4 grudnia 2013

Targowa 14, dodatek 3: Szewc / Setny post

To setny post w tym blogu. Wracam z tej okazji do początku – była nim czteropodwórzowa kamienica przy Targowej 14. Swego czasu zapowiadałem jeszcze trzy posty o niej; pojawiły się dotychczas tylko dwa, czyli w sumie sześć: 1, 2, 3, 4, 5, 6. Kolejny miał być o zakładzie szewskim, który działał pod tym adresem w latach 1901–2013; gdy wiosną pisałem o kamienicy, wciąż był otwarty. Co prawda szyba w drzwiach była stłuczona, a markiza obdarta, jednak w środku na antresoli siedział bardzo sympatyczny pan szewc. Było dokładnie tak jak w linkowanym już kiedyś artykule Janusza Sujeckiego: na ścianie wisiał dyplom przyjęcia do zawodu wydany w imieniu Jego Cesarskiej Mości Mikołaja II, rzecz jasna drukowany i kaligrafowany po rosyjsku, a przyznany dziadkowi – czy może pradziadkowi, tego już nie pamiętam – aktualnego (wówczas) właściciela zakładu.
Zrobiłem tam to, co należało: oddałem buty do naprawy. Zdjęć w środku nie robiłem, nie chciałem być nachalny. Dziś trochę żałuję – chamstwo chamstwem, a dokument byłby. W ostatnich miesiącach – nie wiem, kiedy dokładnie, chyba we wrześniu lub październiku, gdy byłem poza Warszawą – szewc opuścił Targową, przeniósł się na Skaryszewską. Zdaje się, że to część ogólnych zmian zachodzących w kamienicy, póki co polegających na jej opróżnianiu. Jest to zarazem kres ciągłości, jakiej wielu przykładów na Pradze nie ma (o drugim brzegu przez litość nie wspomnę).

*
Setny post to także okazja do porządków – ich skutkiem jest nowy podtytuł, bardziej adekwatny do treści, oraz gruntownie przerzucony indeks (w slangu Bloggera nazywa się to: etykiety), który uważam za ważne narzędzie służące temu, by odbiór bloga nie ograniczał się do ostatniego posta. Hop, hop! PROSZĘ SIĘ NIE OGRANICZAĆ DO OSTATNIEGO POSTA! 

Jest to też sposobność do pewnych zmian. Po pierwsze, co najmniej na kilka miesięcy zmienią się proporcje Warszawy i nie-Warszawy; ta pierwsza nadal będzie przeważała, ale tej drugiej będzie dużo więcej niż dotąd; będzie na nią przypadała raczej trzecia niż dziesiąta część postów. Być może nie pomnoży to jednak wielotematyczności i chaosu, zaplanowana seria niewarszawska jest bowiem dość spójna. Po drugie, zmianie musi ulec tempo. Dłuższe posty tekstowo-fotograficzne dają mi większą satysfakcję niż posty w typie pocztówek z wakacji, nie jestem jednak w stanie przygotowywać ich częściej niż raz, czasem dwa razy w tygodniu – i tak to będzie, mam nadzieję, wyglądało.

Na zakończenie garść statystyki, która kogoś być może zabawi. Zdecydowanie najpopularniejszym z pierwszych 99 postów jest Boniowanie w styropianie; liczba jego odsłon jest dwukrotnie wyższa od średniej i o 30% wyższa niż następnego laureata. Zawdzięczam to oczywiście tytułowi, którym niechcący, a nawet całkowicie wbrew intencjom, wstrzeliłem się w społeczne zapotrzebowanie. Rodzi to myśl, by uczynić z tego przypadku metodę. Można by np. zatytułować post: Jak zrobić kogel-mogel młotkiem, w środku dając interwencyjny lament o dewastacji zabytków. Albo tytuł: Seks przez słomkę – pod nim refleksje o architekturze sakralnej. 

Na podium najpopularniejszych postów są jeszcze ten (drugie miejsce) i ten (trzecie). Także tu jest pewien klucz, mianowicie posty te były przez kogoś – nie przeze mnie, bo mnie tam nie ma – linkowane na Facebooku. Z tych dwóch laureatów bardzo się jednak cieszę, między innymi dlatego, że to posty długie; można by sądzić, że im coś dłuższe, tym mniej atrakcyjne w internecie, tymczasem rzeczy mają się odwrotnie. Z drugiej strony, są posty, które osobiście bardzo sobie cenię, a których liczba odsłon jest zdecydowanie poniżej średniej – np. ten. Miłej lektury!

6 komentarzy:

  1. Szkoda że takie miejsca odchodzą, ale po prawdzie nie przypominam sobie, kiedy ostatnio potrzebowałam szewca. Jak mi się popsują buty, raz na wiele lat, to je wymieniam na inne. Nawet nie muszą się popsuć, wystarczy że się mi znudzą. Czasy się zmieniły, człowiek zamiast jednej pary - miewa i kilkanaście, wolniej się zużywają, są tanie, nie trzeba ich ratować.

    Gratulacje z okazji setnego posta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Ja czasem coś oddaję do sklejenia, wiem z doświadczenia, że buty sklejone za 20 złotych wytrzymują jeszcze sezon, a nowe kosztują 200, więc się to jednak może opłacać. Zresztą to rzemiosło trzyma się chyba stosunkowo nieźle, na Saskiej Kępie, w zamożnej dzielnicy, ciągle jest kilku szewców. Są nawet szewcy w nowych centrach handlowych!

      Usuń
  2. Z zakładów szewskich kojarzę specyficzny zapach kleju. Żal mi strasznie, gdy ginie mi coś nagle, co chciałam sfotografować, odwiedzić raz jeszcze, obejrzeć... I przyznaję, że też linkowałam post, który zajął 3 miejsce, ale nie na facebooku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki zatem! Nie wiem, czy ten zakład zginął na dobre, jest taka możliwość, że np. wróci po remoncie kamienicy, choć zapewne wtedy ceny najmu byłyby nie na możliwości szewca - chyba że miasto poszłoby mu na rękę. Może się przejdę i go wypytam, będzie materiał na kolejny post.

      Usuń
  3. Hm, ciekawe czy ja kiedyś przeczytam swoje statystyki na blogach. Jakoś mam w dupie takie rzeczy. Ale wszystkiego naj i udanego blożenia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, myślę, że Ty możesz mieć w dupie takie rzeczy...

      Usuń