, Koneser, Targowa róg Kępnej, dawna fabryka przy Kawęczyńskiej - dziś Szkoła Menedżerska).
    Co ciekawe, z rozmów z rzemieślnikami wynika, że spadła siła nabywcza samych Prażan - jeżeli nie napłynie świeża krew z kapitałem, to będzie bardzo ciężko.

    OdpowiedzUsuń